Piloci na swych (nieryczących) maszynach

Urszula Rogólska

publikacja 04.05.2019 12:35

W zeszłym roku pielgrzymka łagiewnicka po raz pierwszy miała swojego pilota na motocyklu - bardzo się sprawdził. Na tegorocznej było ich aż dwóch… a nawet troje. To rodzina z Kóz - tata Andrzej, jego 19-letni syn Filip i jeżdżąca z tatą 14-letnia Milena Niemcowie.

Rodzina Niemców z Kóz - tata, syn i córka w roli pilotów na tegorocznej pielgrzymce łagiewnickiej. Rodzina Niemców z Kóz - tata, syn i córka w roli pilotów na tegorocznej pielgrzymce łagiewnickiej.
Urszula Rogólska /Foto Gość

Osoby, którym jazda na motocyklu kojarzy się z rykiem silników i brawurą na pewno zmieniły zdanie, kiedy obserwowały pielgrzymkową służbę rodziny Niemców. To oni zadebiutowali w tym roku jako piloci motocyklowi pielgrzymki. Mama Basia szła razem z innymi pątnikami, a najstarszy syn, 27-letni Miłosz - także pasjonat motocykli - razem ze swoją żoną wspierał ich duchowo. - Motory to jest moja pasja, a od roku jeździmy razem z obydwoma chłopakami - opowiada tata. - Mamy w domu trzy maszyny i skuter. To na nim zaczyna swoją przygodę Milenka.

Jak się znaleźli na pielgrzymce? Andrzej opowiada: - Nigdy nie porywam się na to, czemu bym nie dał rady, a wiem, że kolana i biodra nie pozwoliłyby mi na piesze pielgrzymowanie. Zawsze więc, kiedy zaczynała się pielgrzymka, chodziłem na rondo w Kozach, żeby pomachać Basi i Milence, które chodziły razem. W zeszłym roku Basia wróciła z pielgrzymki i mówi, że był tam jeden pilot na motorze, że bardzo się sprawdził, że jakby był ktoś chętny za rok, to bardzo by to ułatwiło pilotowanie pielgrzymów. Pomyślałem - czemu nie? To zawsze jakaś forma pomocy i służby innym. Na ostatnią chwilę zrobiliśmy z Filipem kurs kierowania ruchem i… jesteśmy!

Tata Andrzej, jego 14-letnia córka Milena i 19-letni syn Filip Niemcowie z Kóz, zadebiutowali w tym roku jako pielgrzymkowi piloci na motocyklach.   Tata Andrzej, jego 14-letnia córka Milena i 19-letni syn Filip Niemcowie z Kóz, zadebiutowali w tym roku jako pielgrzymkowi piloci na motocyklach.
Urszula Rogólska /Foto Gość

Obaj piloci przyznają, że wydaje się im, że byli bardziej zmęczeni niż wszyscy, którzy szli pieszo. - Zjeżdżaliśmy jako ostatni, a wyjeżdżaliśmy jako pierwsi. To wyczerpująca służba, zwłaszcza psychicznie. Ponosimy prawną odpowiedzialność za bezpieczeństwo pielgrzymów, musimy uważać, żeby swoimi niezdecydowanymi poleceniami nie doprowadzić do jakiejś kolizji drogowej - opowiadają. - Zabezpieczaliśmy wszystkie skrzyżowania, zatrzymując ruch, co też było wyzwaniem: kierowcy nieraz byli sfrustrowani, zdarzały się wyzwiska pod adresem "katoli", którzy blokują ruch. Ktoś tam próbował nas staranować, a wiadomo, jak się kończą konflikty samochodu z człowiekiem. Ale było też dużo zrozumienia i życzliwych gestów tych, którzy rozumieli intencje pielgrzymów. Widzimy też jednak, jak bardzo piloci na motocyklach ułatwiają dbanie o bezpieczeństwo wszystkich pielgrzymów. Najlepiej byłoby, gdyby każda grupa miała takiego pilota.

Filip i jego tata już się nastawiają na przyszły rok i planują zachęcić do takiego udziału w pielgrzymce swoich kolegów - pasjonatów motocykli.

Milenka towarzyszyła bratu i tacie niemal na całej trasie. Ale i przeszła parę dobrych kilometrów z mamą, tak jak to bywało wcześniej. - Ma niesamowity talent do jazdy, ale musi jeszcze poczekać - uśmiecha się tata. - Świetnie się z nią też jeździ jako pasażerem, wie jak się zachować w tej roli.

Tata Andrzej jeździ na Hondzie Transalp, Filip - na sportowym ścigaczu. Rodzinna pasja zaczęła się jeszcze w kawalerskich czasach taty. - Miałem motor, ale musiałem go sprzedać, kiedy wezwały obowiązki rodzinne - opowiada. - Dzieci wiedziały o mojej pasji. Z czasem kupiliśmy skuter, którym najstarszy syn Miłosz dojeżdżał do pracy. Zamarzył mu się motor. Odżyły wtedy i moje marzenia. Kiedy jako górnik, poszedłem na emeryturę, wziąłem odprawę i… zaczęło się. Basia spytała tylko, czy jestem pewien, że to nie zachcianka Miłosza. Okazało się, że jeszcze bardziej się nakręcił na tę jazdę, a ja na nowo przy nim.

Z całej rodziny tylko mama nie połknęła bakcyla pasji motocyklowej. - Kiedy jeszcze nie byliśmy małżeństwem i jeździła ze mną na motocyklu, przeżyła swoje pierwsze nawrócenie, bo tak się modliła - śmieje się Andrzej.