Na wolności mówili: "Kuraś zwariował"

Urszula Rogólska

publikacja 19.01.2018 23:26

Krzysztof Kurek ponad 30 lat odsiedział za kratkami. W Oświęcimiu ludzie z przestępczego świata straszyli się nim nawzajem. Aż przyszedł 19 marca 2017 roku. Kurs Alpha w wadowickim więzieniu. Urodził się na nowo. A 30 grudnia dostał w prezencie najlepszą żonę - Iwonę.

Wśród Alphowych przyjaciół w Jawiszowicach Wśród Alphowych przyjaciół w Jawiszowicach
Urszula Rogólska /Foto Gość

Takiego ślubu w 300-letniej historii kościoła św. Marcina w Jawiszowicach nie było na pewno! Kiedy świat szykował się do szaleństw sylwestrowej nocy, 30 grudnia 2017 r. o 15.00 "tak" powiedzieli tu sobie Iwona i Krzysztof Kurkowie. Prosto z kościoła 120 gości zaprowadziło ich do parafialnej sali, gdzie przy nakrytych stołach uwijała się uśmiechnięta ekipa kelnerek. Skład gości zaskoczył samych państwa młodych. Byli wśród nich ich najbliżsi, przyjaciele, znajomi, ale i ludzie, których widzieli po raz pierwszy w życiu!

* * *

Oświęcim. Kilkadziesiąt lat wcześniej. Krzysiek, jeden z czwórki rodzeństwa, trafia do domu dziecka. - Byłem trudnym dzieckiem. Takim nadpobudliwym. Ojciec zginął, kiedy miałem 8 lat. Mama nie dawała sobie ze mną rady - opowiada. - W szkole też były ze mną problemy. Trafiłem do domu dziecka. A tam - na podobnych mi kolegów. I zaczęło się: włamania do sklepów, domów, instytucji. Stamtąd trafiłem do poprawczaka. To były inne czasy - wychowawcy rozwiązywali problemy z nami kijem i izolatką. I tam się skończyło dzieciństwo. Poczucie rozróżniania dobra i zła zanikło zupełnie w moim sercu. Musiałem być agresywny, żeby przetrwać. Byłem silny, więc zajęć mi nie brakowało. Kiedy miałem 18 lat, pierwszy raz trafiłem do więzienia - za włamanie i "czynną napaść na funkcjonariusza". Potem za podpalenie samochodu. Po roku odsiadki mnie uniewinnili. Wychodziłem i... szybko tam wracałem. Kiedy człowiek wychodzi z więzienia, nawet jakby chciał dobrze żyć, nie ma dużych szans: nie dostanie pracy, a jeśli już to na gorszych warunkach, za najniższe stawki.

W jawiszowickim kościele św. Marcina Kurkowie powiedzieli sobie "tak"   W jawiszowickim kościele św. Marcina Kurkowie powiedzieli sobie "tak"
Urszula Rogólska /Foto Gość

Wracał za kratki: za napady, porwania, usiłowanie zabójstwa, wyłudzenia, "odzyskiwanie długów". Ciężkie przestępstwa, zagrożone wyrokami - wówczas do kary śmierci, dziś - dożywocia.

- Byłem człowiekiem do wynajęcia dla grup przestępczych. Agresywnym i skutecznym. Przyjeżdżali do mnie ze Śląska, z Polski Centralnej, żeby załatwić jakąś sprawę między sobą. Porywałem człowieka i wymuszałem na nim to, czego oczekiwali. Często dokonywałem samookaleczeń, żeby wyjść "na wolność" i "załatwić jakąś sprawę". Usunąłem sobie nerkę, wbiłem pręt w oko, piłem lizol. Wolność… Parę lat temu zrozumiałem, co to jest wolność. Moja "wolność" była większym więzieniem niż pobyt w zakładzie karnym. Bo "na wolności" byłem uzależniony od kolegów, alkoholu, narkotyków, pieniędzy, seksu, hazardu. Choć w więzieniu tego nie było, handlowałem tam narkotykami - mówi.

