Każdy ma swoją imprezę w Kanie

Urszula Rogólska

publikacja 20.01.2019 10:09

- Wcześniej uważałem, że do kościoła chodzą ludzie, którzy sobie w życiu nie radzą. A tam zobaczyłem mężczyzn, którzy wielbią Boga takim głosem jak mój, stadionowy - mówił Bogdan Krzak na bielskim spotkaniu MU.

Bogdan "Kryzys" Krzak był gościem styczniowego spotkania MU - Młodzi Uwielbiają Bogdan "Kryzys" Krzak był gościem styczniowego spotkania MU - Młodzi Uwielbiają
Urszula Rogólska /Foto Gość

Młodzi, którzy wraz z ks. Marcinem Hałasem tworzą Projekt Uwielbieniowy JeMU przy parafii św. Józefa na Złotych Łanach, po raz kolejny zaprosili swoich rówieśników i wszystkich, którzy czują się młodzi ciałem i duchem, na wieczór MU - Młodzi Uwielbiają. Tym razem pod hasłem "Wiara i nawrócenie". Gościem spotkania był Bogdan "Kryzys" Krzak - mieszkający przez całe swoje życie na Złotych Łanach, mąż jednej żony od prawie 30 lat, ojciec czwórki dzieci, dziadek sześciorga wnucząt, terapeuta w ośrodku dla młodzieży wychodzącej z uzależnień "Nadzieja" w Bielsku-Białej, a kiedyś stadionowy chuligan. Bogdan opowiedział o swoim odkryciu wiary i o tym, jak Pan Bóg go przyprowadził do bliskiej relacji ze Sobą.

- Od 13. roku życia miałem przezwisko "Kryzys", które został mi nadane przez jednego "ziomeczka", który nadal tu miesza. Złościłem się na to przezwisko, bo ono wynikało z biedy - opowiadał. - To były lata 80., komuna, miałem dziurawe trampki. Wstydziłem się tego, wstydziłem się biedy, z której wyrastałem. Potem miałem taki czas, kiedy szczyciłem się tym przezwiskiem. Dlaczego o tym mówię? Dlatego, że kilka lat temu dowiedziałem się, że w języku chińskim to przezwisko ma wiele przeciwstawnych znaczeń - kryzys oznacza porażkę albo nadzieję. Uświadomiłem sobie, że kiedy przeżywałem kryzysy, zawsze mogłem wybierać: albo nadzieję, albo porażkę. Co wybierzemy, to nasze.

Projekt Uwielbieniowy JeMU poprowdził żywołowy śpiew podczas modlitwy młodych   Projekt Uwielbieniowy JeMU poprowdził żywołowy śpiew podczas modlitwy młodych
Urszula Rogólska /Foto Gość

Mówiąc o swojej wierze i nawróceniu, Bogdan odwołał się do niedzielnych czytań z liturgii słowa - z Księgi Izajasza o poślubieniu przez Boga Jerozolimy, z Ewangelii o cudzie przemiany wody w wino w Kanie Galilejskiej i Psalmu 96, wielbiącego Boga. - To jest część mojego życia. Tak było i tak się dzieje - Pan Bóg przemienia mnie każdego ranka - mówił Bogdan. - Wiecie, co mnie ujęło za serce w Kościele? Jako młody chłopak zostałem w moim mniemaniu urażony przez księdza. Z Panem Bogiem nie miałem nic wspólnego. Przez długi czas mówiłem, że jestem osobą niewierzącą. Długo się zastanawiałem, jak to jest z Panem Bogiem i odkryłem, że nie byłem Nim zbytnio zainteresowany. Kiedy poszedłem po raz pierwszy do kościoła po latach, w wieku 24 lat, to poszedłem w takiej niedobrej intencji. Ja nie przyszedłem się pomodlić. Bo było tak jak w tym słowie Bożym: Bóg chce poślubić Jerozolimę taką, jaka jest.

