Kucharka z Watykanu i inne historie pielgrzymów

Urszula Rogólska

publikacja 04.05.2018 09:05

Spośród prawie 1800 pątników każdy miał swoją historię i cel, który go przyprowadził na trasę. Przeczytajcie, o czym nam opowiadali na trasie.

Siostra Gabriela Wiercigroch - albertynka z Ujsoł z ks. Przemkiem Guziorem Siostra Gabriela Wiercigroch - albertynka z Ujsoł z ks. Przemkiem Guziorem
Urszula Rogólska /Foto Gość

O swoim pielgrzymowaniu na tegorocznej trasie opowiedzieli nam:

Kliknijcie w wybrane nazwisko i przeczytajcie pielgrzymią historię.

A inne pielgrzymkowe teksty oraz galerie zdjęć można znaleźć TUTAJ.

Siostra Gabriela Wiercigroch - albertynka rodem z Ujsoł, posługuje na Watykanie, w kuchni dla Gwardii Szwajcarskiej.

- Jestem po raz drugi na pielgrzymce łagiewnickiej, pielgrzymowałam już też parę razy z żywiecką pielgrzymką na Jasną Górę. Tutaj, w zeszłym roku, szłam z grupą św. Jana Pawła II, w tym idę ze św. Bratem Albertem - bo jak tu z tatą nie iść?!

S. Gabriela od ośmiu miesięcy posługuje na Watykanie. A na pielgrzymkę wybrała się w ramach swojego urlopu, przed zakonnymi rekolekcjami.

- Idzie się bardzo dobrze. Jest czas na to, żeby się pomodlić, pośpiewać, potańczyć, pożartować i przede wszystkim - być jak św. Brat Albert - służyć bratu, siostrze, którzy idą obok nas. Pan Bóg dał mi tu dość trudne zadanie. Nie lubię mówić, udzielać wywiadów, a w mojej grupie wciśnięto mi mikrofon do ręki i w ciągu jednego dnia co chwilę ks. Przemek Guzior prowadził ze mną "Rozmowy w tłoku". Myślę, że to działanie Ducha Świętego - musiałam się przełamać, ale przy tym mogłam się dzielić tym, co robię, jak żyję - dawać świadectwo. Myślę, że mnie samej było to bardzo potrzebne.

I dodaje: – W pielgrzymowaniu ważny jest cel, ale jeszcze ważniejsze jest wszystko, co dzieje się po drodze. Bo w drodze Pan Bóg działa przez proste gesty innych ludzi. Ważne, żeby się otworzyć i to dostrzec. To dla mnie mocne rekolekcje.

Siostra Gabriela Wiercigroch na trasie   Siostra Gabriela Wiercigroch na trasie
Urszula Rogólska /Foto Gość

W czasie drogi siostra z wielkim poczuciem humoru dzieliła się swoim watykańskim doświadczeniem posługi w kuchni dla żołnierzy Gwardii Szwajcarskiej. Pięć sióstr Polek gotuje dla nich od 15 lat.

–  Zadanie mamy proste – przez żołądek dotrzeć do ich serc – śmieje się s. Gabriela. – Lubią kuchnię, która jest bardzo podobna do naszej. Najbardziej smakują im opiekane ziemniaki, żeberka i kapusta. Uwielbiają też makarony. Czuję z nimi, zwłaszcza z rekrutami, wyjątkową jedność ducha, zwłaszcza jeśli chodzi o znajomość włoskiego. Pochodzą z trzech szwajcarskich kantonów. Ich rodzimymi językami są niemiecki, francuski i dla niektórych włoski. Najczęściej ze sobą rozmawiają po niemiecku, a włoskiego się uczą. To podobnie jak ja. Z każdym dniem zarówno ich, jak i mojej służby jest większa motywacja do nauki i poznawania kultury, do której trafiliśmy dzięki naszemu powołaniu.

Klerycy: Stanisław Augustynek z Więcławic (idzie trzeci raz), Tomasz Kramarczyk z Osieka (drugi raz), Bartłomiej Pluta z Lesznej Górnej i Michał Juraszczyk z Zebrzydowic (obaj debiutują na pielgrzymce).

