Bielski nauczyciel i jego dzieci z Kenii

Urszula Rogólska

publikacja 05.09.2017 17:57

25 sekund filmu nagranego przez bielskiego nauczyciela Błażeja Jaszczurowskiego w Chuka, kenijskiej misji, otworzyło już wiele serc.

Po powrocie z misji, Błażej Jaszczurowski myśli już o kolejnym wyjeździe do Afryki Po powrocie z misji, Błażej Jaszczurowski myśli już o kolejnym wyjeździe do Afryki
Urszula Rogólska /Foto Gość

To był jeden z pracowitych dni miesięcznego wolontariatu polskiego nauczyciela w Chuka. - W czasie spędzanym z dziećmi poprosiłem, żeby Peter opowiedział parę zdań o sobie - opowiada Błażej Jaszczurowski, na co dzień nauczyciel matematyki w bielskiej Szkole Podstawowej nr 3. – Obiecałem mu, że w jakiś sposób usłyszy o nim świat.

Mały Peter opowiada, że lubi jeść ciapati - coś w rodzaju naleśników - i mandazi - ciastka podobne do pączków, ale bez nadzienia. Dodaje, że kiedy dorośnie, chciałby zostać inżynierem na kolei. - Kilka zdań dwunastolatka dla wielu znaczy więcej niż moje opowiadanie o tym, w jak trudnych warunkach żyją tamtejsze dzieci, że są niedożywione, pozbawione możliwości edukacji, śpią na klepisku, wychowują się często w rozbitych rodzinach, opuszczone przez mamy czy ojców - mówi Błażej.

Filmik z Peterem znajdziecie TUTAJ, na facebookowym profilu Błażeja Jaszczurowskiego.

Mali Kenijczycy zdobyli serce Błażeja   Mali Kenijczycy zdobyli serce Błażeja
Archiwum Błażeja Jaszczurowskiego

Do Kenii Błażej trafił po tym, jak poprzez Fundację Księdza Orione "Czyńmy Dobro", z którą współpracują siostry orionistki, zdecydował się adoptować na odległość małego Baracka Abdalę.

- Gościem parafii św. Józefa na Złotych Łanach, gdzie mieszkałem, była siostra zakonna związana z fundacją - mówi Błażej. - Opowiedziała o prowadzonej przez fundację akcji adopcji na odległość, czyli finansowania kenijskim dzieciom edukacji. Opieką w ten sposób objęto już 1500 dzieci. Miesięczny koszt nauki i wyżywienia dziecka uczęszczającego do przedszkola lub szkoły podstawowej, to 70 zł. Na adopcję pierwsi zdecydowali się moi przyjaciele. Kiedy tylko mi o tym powiedzieli, poszedłem ich śladem. Dwa lata temu pod opiekę dostałem 6-letniego wówczas Baracka.

Fundacja umożliwia odwiedziny dziecka każdemu "rodzicowi adopcyjnemu", jeśli tylko sfinansuje sobie podróż. - Potraktowałem bardzo poważnie tę adopcję i, wiedząc, że mam taką możliwość, chciałem spotkać się z Barackiem, poznać jego rodzinę (już później okazało się, że mieszka z mamą i małą siostrzyczką, która urodziła się, gdy adoptowałem chłopca), zobaczyć, jak mieszka, jak wygląda szkoła, do której chodzi - wymienia Błażej.

Pierwszy raz poleciał do Kenii w czasie tegorocznych ferii, na dwa tygodnie. Odwiedził misje w Chuka i Laare, odległe od stolicy Kenii, Nairobi, o 4 i 6 godzin jazdy. - Przyznaję, to był wyjazd trochę turystyczny. Chciałem się bardziej przyjrzeć wszystkiemu na miejscu. Miałem ze sobą też prezenty dla Baracka, jego najbliższych, a także dwójki innych dzieci, adoptowanych przez moich przyjaciół. Poprosiłem proboszcza z Chuka, ks. Dionisio Muteę, żeby zawiózł mnie do Baracka (pozostałej dwójki dzieci nie udało mi się wówczas odwiedzić osobiście).

Błażej ze swoiim "adoptowanym synem" Barackiem   Błażej ze swoiim "adoptowanym synem" Barackiem
Archiwum Błażeja Jaszczurowskiego

Błażej zobaczył dom wybudowany "w stylu garażowym": z oknem, drewnianymi drzwiami - oczywiście bez gazu, prądu i wody. W pokoiku, za pomocą zasłony, mama dzieci oddzieliła łazienkę i kuchnię od sypialni. - Niemal nikt nie ma bieżącej wody. Z dostępnych cystern i ujęć, do domów przynoszą ją w kolorowych - najczęściej żółtych - kanistrach dzieci i kobiety. Do misji woda jest dowożona cysterną lub doprowadzana od czasu do czasu wybudowanym z rur wodociągiem - opowiada bielski pedagog.

Na miejscu Błażej się przekonał, że z przywiezionych prezentów największą furorę wśród dzieci robią… balony, lizaki, wszelkie słodycze i kupione na miejscu herbatniki. - W styczniu, w nadmuchiwanie balonów, zaangażowało się kilku wolontariuszy. Kiedy widziałem, jaką frajdę sprawiają dzieciom, nazajutrz wstałem wcześnie, sam ich jeszcze trochę nadmuchałem i rozrzuciłem przed szkołą. Pomyślałem, że kto pójdzie pierwszy, ten zabierze ze sobą niespodziankę. Śmialiśmy się potem z siostrami, bo pierwsza balony znalazła jedna z nich i zabrała część dla przedszkolaków.