Brat Bogdana zaprosił go na środowe spotkanie modlitewne Wspólnoty Przymierza ”Miasto na Górze” w bielskich Aleksandrowicach. - Byłem przekonany, że wpadł w jakąś sektę, w jakąś mafię prania mózgu. Bo on mi mówił o Bogu, którego ja znałem - wiedziałem o biedzie, o odrzuceniu. Boga z miłości nie znałem. I nie chciałem poznawać. Poszedłem tam w jednej intencji - żeby ratować brata.

Mając za sobą swoją przeszłość stadionową, Bogdan planował wyrwać brata z "sekty", a jak trzeba i ktoś się postawi, to i przez "klapsa". - On mi mówił, że Bóg mnie kocha, a ja pomyślałem, że mu ktoś coś zrobił, ktoś go zmienił - kontynuował Bogdan.

Już pierwsze chwile wzbudziły u niego podejrzliwość. Ludzie podchodzili, ściskali się, mówili: "Dobrze, że jesteś". - Myślałem: "Spadaj, skąd masz wiedzieć kim jestem!”. Byłem przekonany, że to taka ustawka. A ja przyszedłem przecież uwolnić swojego brata. Pomyślałem: pójdę drugi raz, zobaczmy. Słowo, którym mnie brat zachęcił, to wcale nie było słowo, że Bóg mnie kocha. On mi powiedział, że jest ktoś, kto zrobi wszystko, żebym tam nie trafił - szatan. Od niedzieli szukałem wymówki, żeby nie iść na to spotkanie.  A z drugiej strony myślałem - jak nie pójdę, to wiara mojego brata w diabła się pogłębi.

Ks. Paweł Radziejewski SDS błogosławił Najświętszym Sakramentem wszystkich obecnych   Ks. Paweł Radziejewski SDS błogosławił Najświętszym Sakramentem wszystkich obecnych
Urszula Rogólska /Foto Gość

Był na spotkaniu kolejny raz. - Zacząłem chodzić nie dlatego, że ja się zachwyciłem Panem Bogiem. Wiecie czym się zachwyciłem? Spokojem. Ja - wtedy ojciec trzech dziewczynek - jedna trzylatka i dwuletnie bliźniaczki - tam odpoczywałem od życia. Patrzyłem na tych ludzi i się zastanawiałem nad życiem - o co chodzi? Patrzę na tych mężczyzn, którzy tak uwielbiali męskim głosem Pana Boga, że mogliby i zaśpiewać "Bogurodzicę" pod Grunwaldem i pytam: dlaczego oni są w kościele?

Bogdan mówił o sobie w kontekście niedzielnych czytań liturgicznych: - Jak czytam to słowo z Izajasza, że Bóg poślubia Jeruzalem - nie, że ją zmienia - ale poślubia takie, jakie jest i mówi, że już nie będą mówili, że jest cudzołożna, już nie będą się z niej wyśmiewać, to myślę, że tak było ze mną. Bóg poślubia Jeruzalem, które się jeszcze nie nawróciło. Bóg mi nie powiedział: jak się nawrócisz, to przyjdź. A ja wiem, jakim człowiekiem byłem. Byłem łajdakiem. I wiedziałem, że nie ogarnę, jak wielu ludzi zraniłem.

