Na rowerach przez La Salette i Rzym do domu

Urszula Rogólska

publikacja 23.08.2018 21:19

Chlebem, solą i... jajecznicą powitali dziś w Rajczy najbliżsi i przyjaciele rowerowych pielgrzymów projektu "Rozkręć wiarę", którzy przez miniony miesiąc wspinali się przez alpejskie przełęcze do La Salette, a następnie dojechali do Rzymu.

Rowerzyści RW, którzy jako ostatni wrócili z wyprawy przez Alpy do La Salette i Rzymu - w Rajczy Rowerzyści RW, którzy jako ostatni wrócili z wyprawy przez Alpy do La Salette i Rzymu - w Rajczy
Urszula Rogólska /Foto Gość

Dzisiaj przed południem rowerzyści żywieckiego projektu "Rozkręć wiarę" zakończyli swoją ósmą wyprawę. 23 lipca wyruszyli z Żywca, by pokonać dziesięć alpejskich przełęczy i dojechać do sanktuarium Matki Bożej w La Salette. Tutaj dotarli 10 sierpnia. Po krótkim odpoczynku część ekipy wyruszyła w dalszą drogę, by przez Lazurowe Wybrzeże dotrzeć 18 sierpnia do Rzymu. Na trasie towarzyszyły im trzy zmieniające się samochodowe ekipy wsparcia technicznego. Ostatnia przywiozła czwórkę zdobywców Rzymu dziś rano - najpierw do Rajczy, gdzie na wszystkich czekali najbliżsi Mariana Butora, nestora żywieckich wypraw, i gdzie inicjator pomysłu ks. Grzegorz Kierpiec sprawował ostatnią wyprawową Mszę św., a następnie do Żywca.

W tym roku, w grupie rowerzystów z ks. Kierpcem jechali wyprawowi debiutanci: 17-letni Patryk Rus, Wiktoria Bazylińska, która podczas wyprawy, 20 sierpnia skończyła 18 lat, a także Rafał Napierała, Szczepan Kierpiec oraz uczestnicy poprzednich wypraw: Adrianna Wisła, Marian Butor, Maciej Urbaniec, Szymon Gach, Marcin Tomaszek, Marcin Kwaśny. W ekipach samochodowych towarzyszyli im: Witold Urbaniec - tata Maćka - i jego starszy brat Mateusz. W drugiej - rodzeństwo Barbara i Mariusz Marek i w trzeciej - rodzice i siostra Szymona Gacha: Hubert, Monika, Zuzanna oraz jego dziewczyna Weronika Wilczak.

Danuta Butor z chlebem i solą - obok ks. Grzegorz Kierpiec i Marian Butor z RW   Danuta Butor z chlebem i solą - obok ks. Grzegorz Kierpiec i Marian Butor z RW
Urszula Rogólska /Foto Gość

Przez cały miesiąc, w każdym miejscu, z rowerowymi pielgrzymami była obecna Księga Intencji. Przed wyjazdem wpisywali się do niej mieszkańcy wielu rejonów naszej diecezji. Na trasie pojawiały się kolejne prośby - osób, które rowerzyści spotykali na szlaku - wpisywane w wielu językach. W intencji próśb z księgi rowerzyści modlili się zwłaszcza podczas Mszy św. na dwóch przełęczach - Hochtor i Stelvio - oraz w La Salette i na Monte Cassino. Początkowy plan sprawowania Mszy św. przy grobie św. Jana Pawła II w Rzymie trzeba było skorygować - sprawowanie tam Mszy św. okazało się niemożliwe.

Niebawem księga trafi do sióstr klarysek od Wieczystej Adoracji w Kętach. To właśnie klauzurowe siostry towarzyszyły pielgrzymom w szczególny sposób przez całą drogę - przede wszystkim modlitewnie. Ale rowerzyści chcieli podziękować także za ich posługę w 100-lecie śmierci założycielki klasztoru. Matki Marii Walentyny Łempickiej. Zbierali również ofiary na remont potrzebującego pilnego remontu obiektu. Dzięki ofiarom składanym przez wpisujących się do Księgi Intencji, udało się zebrać ok. 8 tys. zł.

