Bardzo chcieli, by Maryja poprowadziła ich do Jezusa. I nie spodziewali się, że zaprowadzi ich w tak dalekie strony. Dzieła, które zapoczątkowali w kręgu Apostolstwa Dobrej Śmierci w Beskidach, teraz rozwijają tysiące kilometrów za granicami Polski: w dalekiej Tanzanii, a także na Ukrainie i w Czechach.
Z obrazem MB Pompejańskiej w Shirati: (od lewej) ks. Stanisław Kozieł, bp Michael Msonganzila, Lidia Wajdzik z wnuczką Kingą, ks. Przemysław Gorzołka i ks. Konrad Caputa.
Archiwum ADŚ
Zaczęło się od wytrwałej modlitwy i przekonywania wszystkich wokół, że adwentowe radosne oczekiwanie na narodziny Syna Bożego naprawdę niewiele się różni od tego, czym żyją ludzie zatroskani o dobrą śmierć. – Przecież chodzi o to, byśmy na co dzień tak żyli, żeby miejsce lęku przed śmiercią zastąpiła nadzieja na spotkanie z Panem Jezusem w niebie i radość z tego spotkania – tłumaczyli każdemu, kto w popłochu uciekał przed refleksją na temat dobrej śmierci.
I stopniowo rosła liczba parafii, w których rozwijały się wspólnoty ADŚ. Dziś jest ich w naszej diecezji ponad 70. Trudno policzyć, ile wspólnot w ciągu tych ostatnich dwudziestu sześciu lat powstało także w sąsiednich diecezjach dzięki zaangażowaniu zelatorek, z diecezjalną zelatorką Lidią Wajdzik na czele.
Dostępne jest 10% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.