Klerycy: Stanisław Augustynek z Więcławic, Tomasz Kramarczyk z Osieka, Bartłomiej Pluta z Lesznej Górnej i Michał Juraszczyk z Zebrzydowic   Klerycy: Stanisław Augustynek z Więcławic, Tomasz Kramarczyk z Osieka, Bartłomiej Pluta z Lesznej Górnej i Michał Juraszczyk z Zebrzydowic
Urszula Rogólska /Foto Gość

Cała czwórka idzie w grupie św. Matki Teresy.

– Idziemy pierwszy raz. Nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać – mówią Bartek i Michał. – Dziś jesteśmy przekonani, że to nie będzie nasza ostatnia pielgrzymka. Zostaliśmy niezwykle serdecznie przyjęci. Spodziewaliśmy się większego zmęczenia, ale idzie się znośnie. Ludzie tworzą wspaniałą atmosferę, która pozwala nam iść mimo jakichś trudności. Jest bardzo dużo radości – ciągły śpiew, modlitwa, mnóstwo rozmów, kontakt z ludźmi.

– Jestem na czwartym roku w seminarium, idę w sutannie i chyba to sprawia, że podchodzi więcej osób, które pytają mnie o różne kwestie związane z powołaniem, z rozeznawaniem go. Ale jest też wiele tematów związanych ze zwyczajną codziennością – dodaje Staszek.

– Na ile potrafimy, staramy się służyć innym pielgrzymom – mówi Tomek. – Myślę, że na pielgrzymce wielkie znaczenie ma obecność grupy muzycznej. Nasza jest naprawdę wspaniała. Śpiew niemal nigdy nie gaśnie, muzyczni angażują innych pielgrzymów, rozmawiają z nimi, tworzą atmosferę. Sami są zmęczeni, a jednak dopingują innych, dodają sił, zapału. To nas też mobilizuje do służby innym.

Stanisław Machej z Cieszyna. Na pielgrzymce 2 maja świętował 60. urodziny!

Jubilat Stanisław Machej na postoju w Polance Hallera - w dniu swoich urodzin   Jubilat Stanisław Machej na postoju w Polance Hallera - w dniu swoich urodzin
Urszula Rogólska /Foto Gość

– Idę do Łagiewnik po raz drugi. Najpierw nie bardzo potrafiłem wyczuć klimatu tego pielgrzymowania. Do Częstochowy chodzę od lat, w tym roku chcę iść po raz 18. A tej pielgrzymki nie znałem. Żona Kazia chciała iść, ja się trochę opierałem. Ale Jurek Żoch, pielgrzymkowy poeta, z którym się znam z jednej wspólnoty w Cieszynie, tak zachęcał, że się wybrałem rok temu. I byłem już pewien – za rok pójdę znowu i tu chcę świętować moje 60. urodziny! W dniu moich urodzin 21 księży stało przy ołtarzu w czasie Mszy św. sprawowanej także w mojej intencji. Mam za co dziękować… Ale i ten czas daje mi szansę na to, żeby szczególnie modlić się w intencjach wielu innych osób. Jest jeszcze jedna ważna intencja – w sierpniu organizuję pielgrzymkę do Medjugorje. Modlę się o to, by doszła do skutku, by przyniosła dobre owoce dla wszystkich.

Razem ze Stanisławem pielgrzymowała żona Kazimiera. Duchowo jednoczyły się z nimi ich dzieci – 39-letni Marcin, 30-letnia Ania i 25-letnia Basia.