Rowerzyści na Placu św. Piotra w Rzymie   Rowerzyści na Placu św. Piotra w Rzymie
Ekipa RW

Dziś, podczas wymarzonego posiłku przygotowanego dla uczestników wyprawy przez Danutę Butor, żonę Mariana, dzielili się swoimi przeżyciami z wyprawy:

- Pierwsze wrażenia? Było bardzo trudno. Była to najtrudniejsza z dotychczasowych ośmiu wypraw - mówi ks. Grzegorz Kierpiec. - Góry, przełęcze - trzeba było mieć naprawdę dużo siły i fizycznej i psychicznej,  bo widząc przed sobą potężną górę z mnóstwem zakrętów, można było zwątpić. Gratuluję całej grupie, że nikt nie zrezygnował. Na słowa, że towarzyszy nam samochód, że można skorzystać z pomocy, wszyscy reagowali oburzeniem i twardym "Nie!". Jeżdżąc na miesięczne i dłuższe wyprawy wiemy, że radość z jazdy na rowerze trwa może przez tydzień. Później na czoło wychodzą inne wartości - że to pielgrzymka, że ma być ciężko, ma boleć. Usłyszałem kiedyś takie zdanie, żeby pozwolić, by droga nas zraniła. Kiedy jest ból, wiemy, że on przyniesie owoce. A Pan Bóg i tak zawsze daje rekompensaty - choćby krajobrazowe… Kryzysy są cały czas. Ale one przechodzą i to jest najpiękniejsze. Jeśli później spotyka nas jakiś problem w życiu, to jest jak taka góra w czasie naszej wypraw - trud pokonywania jej wynagradza widok. Każda góra się kiedyś kończy i jest… zjazd.

Msza św. w Alpach   Msza św. w Alpach
Ekipa RW

- Fakt - to była i dla mnie najtrudniejsza wyprawa spośród wszystkich, w których do tej pory brałem udział - mówi  54-letni Marian Butor. - Dzieliła się na dwa etapy - pierwszy z Żywca do La Salette i drugi - do Rzymu. Pierwsze wrażenie, które rekompensowało wszelki wysiłek - przepiękne krajobrazy i samo La Salette. Chyba najpiękniejsze miejsce na świecie… Jak każda wyprawa, ta również pokazała mi jaką siłę w pokonywaniu trudów daje obecność innych ludzi, całej grupy. Czasem wystarczyło jedno słowo, prosty gest, świadomość, że ktoś jest blisko, że skoro ktoś przede mną pokonał taką czy inną trudność, też się z nią mogę z powodzeniem zmierzyć…

- Dla mnie najtrudniejszy był… pierwszy dzień. Mieliśmy do pokonania 180 km i 2 tys. metrów przewyższeń - opowiada Maciej. - Jechało mi się bardzo ciężko. Myślałem nawet, żeby się wycofać, bo skoro pierwszego dnia jest już tak źle…? Wieczorem okazało się, że całą drogę jechałem "na flaku". W tylnym kole miałem ciśnienie pół bara. Od drugiego dnia było już zdecydowanie lepiej. Na pewno wyprawa – zwłaszcza jej alpejski odcinek - wymagała przekroczenia jakichś barier psychicznych. Patrzyłem na znaki, pokazujące wysokość na jakiej byliśmy - ile zakrętów, ile metrów do celu. Kiedy wartości malały, jechało się świetnie, ale kiedy było ciężko, a tu znak, że do celu na przykład 900 metrów w górę, trzeba było walczyć ze sobą.

Jak dodaje Maciej: - Wyprawa pomogła mi pokonać kolejna moją barierę - wbrew pozorom, przed nią strasznie nie lubiłem jeździć po górach na rowerze. Pojechałem, bo chciałem być na tej wyprawie, więc nie miałem wyjścia - śmieje się. - Średnio mi się to jednak widziało. A dziś mogę powiedzieć, że polubiłem jazdę w górach. U nas takich wysokich nie ma, więc będzie lżej. A widoki - super sprawa!

Wiktoria dołączyła do rowerzystów w siedemnastym dniu wyprawy, podczas podjazdu do La Salette. - Dla mnie to była nowość. Nie patrzyłam na te zakręty, widziałam tylko to, co przede mną. To była moja pierwsza wyprawa i myślę, że było bardzo dobrze. Na pewno zapamiętam ją z jeszcze jednego względu - do Rzymu wjechałam jako 17-latka, a wyjechałam jako 18-latka. W dniu moich urodzin wyjechaliśmy za Rzym, do Monte Cassino. Było to dla mnie szczególne przeżycie. Klasztor, jego historia, zrobiły na mnie ogromne wrażenie, podobnie jak Msza św. w mojej intencji na cmentarzu polskich żołnierzy. To coś bardzo ważnego dla mnie - mogłam dotknąć tych miejsc, zobaczyć, wyobrazić sobie choć trochę, co przeżywali tam nasi żołnierze… Uświadomiłam sobie, że ta wyprawa, to była taka moja "victoria", moje zwycięstwo. Udało mi się dojechać do La Salette… Każdego dnia pokonujemy jakieś granice i tak naprawdę od nas zależy co zrobimy z naszym życiem, jak pokonamy takie czy inne góry, jak zwalczymy nasze lęki…