Jak mówił Bogdan: - Pierwsze pytanie, jakie miałem do Boga, to właśnie: co z ludźmi zranionymi przeze mnie? Ja, człowiek ze stadionu, byłem tym, z którym nie warto było być. Ja bym się z sobą nie chciał kolegować. Ujęło mnie to, że nie musiałem się zmienić, żeby podejść do Boga. Zacząłem się zastanawiać, czy aby może nie ma w tym racji, że Bóg jest, czy nie jest tak, że Bóg rzeczywiście kocha? Zacząłem pytać brata. A on mi mówił Ewangelię o Jezusie Chrystusie. Ja tego nie ogarniałem. Niosłem w sobie trud codziennego alkoholu przelanego przez moje dzieciństwo, trud małżeństw mojej mamy, trud bycia dzieckiem, które zajmowało się rodzeństwem, trud stadionu. Bóg nie stawiał mi warunków i pytałem Darka: "Dlaczego?". On mi opowiedział o Jezusie, który oddał za mnie swoje życie. Ja mówiłem: "Stary, co ty gadasz?! Dwa tysiące lat temu On nawet nie wiedział, że ja tu będę". A Darek na to: "Wiedział…". I mówił o Jezusie, o Trójcy Świętej, której w ogóle nie rozumiałem. Ale wiecie czego pragnąłem najbardziej? Spokoju. A ten spokój zobaczyłem w tej wspólnocie i w tym kościele. Wcześniej uważałem, że do kościoła chodzą ludzie, którzy sobie w życiu nie radzą. A tam zobaczyłem mężczyzn, którzy wielbią Boga takim głosem jak mój, stadionowy. Stałem z nimi i krzyczałem po swojemu te pieśni uwielbienia. Bo pragnąłem tego Bożego, którego wtedy nie umiałem nazwać.

Podczas powrotu z jednego ze spotkań, Bogdan zapytał Darka, co ma zrobić, żeby być jak ci mężczyźni w kościele. - A on mi: "Oddaj życie Chrystusowi". Ja mu: "Stary, ale moja żona, ona nie chce Boga". Mój brat, który też był świeżo nawrócony, tak biblijnie mówił mi o zostawieniu domu, rodziny i pójściu za Jezusem i wtedy Pan Bóg da mi po wielokroć. Ja tego nie rozumiałem. Pytałem, co robić. Zostawić rodzinę? Poszedłem do domu sam, zatrzymałem się przy przedszkolu 37 na chwilę i tak sobie pomyślałem: Boże, jeśli jesteś, jeśli ci ludzie mają rację, to ja naprawdę chcę tak, jak oni. Ja Ci oddaję to moje życie takie, jakie jest. Przepraszam Cię za te wszystkie sytuacje, kiedy poraniłem ludzi, za to całe zło, które ludziom, sąsiadom, kolegom, wyrządziłem, za ten stadion, bijatyki. Oddaję Ci moje życie takie, jakie jest. Ja go nie umiem zmienić. Nawet nie wiem, czy chcę, ale na pewno chcę tego pokoju, który jest w tych ludziach.

To była moja najszczersza modlitwa od lat.

W życiu Bogdana nie wydarzyło się w tamtej chwili nic spektakularnego, Chrystus nie zstąpił z nieba: - Przyznam, że trochę się zawiodłem - żartował i dodał: - Pomyślałem o żonie, bo usłyszałem takie słowa, że jak nawrócę się ja, to nawróci się cały mój dom. W domu też fajerwerków nie było, ale wiem, że w tamtym momencie Chrystus mnie przyjął takiego, jakim jestem.

Bogdan znów odwołał się do niedzielnej liturgii słowa i Ewangelii o przemianie wody ze stągwi w wino.

- Co, co mnie zachwyca: wino podawało się w bukłakach, woda ze stągwi służyła do oczyszczenia. Kiedy słudzy usłyszeli: "Napełnijcie stągwie wodą", to tam nigdzie nie było napisane, że to od razu będzie wino. Te stągwie, to jest moje życie. Kiedy słudzy nieśli zaczerpniętą wodę staroście, nie wiedzieli, co będzie - zaczerpnęli wodę. Ale to jest to - ja jestem w tej drodze i się zmieniam. Tak samo patrzę na ołtarz - widzę wino, czuję smak wina, a to jest krew; widzę chleb, a to jest ciało. To jest bardzo podobne - była woda, stała się winem. I tak zmieniło się moje życie. Z tego gnoju, z tego syfu, z tej stągwi do oczyszczeń, z tej wody stało się wino. I z tego mojego oddania życia Chrystusowi stało się wino.