Jan Kotrys, 75-latek z Ujsoł

Jan Kotrys z Ujsoł   Jan Kotrys z Ujsoł
Urszula Rogólska /Foto Gość

– Tuż przed pielgrzymką, 27 kwietnia, skończyłem 75 lat. Do Łagiewnik idę po raz czwarty i już przed rokiem prosiłem Pana Jezusa, żeby mi na to pozwolił. I pozwolił! Ciągnie mnie tutaj Boże Miłosierdzie… – mówi pan Jan.  – Tegoroczne pielgrzymowanie jest dla mnie szczególne. Nie ma żadnych bąbelków, idzie się świetnie. Wszystkie lekarstwa grzecznie leżą w torbie i nie ma potrzeby ich zażywania. Mam wrażenie, że im więcej się chodzi, tym lepiej się człowiek czuje. I tym bardziej czuję, jak wszechmocny jest dobry Pan Bóg.

Razem z panem Janem pielgrzymuje 66-letnia małżonka Maria. – Tuż przed pielgrzymką byłam u lekarza, bo dość mocno dokuczał mi kręgosłup. Wzięłam zastrzyki przeciwbólowe. Ich zapas zabrałam ze sobą w drogę. A tymczasem wszystko przeszło i nie zażywam tu żadnych środków!

Rodzina Moś z Międzyrzecza

Klan Mosiów z przyjaciółmi   Klan Mosiów z przyjaciółmi
Urszula Rogólska /Foto Gość

Mama, tata (posługujący w grupie kierujących ruchem), syn, trzy córki – w tym jedna z mężem - i ich przyjaciele, spotykani na pielgrzymkach do Łagiewnik i Częstochowy przez ostatnie lata. Rodzina Mosiów z Międzyrzecza już powoli tworzy własną pielgrzymkową grupę – uśmiechają się inni pątnicy z grupy św. abp. Józefa Bilczewskiego, z którą idą.

Grzegorz Moś idzie drugi raz. W tym roku dołączyła także jego dziewczyna Kaja Błażejowska z podkarpackiej Wysokiej Strzyżowej. – Fajnie być z rodziną – mówi Grzegorz. – A to dla nas jedna z nielicznych na co dzień okazji, kiedy jesteśmy wszyscy razem. Kiedy zaczęliśmy chodzić na pielgrzymki, zadecydowaliśmy, że to będzie czas dla całej rodziny i że tu się będziemy spotykać w komplecie, kiedy to tylko będzie możliwe.

Młodsze siostry – Małgosia i Karolina idą już po raz piąty i służą innym pielgrzymom w grupie także jako muzyczne.

Rodzina Moś i przyjaciele w Kętach-Podlesiu   Rodzina Moś i przyjaciele w Kętach-Podlesiu
Urszula Rogólska /Foto Gość

– To jest piękne, że idzie nas tu prawie 1800 osób! – mówią. – I wszyscy wolą iść na pielgrzymkę niż siedzieć przy grillach. To cudowne cztery dni. A najpiękniejszy jest ten ostatni, kiedy przychodzimy do Łagiewnik, jesteśmy witani przez wszystkich. I wtedy, nawet jeśli jest milion bąbelków na nogach, nic już nie boli, nie myśli się w ogóle o tym, co dokuczało. Są osoby, które nigdy nie były na pielgrzymce, a mówią, że to nie dla nich. Że nie ich klimaty, że nie będzie się im podobało, że pewnie są tam tylko starsze osoby, które tylko w powadze się cały czas modlą. Warto sprawdzić samemu, jak jest naprawdę. Bo tak naprawdę, na pielgrzymce jest czas na wszystko. My już sobie nie wyobrażamy, żeby na pielgrzymkę nie iść. I za każdym razem powiększa się grono naszych znajomych, którzy mówią tak samo!

Henryka Chłapek z Kóz i Magda Dwornik z Bulowic

Henryka Chłapek z Kóz i Magda Dwornik z Bulowic   Henryka Chłapek z Kóz i Magda Dwornik z Bulowic
Urszula Rogólska /Foto Gość

Henryka szła  do Łagiewnik po raz szósty. Magda, jej chrześniaczka, po raz czwarty. Magda miała przerwę w pielgrzymowaniu, bo urodziła córeczkę – zresztą wymodloną na pierwszej pielgrzymce do Łagiewnik w 2013 roku.