W sumie Krzysztof spędził w więzieniach 30 lat. Ostatni wyrok, 9 lat, dostał za usiłowanie zabójstwa. Wyszedł 14 lipca 2017 r. - sześć miesięcy przed końcem kary.

* * *

Był rok 1990. Krzysiek miał trzydziestkę. Wtedy poznał mamę kilkumiesięcznej Agnieszki. Pamięta do dziś chwilę, kiedy wziął dziewczynkę na ręce. Wkrótce związał się cywilnie z jej mamą. - Nie jest moim biologicznym dzieckiem, ale kiedy się do mnie przytuliła, zakochałem się jak ojciec. To mnie zdumiało - zdawałem sobie sprawę, jaki jestem, a to dziecko przytuliło się do mnie z taką ufnością, że mam łzy w oczach nawet teraz, po 28 latach. Kocham ją wciąż jak własne dziecko - opowiada.

Agnieszka razem z mamą przez wszystkie lata regularnie odwiedzała Krzysztofa w więzieniu w Wadowicach. - Córka to był jedyny bastion miłości w moim życiu. Siedem lat temu któregoś miesiąca nie przyszła. Kolejnego również. Zacząłem się bać. W trzecim już dostawałem obłędu. Wiedziałem, że miała do czynienia z narkotykami. Dowiedziałem się, że pojechała na północ Polski. Znałem to środowisko jako centrum handlu ludźmi i seksbiznesu. To mnie przeraziło. Miałem kolegów ze szczytu przestępczości w Warszawie. Zwróciłem się do nich, żeby jej szukali. Nie znaleźli. Byłem człowiekiem niewierzącym, naśmiewałem się z ludzi, którzy wierzyli. Ale wtedy wstawałem o trzeciej w nocy i błagałem Boga: "Jeśli jesteś, zabierz to moje życie, żeby ona mogła żyć szczęśliwie". I Pan Bóg mi to życie zabrał. Ale nie tak, jak sobie wtedy życzyłem.

Po pół roku przyszedł list od Agnieszki. Z więzienia. - Trafiła tam za groźby karalne, bo kogoś tam postraszyła tatą. I zapomniała mi dać znać sygnał, że żyje. Ale tego dnia cieszyłem się jak nigdy, że moje dziecko jest w więzieniu! Bo wiedziałem, że żyje. Od tego dnia Pan Bóg zaczął zmieniać wszystko. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to On. Do tej pory żyłem tak, żeby się mnie wszyscy bali: spięty, pochmurna twarz. Bo wtedy nikt nie zaczepia. A korzyść jest taka, że ma się autorytet więzienny. Pan Bóg zaczął to zabierać. Agresja zaczęła znikać, zacząłem się uśmiechać. Wystraszyłem się, co się ze mną dzieje. Poszedłem do psychologa, to psychiatry. Brałem garściami psychotropy na tę agresję, a lekarze stwierdzili, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i nawet mogę je odstawić. Z każdym dniem czułem większy spokój. Od czasu akcji z Agnieszką zostało mi to wstawianie o trzeciej i modlitwa. Zniknęły myśli o zemście. Mogłem przebaczyć wszystkim, wobec których czułem jakąkolwiek urazę. Zauważyłem, że rozmawiam normalnie z ludźmi. Funkcjonariusze nie mogli uwierzyć, co się dzieje ze mną. Byłem wówczas w dwuosobowej sali. Stwierdzili, że to ona tak na mnie dobrze wpłynęła i tam mnie już zostawili. Zacząłem pomagać ludziom - jak kiedyś chciałem tylko dominować, wykorzystywać innych, być takim, żeby się mnie bali, tak teraz przyszło coś zupełnie nowego. Pan Bóg mi dał dar rzeźbienia w drewnie. Kiedyś nie potrafiłem narysować nawet pudełka od zapałek i usiedzieć w miejscu 10 minut. A tu nagle - spokój. W sali twórczości własnej zacząłem uczyć innych. Najwięcej robiłem rzeźb sakralnych - Jana Pawła II, Pana Jezusa i różne postaci świętych. Pamiętam, że był tam taki napis, cytat z papieża: "Jesteście skazani, ale nie potępieni" - wspomina.