Wśród prezentów znalazły się także te najbardziej potrzebne dzieciom: przybory szkolne, ubrania, buty. - Na miejscu przekonałem się, że najlepszym sposobem, w jaki możemy pomóc tamtejszym dzieciom i najuboższym rodzinom, jest zebranie pieniędzy i zakupy na miejscu. Nie ma problemu ze znalezieniem sklepów zaopatrzonych w wystarczający sposób - jednakże tamtejszych mieszkańców w większości nie stać na zakupy w nich. Paczki podlegają cłu, na dodatek sam koszt ich wysłania z Polski jest wysoki - tłumaczy nauczyciel.

W kenijskiej szkole   W kenijskiej szkole
Archiwum Błażeja Jaszczurowskiego

Z nowym doświadczeniem wrócił do Polski i od razu adoptował drugie dziecko, Aleksa Mutethię, a zaraz potem… kupił bilet do Nairobi na wakacje. Spędził w Chuka i Laare miesiąc. - Już nie byłem turystą. Przez pół roku od mojego pierwszego wyjazdu do Kenii w bielskich szkołach, w których pracowałem ja i moi przyjaciele - w mojej trójce, u sióstr Córek Bożej Miłości, w Gimnazjum nr 13, szkołach mistrzostwa Sportowego "Rekord", nauczyciele organizowali zbiórki pieniędzy. Dołączyło wielu rodziców adopcyjnych. Tym razem wiedziałem, że muszę odwiedzić już rodziny szóstki naszych adopcyjnych dzieci - dwójki "moich" i czwórki znajomych. Wiedziałem też, że w sposób materialny będę mógł pomóc najuboższym rodzinom z Laare i Chuka. I tak z 6 tys. zł pomocy poleciałem znowu.

Ten miesiąc był już czasem pracy z dziećmi w szkole z internatem (w nim mieszka 52 uczniów), odwiedzin w domach Kenijczyków i uczestniczenia w codziennym życiu misji.

- Szkoła jest koedukacyjna, ale oczywiście w internacie chłopcy i dziewczynki mieszkają osobno. Tam dzieci wstają o 5.30, potem uczestniczą we Mszy św., jedzą śniadanie, idą do szkoły, gdzie - z przerwą - nauka trwa aż do 21.30 - opowiada Błażej. - Chłopcy przyzwyczaili się, że co wieczór każdemu z nich robiłem krzyżyk na czole, mówiąc: "Niech ci Pan Bóg błogosławi". Czasem brakowało czasu, żeby wszystkich tak pożegnać, ale oni sobie wiadomymi ścieżkami przybiegali do mnie szybko przed położeniem się do łóżek, żeby nie zasnąć bez tego krzyżyka - uśmiecha się nauczyciel.

Jak opowiada Błażej: - Rok szkolny jest tam tak zaplanowany, że po kolejnych trzech miesiącach dzieci mają miesiąc przerwy. Trafiłem więc na zakończenie drugiego semestru, końcem lipca. Nie było dnia, żeby wieczorami, po lekcjach nie zgłaszali się do mnie uczniowie z prośbą o pomoc w matematyce, przed końcowymi egzaminami. Byli bardzo zmęczeni, ale też bardzo ambitni. To, na co zwróciłem uwagę, to ich ogromny szacunek dla nauczycieli. Kiedy nauczyciel musi wyjść z klasy, tam nie ma takiej sytuacji, żeby w ławkach zaczynało się szaleństwo. Często jeden z uczniów przejmuje odpowiedzialność za prowadzenie lekcji.

Ręczniki kąpielowe - nagroda dla najlepszych uczniów na zakończenie roku szkolnego   Ręczniki kąpielowe - nagroda dla najlepszych uczniów na zakończenie roku szkolnego
Archiwum Błażeja Jaszczurowskiego

Sporo czasu spędzał również na odwiedzinach rodzin. - O pracę tam trudno. Nieliczni znajdują ją w pobliskiej firmie spożywczej. Najczęściej pracują kobiety - sprzedają owoce i warzywa, sprzątają w domach bogatszych, w Mombasie zatrudniają się w turystce. Najbardziej jest potrzebna żywność. Kupowałem ją dla wskazanych mi przez księdza Dionizego i siostrę Alicję rodzin. Siostry z misji zajmują się także rozdzielaniem rządowej pomocy: ryżu i kukurydzy. Niekiedy każda z kobiet dostaje również jedną kurę. Jej wyborem pozostaje, co z nią zrobi. Kolejne moje zakupy to łóżka i materace, produkowane przez miejscowych rzemieślników, więc w jakiś sposób wspomogliśmy także ich gospodarkę - mówi wolontariusz.

Spotkał się z ogromną radością wszystkich obdarowanych. Dzieci skrzętnie chowały nowe długopisy, ołówki, zeszyty i gumki, żeby były piękne "na nowy semestr".

Nim Błażej wyjechał, dzieci zdążyły także napisać listy, w których dziękują dobrodziejom z Polski za wszystkie prezenty. Nauczyciel już dziś wie, że do Chuka i Laare chce wrócić - czekają tam na niego siostry, duszpasterze i jego maluchy. Poleci do nich w czasie zimowych ferii. Teraz wciąż popularyzuje wśród znajomych adopcję na odległość, odpowiada na wszystkie związane z nią pytania. Postanowił także zorganizować zbiórkę pieniędzy. Można je wpłacać za pośrednictwem "zrzutki" - szczegóły znajdziecie TUTAJ.


Z Błażejem Jaszczurowskim można się także kontaktować mailowo: teachermath@interia.pl