– Mieliśmy syna i chcieliśmy jeszcze jedno dziecko, więc w tej intencji poszłam z pielgrzymką – mówi Magda.  – Ola urodziła się jeszcze w tym samym roku – jako wcześniak – ale na szczęście wszystko dobrze się ułożyło i jest z nami. Na bank jest tak, że została wymodlona tutaj w drodze…

– Do Częstochowy trudno mi pielgrzymować ze względu na pogodę – w sierpniu jest większe prawdopodobieństwo upałów. Tutaj z reguły jest chłodniej, choć akurat w tym roku idziemy w upale – uśmiecha się Henryka.

Obie pątniczki idą w grupie św. Faustyny. Mówią, że i sama święta, i grupa, której patronuje, to ich miłość.

– Faustyna była taką prostą kobietą, prostą zakonnicą, bez wykształcenia. Ledwo pisać umiała. A jednak została wybrana przez Pana Jezusa, żeby głosiła Jego miłosierdzie na cały świat. To jest dla nas wielkie pocieszenie, że Jezus widzi nas, prostych ludzi, że wybiera nas takich nijakich w oczach ludzi do zadań, które według Niego jesteśmy w stanie zrealizować…

Siostry sercanki: Salawa Kaczmarczyk i Maria Magdalena Stańczyk

Siostry sercanki z Kamesznicy z klerykami w Wysokiej, na boisku   Siostry sercanki z Kamesznicy z klerykami w Wysokiej, na boisku
Urszula Rogólska /Foto Gość

– Wybrałyśmy się w tym roku po raz pierwszy. Jest zmęczenie, ale i wielka radość – opowiadają. – Warto przejść tę drogę dla Jezusa, dla własnego nawrócenia, dla popatrzenia na siebie i stwierdzić na koniec, że się daje radę, że to wcale nie jest takie trudne. Nogi bolą, jest zmęczenie w ciągu dnia, człowiek jest spocony, ale trzeba wiedzieć, po co i dla kogo się idzie. Dla Pana Jezusa zdecydowanie warto – pomimo wszystko.

Siostry szły pierwszy raz i już dostały zadanie – dzieliły się swoim świadectwem w grupie św. Jana Pawła II.

Jolanta Zamora-Podsiadło, pielgrzymkowa lekarka

Z lewej - Jolanta Zamora-Podsiadło   Z lewej - Jolanta Zamora-Podsiadło
Urszula Rogólska /Foto Gość

– Jestem drugi raz na pielgrzymce łagiewnickiej. Lekarzem jest się zawsze – czy to w przychodni, czy w szpitalu, czy na pielgrzymce. Zawsze jest się po to, żeby służyć ludziom. Tutaj lekarz nie trepanuje czaszki, więc można pomyśleć, co to za nijaka medycyna – bąble na nogach i odciski. A jednak zawsze towarzyszy mi takie głębokie przekonanie, że mam do czynienia z człowiekiem, z jego doświadczeniem. I nawet taki bąbel, zasłabnięcie to jest dla niego w takim momencie bardzo trudna chwila. Zawsze jako lekarz muszę być przede wszystkim człowiekiem. I sama patrzeć na tę sytuację z punktu widzenia osoby cierpiącej. I jak patrzyłaby ona na bezduszną osobę w białym fartuchu. Taką myślą kieruję się nawet przy najdrobniejszych urazach.

Czasem trzeba zabrać do karetki człowieka tylko po to, żeby go zbadać, posmarować maścią, uspokoić. Nie każdy musi się znać na medycynie. Wystarczy wytłumaczyć, że spadek cukru, podniesienie ciśnienia nie zawsze jest ciężkim stanem. To żadna wielka medycyna, ale ludzie przecież nie muszą znać się na pewnych reakcjach organizmu i czasem je nadinterpretują. Owszem – moim zadaniem jest zachować czujność. Bo czasem mała rzecz może być przyczyną poważnej sytuacji zagrożenia zdrowia. Przede wszystkim jednak myślę, żeby dać pielgrzymom poczucie bezpieczeństwa, spokój, pewność, że ktoś się nimi opiekuje na serio.