Rzeźby Krzyśka trafiały na wiele aukcji. Dawały mu pieniądze - na papierosy, na spłatę zadłużonego mieszkania w Oświęcimiu. - Nawet na wolności mówili o mnie "Kuraś zwariował" - śmieje się dziś Krzysztof.

Niedługo potem napisał list do starosty wadowickiego. - Żeby wykorzystali tę naszą pracę jakoś. Zaczęliśmy tworzyć na aukcje dla szkół. Skontaktowała się z nami grupa wolontariacka "Wygrajmy razem". Robiliśmy dla nich rzeźby, które trafiały na licytacje, kiermasze, a dochód był przekazywany na leczenie dzieci, na wakacje dla maluchów z ubogich rodzin. Zegar dla fundacji Ewy Błaszczyk zrobiłem, rzeźbę dla papieża Franciszka, inną do kaplicy Konfederatów Barskich na Jasieniu - wymienia.

Przyjaciele z Alphy przygotowali wesele Iwony i Krzysztofa Kurków   Przyjaciele z Alphy przygotowali wesele Iwony i Krzysztofa Kurków
Urszula Rogólska /Foto Gość

- Potrafiłem zaangażować ludzi, żeby ze mną to robili i żebyśmy razem pomagali, poczuli empatię z tymi, którzy są w potrzebie. Dzieci się cieszyły i my też, że komuś pomagamy! Niektórzy skazani tego nie rozumieli - czemu mam za darmo pomagać komuś, kogo nawet nie znam. Razem uczyliśmy się, czym jest miłość do człowieka - mówi.

* * *

- Dwa lata temu przyszedł do mnie KO-wiec, major. Lubiliśmy się. Luźno z nim rozmawiałem, bo byłem już skazanym z wieloletnim stażem. Powiedział: "Krzysiek, chcesz iść na Alphę?". To ja: "Nie idę, bo to pewnie kolejne jakieś oszołomy". Już wiedziałem, że to Pan Bóg mnie zmienia. Szukałem jakiejś wspólnoty chrześcijańskiej. Różne przychodziły, ale żadna mi nie odpowiadała. Ale byłem ciekawy. Zawołałem młodych chłopaków, którzy na tę Alphę poszli, i zapytałem, jak tam, o czym mówią. I oni mi opowiadali, jak się to odbywa. Zaciekawiło mnie to, że usłyszałem o ludziach, którzy przychodzą i bardzo swobodnie mówią o Panu Jezusie. No skoro taki młody to zauważył, to poszedłem do tego majora i mówię: "Zapisz mnie pan tam". Poszedłem. Zobaczyłem ludzi prawdziwych, bardzo radosnych, otwartych, uśmiechniętych, którzy mówili o Jezusie w normalny sposób. Nie atakowali wiarą; można było się swobodnie wypowiadać. I to mnie przekonało. Poszedłem do spowiedzi. Po raz pierwszy od dawno zapomnianej Pierwszej Komunii. Przyjąłem ją w poprawczaku, ale nic z tego nie pamiętałem. Po tej spowiedzi wszystko ze mnie zleciało. Najbardziej dziękuję Panu Bogu za wyrzuty sumienia. To jest najbardziej wartościowy dar, żeby człowiek wiedział, co jest dobre, a co złe. Kiedyś nie miałem żadnych wyrzutów sumienia - przyznaje.

Jak opowiada Krzysiek, przez Alphę - modlitwy rozmowy - zaczął się zbliżać do Pana Boga.