Bogdan mówił młodym, swoim sąsiadom i wszystkim obecnym w kaplicy kościoła na Złotych Łanach: - Miałem 24 lata, kiedy oddałem swoje życie Chrystusowi po takim spotkaniu, jak to. Miałem trójkę małych dzieci, czułem ciężar ich wychowywania, Planowałem rozpad rodziny - coś, co spotkało mnie jako dziecko i czego nie chciałem nigdy w moim życiu. Cierpiałem i zapijałem, jeżdżąc zawodowo jako kierowca MZK. To się zmieniło. Mogę tu stać i mówić, ale to Pan Bóg wie najlepiej, co tam jest głęboko w każdym z nas. On widzi, On wie. Jest takim Bogiem, który przychodzi i mówi: "OK. Jestem z Tobą. Razem przez to przejdziemy, razem damy radę". To jest Bóg, którego pokochałem, który zmienił mnie, zmienił moją żonę. Od 27 lat jesteśmy we wspólnocie, niektóre nasze dzieci także, inne są sympatykami.

Jak podkreślał "Kryzys": - Każdy ma swoją drogę, swoją imprezę w Kanie, swoje przeżycia. Bóg wie o naszych intencjach, o nas samych, o trudzie, który przeżywamy i mówi: "Pójdziemy razem". To jest jedyny Bóg, który przyszedł do ludzi. Nie trzeba iść do Niego. Jeśli masz trud, On przychodzi i mówi: "Pójdę z tobą". Nie mam zdolności do obrazowania. Nigdy nie widziałem przy mnie Chrystusa, ale widziałem ludzi wokół mnie, którzy mówili: "Wstawaj" i pomagali mi wstać. Teraz pracuję z młodymi, uzależnionym ludźmi. A ja nigdy nie lubiłem narkomanów, bo sobie nie potrafili radzić tak, jak ja. 13 lat temu jeden młody chłopak zaprowadził mnie do "Nadziei” i tam zostałem. Zmieniłem zawód, tam pracuję. Ale to Chrystus mnie pozmieniał. Słyszałem: "Ja wiem, że ty nie chcesz, ale może razem spróbujemy?". To, co możemy zrobić bez łaski, to zdecydować się na to otwarcie. Jerozolima, która została poślubiona, otworzyła się na zmiany. Ci słudzy z wodą też musieli być otwarci na moc słowa.

Kończąc, Bogdan zaprosił wszystkich do modlitwy uwielbienia, takiego, jak w śpiewanym podczas dzisiejszej niedzielnej liturgii Psalmie 96: - Jak się uwielbia, to się zmienia. Nie ma takiego grzechu, który mógłby nas oddzielić na zawsze od Pana Boga. Możesz sam zdecydować czy to ta sytuacja jest większa czy Jezus. Myślisz, że twój grzech jest tak wielki, twoja sytuacja jest taka, że nie możesz jej zmienić, chodzisz struty i nie uwielbiasz Boga, bo nie umiesz. Wtedy możesz wybrać. Kiedy byłem w grzechu, chodziłem na niedzielną Mszę św. na godz. 20 do "Mikołaja", do katedry. Siadałem z tyłu, gdzie było ciemno i miałem nadzieję, że nikt mnie nie widzi, że Bóg też nie. Bo tak bardzo pragnąłem być w Jego obecności, ale miałem wrażenie, że grzech, który noszę, jest większy od tego. A On mnie znajdował i siadał przy mnie. Wiedziałem, że On jest. Przez te wszystkie lata przyprowadził mnie z powrotem tak, że teraz mogę stać w świetle.

Bogdan zaprosił wszystkich do takiej decyzji w modlitwie uwielbienia: - On jest większy od wszystkiego. Chwała Panu! - zakończył.

W drugiej części wieczoru obecni uwielbiali Jezusa przed Najświętszym Sakramentem. Pobłogosławił Nim wszystkich uczestniczący w spotkaniu ks. Paweł Radziejewski SDS, duszpasterz młodych z parafii w Cygańskim Lesie. Spotkanie zakończył Apel Jasnogórski i wspólna kolacja przygotowana przez złotołańską Odnowę w Duchu Świętym.