130 kilometrów dla Mamy

Ks. Jacek M. Pędziwiatr

publikacja 18.11.2015 12:58

Robert i Darek pobiegli z Czechowic-Dziedzic na Jasną Górę. Trasę, która pieszym pielgrzymom zajmuje pięć dni, pokonali w 27 godzin.

130 kilometrów dla Mamy Biegową pielgrzymkę Robert i Darek rozpoczęli w Czechowicach. Ks. Jacek Pędziwiatr /Foto Gość

To był spory wysiłek. W lesie koło Kobióra pogoniły ich dziki. W okolicach Bytomia musieli szukać schronienia przed ulewą. Wrócili do domu obolali i szczęśliwi: to nie było zwykłe bieganie, ale pielgrzymka.

Dziki na doping

- Na pomysł wpadliśmy podczas Sztafety Miłosierdzia - wyjaśnia Robert Gawlak.
- Obie nasze mamy są poważnie chore. Właśnie w ich intencji postanowiliśmy odbyć tę wyjątkową pielgrzymkę na Jasną Górę − dodaje Dariusz Pamuła.
Wraz z grupą biegaczy obaj panowie wzięli udział w pielgrzymce - biegu charytatywnym, dedykowanym bielskiemu Hospicjum Stacjonarnemu. W nocy z 2 na 3 maja wyruszyli z sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Hałcnowie by nad ranem dołączyć do pielgrzymów z całej diecezji i wraz z nimi wejść do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. Wcześniej zmierzyli się z Ekstremalną Drogą Krzyżową w Beskidach, łączącą rozważanie Męki Pańskiej z nocnym pokonaniem górskiej pętli z Bielska-Białej na Klimczok, Biały Krzyż i Skrzyczne, liczącej 48 kilometrów. Razem startowali też w maratonie i kilku innych biegach, na różnych dystansach.

- Szedłem w pieszej pielgrzymce z Czechowic-Dziedzic na Jasną Górę - mówi Robert - i po tych wszystkich doświadczeniach biegowych zapaliło się we mnie marzenie, by biegiem zdobyć Częstochowę.
Tym pomysłem Robert zapalił kilka osób. Ale problemy rodzinne, zawodowe i zdrowotne spowodowały, że na liczący 130 kilometrów bieg zdecydował się tylko Darek.
- Łączy nas wiele - mówi towarzysz Roberta. - Sporo razem biegamy. Obaj mamy żony i córki. I chore mamy − dodaje raz jeszcze.

Nie rozgłaszaliśmy naszych zamiarów wcześniej − mówi Robert. − Trochę nie wierzyliśmy, że nam się uda. Zresztą byliśmy gotowi w każdej chwili zakończyć bieg, gdyby się okazało, że nie podołamy kondycyjnie.

Ale dali radę. Po drodze rozmawiali, albo milczeli, odmawiali różaniec, wspierali się i dopingowali nawzajem. Na szczęście kryzys dopadła ich na różnym etapie.
- Ja przeżyłem klasyczny kryzys maratończyka, czyli po 30 kilometrach biegu - mówi Robert.
- Mnie dopadło zniechęcenie i osłabienie tuż po 50. kilometrze - dodaje Darek. - Naprawdę ciężko dla nas obu zrobiło się po stu kilometrach. Ale myśl, że jesteśmy już tak blisko celu, dodawała sił, których wystarczyło nam aż na samą Jasną Górę.
Nieoczekiwanym dopingiem tak biegu, jak i modlitwy, okazała się rodzina dzików z lasu pod Kobiórem.
- O krok przed nami drogę przebiegł nam potężny dzik - wspominają biegacze. - Zaraz też usłyszeliśmy brzmiące nienajlepiej odgłosy pozostałych członków stada, z którym chyba lepiej nie zadzierać. W tym momencie nie trzeba nas było specjalnie namawiać do podkręcenia tempa.

