Zabrzeski dom ocalonych

Alina Świeży-Sobel

|

Gość Bielsko-Żywiecki 48/2018

publikacja 29.11.2018 00:00

W synagodze pod Białym Bocianem we Wrocławiu 8 listopada odbyła się ceremonia wręczenia medali i dyplomów Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. To honorowe wyróżnienie przyznawane przez Yad Vashem − Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu – ambasador Izraela wręczyła dziewięciu osobom, które ratowały Żydów podczas Holokaustu. Otrzymali je też Magdalena i Jan Kusiowie z Zabrzega.

Pan Jan z synem Stanisławem nad listami ocalonego więźnia. Pan Jan z synem Stanisławem nad listami ocalonego więźnia.
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość

W styczniu 1945 roku, podobnie jak więźniów z obozu macierzystego, osadzonych w podobozie poddano selekcji. Najsłabsi zostali rozstrzelani. Ericha i pozostałych wyprowadzono w Marszu Śmierci. Z Czechowic w mrozie, głodni i bez ciepłych ubrań szli pieszo w stronę Pszczyny. Po pokonaniu około 10 kilometrów osłabiony Gottschalk stracił przytomność i upadł do rowu przy drodze. Jakimś cudem nie został dobity przez konwojujących kolumnę esesmanów. Kiedy oprzytomniał, wyruszył na południe, przez Goczałkowice. Dotarł do Wisły i przeszedł jeszcze przez rzekę, po czym zapukał do napotkanego na drugim brzegu domostwa. Tak trafił do gospodarstwa Jana Kusia i jego żony Magdaleny.

Umrzeć pod dachem

O tej chwili opowiada syn ówczesnego gospodarza, również Jan. Dziś ma 91 lat, wtedy był nastolatkiem, ale do dziś świetnie zapamiętał tamtą dramatyczną chwilę ze stycznia 1945 roku.

– Był już wieczór, po szóstej, księżyc świecił jasno, a mrozu było przeszło piętnaście stopni. Kiedy Erich zapukał i mama otworzyła drzwi, byliśmy wszyscy przerażeni, bo wyglądał strasznie. Ubrany w cienki pasiak, na gołych stopach miał drewniaki, na palcach tylko kawałki skarpet. Nogi miał odmrożone, całkiem sine. Kiedy wszedł do sieni, poprosił, żeby mu pozwolić umrzeć pod dachem. Tata jak tylko go zobaczył, zarządził, że trzeba ogrzewać nogi. Wyciągnął futrzane skóry, rozgrzewał je przy piecu i przykładał do nóg aż po kolana. Do picia dawaliśmy mu herbatę. Dostał też ciepłe ubranie. Tata miał za sobą trzy lata zsyłki w syberyjskiej tajdze pod Archangielskiem w czasie I wojny światowej, sam przeżył wielkie mrozy i wtedy tamto doświadczenie się przydało – opowiada pan Jan.

Po Syberii pozostała jeszcze inna ważna lekcja. W gospodarstwie, w którym akurat niedawno było świniobicie, chciano wygłodzonego więźnia dobrze nakarmić. – Taki odruch mieli wszyscy. Na szczęście tata zabronił. Przez tydzień powolutku Erich przyzwyczajał się do jedzenia, najpierw niedużych ilości, bez tłuszczu. Gdyby najadł się od razu czegoś tłustego, toby umarł, a tak – stopniowo wracał do sił – tłumaczy J. Kuś.

Dostępne jest 6% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.