- To było podczas jednego z ostatnich spotkań. 19 marca 2017 roku. Modlitwa o uzdrowienie i wylanie Ducha Świętego. Modliła się nade mną Ania. Podczas tej modlitwy doznałem takiego oczyszczenia, że mogłem wybaczyć. Znałem takiego jednego chłopaka, któremu nie umiałem wybaczyć za nic na świecie. Próbowałem - paczki mu robiłem, pieniądze dawałem, mówiłem, że nic do niego nie mam, ale gdzieś to we mnie głęboko siedziało i nie potrafiłem się tego pozbyć. Nie słyszałem, ale fizycznie czułem, co Ania mówiła - jakby na moim ciele drukowała tę modlitwę, jakby mi ktoś tatuaż robił - czułem słowa o miłości, o tym, że jestem dzieckiem Pana Boga, że Pan Jezus mnie kocha, że mnie zbawił i ocalił. Wtedy wszystko ze mnie zleciało i wiedziałem, że z Panem Jezusem pójdę wszędzie. Wstałem i powiedziałem wszystkim, że Pan Jezus jest moim Panem, że ocalił moje życie i zbudował zupełnie nowego człowieka. Od najmłodszych lat żyłem jak na łańcuszku szatana. On mną kierował, cały czas miał do mnie szeroki dostęp. Przez całe życie byłem jego niewolnikiem. A tego dnia Pan Bóg zrobił sobie w moim sercu piękny dom. On zbudował nowego człowieka, z takiego, którego wszyscy przekreślili i o którym mówili, że taki już będzie i taki umrze. Pan Bóg powyjmował ze mnie to całe zło i zaczął wkładać to, co dobre, to, co, każdy człowiek w sobie ma, a co jest gdzieś tam głęboko zakryte - wyznaje.

Krzysztof mówi z przekonaniem: - Całe życie żyłem z krzywdy ludzkiej. Byłem nierobem, leniem strasznym i patrzyłem tylko, jak tu coś ugrać dla siebie. Nie miałem żadnych wyrzutów sumienia, że robię źle. A tu nagle zaczęło się wszystko zmieniać. To, co złe, odrzucam. Sam nie byłbym tego w stanie zrobić. Przyjmuję to, co dobre, co pochodzi od Pana Boga, od Jego miłości do człowieka. Cały czas się zastanawiałem - co jest grane? Ja bardzo kocham i lubię ludzi, każdemu chcę pomagać, zwłaszcza tym, którzy są uważani za gorszych. Nie patrzę już na nikogo jak na wroga czy ofiarę, ale jak na człowieka - opowiada.

Nie mogło zabraknąć weselnego tortu Iwony i Krzysztofa   Nie mogło zabraknąć weselnego tortu Iwony i Krzysztofa
Urszula Rogólska /Foto Gość

Tego, co działo się z Krzyśkiem, nie rozumieli inni skazani - pamiętali, kim był. Ale miał ich szacunek. Stał wysoko w więziennej hierarchii, bo nigdy nikogo nie wydał. Jeśli ktoś mógł być dla nich wiarygodny, to na pewno ktoś taki. - Ludzie się boją, że kiedy oddadzą swoje życie Panu Bogu, stracą to czy tamto. Ja wiem, że nic się nie traci. Pan Bóg zabiera, owszem, ale tylko to, co jest złe. A daje prawdziwą wolność.

W czerwcu ubiegłego roku Krzysztof dawał świadectwo na Międzynarodowym Forum Posługi Więziennej w Tyńcu, przygotowanym przez stowarzyszenie Alpha. Kiedy wrócił do więzienia w Wadowicach, inni skazani pytali, jak było. - Mówiłem im, że wszyscy, którzy tam byli, mieli jeden cel - jak nam pomóc. Oni wszyscy wiedzieli, jaki byłem. Powiedziałem: dziś wam mówię, że was kocham. W więzieniu dla mężczyzn, to słowo zawsze odnosi się do homoseksualizmu. Ale tego dnia nikt się nie śmiał, nikt nie zrozumiał tego opacznie - mówi.