- Na początku wyprawy mówiłem, że niektórzy wyjadą jako dzieci, a wrócą jak mężczyźni (lub kobiety) - uzupełnia ks. Grzegorz. - Nie chodzi o wiek, ale o mentalność. Może ktoś wyjechał niezorganizowany, niepoukładany. Wyprawa to na nim wymusiła, by się przełamać, by być odpowiedzialnym za siebie, bo tego nikt za nikogo nie zrobi. Wrócili jako dobrzy organizatorzy swojego podwórka, sprawni logistycy w różnych sprawach. Także w takim wymiarze swojej wartości wielu uwierzyło, że mogą osiągać cele, robić rzeczy, o jakie się nie podejrzewali. Odkrywali, że strach ma wielkie oczy. Ten schemat pokonywania go zostaje na całe życie. Nic już nie jest tak trudne, jak się początkowo wydaje. Pan Bóg nigdy nie daje nam ciężaru ponad nasze siły - jak daje krzyż, to i daje siły, żeby go unieść… Te wyprawy tego uczą. Ludzie się zmieniają. Stajemy się bardziej cisi i pokorni.

Rowerzyści i samochodowe ekipy techniczne w Alpach   Rowerzyści i samochodowe ekipy techniczne w Alpach
Ekipa RW

Pobyt w La Salette na wszystkich zrobił wrażenie. Zarówno ze względu na położenie geograficzne sanktuarium, jak i przesłanie Matki Bożej, która tutaj się objawiła. Dzięki wyprawie część rowerzystów w ogóle usłyszała o tym miejscu. - Orędzie Maryi jest bardzo aktualne. To co mówiła o szanowaniu niedzieli i imienia Pańskiego, o szacunku do modlitwy, jest dziś mocno zapomniane - mówi ks. Kierpiec. - Wjazd do sanktuarium, położonym na wysokości ok. 1800 m. n.p.m., po pokonaniu przełęczy na wysokości pond 2700 m, nie był już wyczynem. Troszkę zmęczenia było, ale jeszcze więcej emocji. Dramaturgii tej chwili nadała nasza zuchwałość. Chcieliśmy wjechać dzień wcześniej niż zaplanowaliśmy. Przeszkodziła nam pogoda. Przez długi czas brnęliśmy w zimnie i deszczu. Pan Bóg nam wszystko "poplątał". Nawet mówiliśmy, że skoro Matka Boża z La Salette jest Maryja płaczącą, to musimy w deszczu wjechać. A okazało się, że nie wpuściła nas w deszczowy dzień, tylko chciała, żebyśmy tam wjechali następnego, kiedy pogoda była ładna. Może nie jest z nami aż tak źle, skoro Maryja nad nami nie płakała…

Wielu rowerzystów czekało na ten dzień, dla nich ostatni podczas wyprawy. Od razu, kiedy wjechali, zaopiekował się nimi polski ksiądz, duszpasterz tego miejsca. Całe sanktuarium mówiło, ze rowerzyści wjechali na górę. Wieczorem wzięli udział w Nabożeństwie Światła. Mogli nieść w czasie procesji figurę Matki Bożej. Troje uczestników wyprawy: Monika i Hubert Gachowie oraz Marian Butor, ubrani w stroje górali żywieckich, przynieśli Matce Bożej prezenty: kwiaty i odznaczenie, jakie Hubert Gach otrzymał od burmistrza Żywca za odrestaurowanie jednej z zabytkowych kapliczek w mieście.

- Zapamiętałam z tego pobytu w La Salette jeszcze coś ważnego dla mnie - dodaje Basia Marek z ekipy samochodowej. - Maryja z La Salette jest ukazywana z obcęgami i młotkiem. Ks. Piotr, który był naszym przewodnikiem, mówił nam, że możemy być jednym albo drugim. Albo - grzesząc - wbijać gwoździe w ciało Chrystusa młotkiem, albo je wyjmować obcęgami…

Rowerzyści w La Salette   Rowerzyści w La Salette
Ekipa RW

Rowerzyści podkreślają, że ekipy samochodowe były dla nich wsparciem, jakiego dotąd na wyprawach w takiej skali na pewno nie było: dbały o gorące posiłki, przygotowywały napoje, warunki do odpoczynku. Jedni z troską mówią o drugich: ekipy aut martwiły się trudem rowerzystów, a tym z kolei żal było ekip, które czasem godzinami czekały z przygotowanym dla nich z posiłkiem, lokalizowały ich położenie, nie zawsze mając szansę jechać tą samą trasą. A zdarzało się, że rowerzyści pobłądzili i nie dojechali na miejsce… wystawnej uczty samochodowej!

Jak co roku rowerzyści przywieźli ze sobą mnóstwo zdjęć i filmów. Chcą przygotować prezentację, która pokażą podczas spotkań w Rajczy, Żywcu i Starym Bielsku. - Chcemy dzielić się też naszymi przeżyciami duchowymi, jak pięknie można łączyć wysiłek z wiarą, z Kościołem, że wakacje z księdzem nie muszą być wcale smutne - uzupełnia ks. Kierpiec.