10000 kilokalorii

Wszystko wcześniej zaplanowali. Najpierw krótkie postoje z nawadnianiem i odżywianiem co dziesięć kilometrów, później co pięć. Zapasy jedzenia, picia i ubrania.
- Podczas biegu „zużyłem” sześć koszulek, trzy bluzy, trzy pary spodni, trzy komplety bielizny i cztery czapki, raz zmieniałem buty − wylicza Robert. - Wypiłem prawie siedem litrów napojów, zjadłem dziesięć batonów, jedną czekoladę, dwie bułki z żółtym serem i jajecznicę oraz kilka żeli dla biegaczy.
- Aplikacje telefoniczne dla biegaczy obliczyły, że podczas pielgrzymki każdy z nas spalił około dziesięć tysięcy kilokalorii - mówi Dariusz. - Smartfony bardzo nam się przydały. Wcześniej wgraliśmy w nie trasę naszego biegu, więc nie było po drodze żadnego błądzenia. Wiedzieliśmy też dokładnie, na jakim etapie biegu jesteśmy i ile drogi jeszcze przed nami.

Biegacze mieli zaplecze. W pielgrzymce towarzyszył im Szymon w mikrobusie. Tutaj była przebieralnia, miejsce doładowania baterii telefonicznych, spiżarnia, kuchnia a nawet sypialnia.

- W sobotę nad ranem dopadła nas taka ulewa, że musieliśmy ją przeczekać w samochodzie. W części bagażowej rozłożyliśmy materac i udało nam się nawet urwać godzinna drzemkę - opowiada Darek. - Deszcz, nie deszcz, trzeba było ruszać dalej. I w momencie, kiedy otworzyliśmy drzwi samochodu, deszcz po prostu... ustał. W nagrodę ranek przywitał nas tęczą, rozciągającą się nad tą częścią horyzontu, za którą oczekiwaliśmy pojawienia się Jasnogórskiej wieży.

Zadbali też o bezpieczeństwo. Większą część trasy przebiegli w kamizelkach odblaskowych, używając latarek czołowych. Zresztą ruch w nocy z soboty na niedzielę zamiera, a tę część trasy, która wiodła przez miejscowości Górnego Śląska, udało się w większości pokonać korzystając z chodników.

Opowiedzieli o mamach

Gotowi do biegu panowie najpierw stanęli w czechowickim kościele NMP Wspomożenia Wiernych. Tu modlitwę nad nimi, połączoną z uroczystym błogosławieństwem, odmówił ks. proboszcz Antoni Młoczek. Razem z nimi modliła się żona Roberta z córkami oraz Bartłomiej Karas z czechowickiego klubu biegaczy „Rozbiegamy to Miasto” (RyTM), również uczestnik Sztafety Miłosierdzia do Łagiewnik, który teraz przebiegł z Darkiem i Robertem kilka pierwszych kilometrów pielgrzymiego szlaku.
- A zakończyliśmy udziałem we Mszy św. na Jasnej Górze - wspomina Robert. - Nie było łatwo, bo akurat tego wieczoru rozpoczynała się ogólnopolska pielgrzymka kolejarzy. Na szczęście udało nam się znaleźć swój kąt w kaplicy Cudownego Obrazu i po cichu opowiedzieć o naszych mamach, żonach i córkach i wszystkich intencjach, dla których pobiegliśmy tę pielgrzymkę.

W sobotę późnym wieczorem Robert i Dariusz wrócili do rodzinnych domów w Czechowicach-Dziedzicach. Darka trochę bolały palce u stóp. Robertowi w niedzielę trudności sprawiało chodzenie po schodach. Ale w poniedziałek samopoczucie zaczęło wracać do normy, a miejsce bólu i zmęczenia zajęły niezapomniane przeżycia i radość z powodu spełnionych marzeń.
- Myślimy trochę o przyszłości - mówią obaj panowie. - Chcielibyśmy zaprosić do podobnej pielgrzymki biegowej na Jasną Górę kolegów z naszego czechowickiego RyTMu oraz innych grup biegowych z Podbeskidzia. Myślimy także o zorganizowaniu jakiejś pielgrzymki szlakiem św. Jakuba. Przed nami także kolejna Sztafeta Miłosierdzia i Ekstremalna Droga Krzyżowa. Może uda się także zorganizować podobną pielgrzymkę do Kalwarii Zebrzydowskiej i Piekar Śląskich.

Plany są faktycznie ambitne. Ale przykład udanej pielgrzymki biegowej na Jasną Górę pokazuje, że można je zrealizować, w udany sposób łącząc sportowe pasje z pobożnymi intencjami.