Krzysztof wyszedł pół roku przed końcem wyroku. - Obiecałem kolegom, że jutro wrócę. Nie wierzyli. 15 lipca byłem u nich z ekipą Alphy z powrotem. I chodzę tam co tydzień. To ich ujęło. Ja jestem pewien - jeśli mnie, człowieka zupełnie upadłego, Pan Bóg wyciągnął, to wyciągnie każdego. Tylko powiedz: "Panie, oddaję Ci wszystko, bo nie radzę sobie z niczym". Długo nie mogłem poradzić sobie z boskością Jezusa. Bo kim był? Chodził po ziemi i mówił, że jest Bogiem. Dopiero na Alphie zrozumiałem… Odczułem fizycznie tę miłość Pana Jezusa, to, co dla mnie osobiście zrobił. Tę pewność dostałem za darmo i chcę to oddać. Nie mogę tego zachować dla siebie, bo byłbym złodziejem. I jeżdżę wszędzie, gdzie się da, żeby o tym mówić.

* * *

Jeszcze w więzieniu Krzysiek modlił się o żonę, o rodzinę. Wkrótce po wyjściu z więzienia spotkał Iwonę, którą znał z dawnych lat. - Nie mogłam uwierzyć, że to on, kiedy tak o Panu Bogu mówił, potem o wspólnym budowaniu czegoś razem - uśmiecha się Iwona. - Myślałam, że zwariował.

- Byłem pewien, że Iwonkę dał mi Pan Bóg, kiedy po wyjściu z więzienia zaczęły się problemy. Nie miałem gdzie zamieszkać, raz grubo zapiłem. Pojawiała się pokusa nieuczciwego zarobienia dużych pieniędzy. Iwonka mi powiedziała wtedy: "Krzysiek, ty się cofasz…". To mi wystarczyło - wspomina.

Niedługo potem pojechali razem na rekolekcje do Lanckorony. Tam Iwona przeżyła mocno modlitwę o wylanie Ducha Świętego. Potem byli na rekolekcjach Krucjaty Wyzwolenia Człowieka w Kalnej. Razem odwiedzali zakłady karne w wielu miastach Polski, dawali świadectwo na kursach Alpha. W końcu Iwona przeżyła swój kurs, w Kętach.

Iwona i Krzysztof w swoim oświęcimskim mieszkaniu   Iwona i Krzysztof w swoim oświęcimskim mieszkaniu
Urszula Rogólska /Foto Gość

- Wiem, że Alpha zrobiła w moim życiu więcej niż 30 lat resocjalizacji - podkreśla Krzysiek. - Nie wstydzę się, nie kryję z moją wiarą. Będę mówił o tym, co Pan Bóg zrobił w moim życiu wszędzie. Skazani nie boją się mówić o tym, jacy są źli, czasem wymyślają te historie, a wstydem jest powiedzieć, że jest się dobrym. A ja się przekonałem się, że ta odwaga buduje innych. Kiedy skazani odnajdują Pana Boga, to i społeczeństwo jest bezpieczniejsze - zapewnia.

Krzysztof znalazł pracę w prywatnej firmie. Po jego rzeźby ustawiają się kolejki. Planuje też stworzyć spółdzielnię pracy dla wykluczonych. Rozwiązał się nawet problem z mieszkaniem - kiedy mogli wrócić do oświęcimskiego mieszkania Krzysztofa, czekał ich generalny remont. We wszystkim pomogli przyjaciele z Alphy. To także dzięki nim udało się zorganizować ślub i wesele w Jawiszowicach. Przyjechali uczestnicy Alphy z całego regionu.

- Idziemy razem tą samą drogą - mówią małżonkowie. - Razem się modlimy, razem czytamy Ewangelię. Modlitwa ma moc. Wiemy o tym. Zły bardzo się boi modlitwy. - A Krzysztof dodaje: - Po tym, jak wyglądało moje życie, trzymam się mocno słów Psalmu: "Choćbym nawet szedł ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną”.


Historię Krzysztofa znajdziecie także w papierowym "Gościu Bielsko-Żywieckim" nr 3 na niedzielę 21 stycznia.