O. Michał Tomaszek: przez życie i śmierć do świętości

Alina Świeży-Sobel

publikacja 29.10.2015 13:01

"Za życia i po śmierci jestem dla tych ludzi" - to franciszkańskie przesłanie, które zrealizowało się w przypadku męczennika z Łękawicy. Z o. Zbigniewem Strzałkowskim zginął 9 sierpnia 1991 r. zastrzelony przez komunistycznych terrorystów. Teraz, 24 lata po śmierci, wracają jako błogosławieni...

Płyta nagrobna z grudką ziemi przesiąkniętą krwią męczennika - na cmentarzu w Rychwałdzie Płyta nagrobna z grudką ziemi przesiąkniętą krwią męczennika - na cmentarzu w Rychwałdzie
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość

W tym roku już po raz ostatni 1 listopada wspominamy sługę Bożego Michała Tomaszka jako tego spośród braci, który umarł. Po zaplanowanej na 5 grudnia beatyfikacji, będzie tym, który pomoże nam swoim orędownictwem wypraszać u Pana łaski, podobnie jak zamordowany wraz z nim o. Zbigniew Strzałkowski.

Listopad to ostatnie tygodnie przygotowań do beatyfikacji. Jedną z form była nowenna, dla której mottem stały się słowa papieża Benedykta XVI: "Chrześcijaństwo nie zaczyna się od rewolucjonisty, lecz od męczennika. Ludzkość zawdzięcza męczennikom nieskończenie więcej wolności niż zdołali jej zapewnić wszyscy rewolucjoniści". Ojcowie Zbigniew i Michał zostali zdefiniowani przez senderystów jako wrogowie rewolucji marskistowskiej. - Nasi bracia, poprzez życie, działania, jakie podejmowali, włączali się w program tamtejszego Kościoła sformułowany właśnie w kontekście sytuacji ludzi ubogich. Z tego powodu okazali się groźni dla senderystów i dlatego też zginęli - zaznacza o. Jarosław Zachariasz OFMConv, przełożony krakowskiej prowincji franciszkanów konwentualnych, do której należeli męczennicy z Pariacoto.

Rodzeństwo o. Michała Tomaszka przed jego portretem w rodzinnym domu w Łękawicy   Rodzeństwo o. Michała Tomaszka przed jego portretem w rodzinnym domu w Łękawicy
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość
- Na razie możliwy jest kult prywatny męczenników i można prosić o łaski za ich wstawiennictwem. Są już świadectwa osób, które wyprosiły takie łaski, zarówno weryfikowalne medycznie, jak i te, które odbiera człowiek w swoim sercu. Największym owocem ich beatyfikacji będzie także nasze uświęcenie. Od dnia beatyfikacji, kiedy już będziemy mieli ich relikwie, będziemy mogli publicznie oddawać im cześć, modlić się za ich wstawiennictwem - podkreśla prowincjał franciszkanów.

W dniu beatyfikacji w Krakowie chcemy otworzyć ich kaplicę. Tam w formie wystawy umieszczone zostaną rzeczy ojców Zbigniewa i Michała, a w ołtarzu znajdą się relikwie I stopnia, przy których będzie można się modlić. W tej kaplicy pokazane będą m.in. ich ubrania ze śladami krwi, w których zostali zamordowani. Ta wystawa będzie do obejrzenia przez cały rok po beatyfikacji, który będzie zarazem 25. rocznicą ich śmierci - dodaje o. Zachariasz. - Modlimy się, by Pan Bóg dal nam zrozumienie tej ofiary i tego, co przez tę beatyfikację chce nam powiedzieć. Ja byłem w seminarium, kiedy dowiedzieliśmy się o śmierci naszych braci. To byli nam O. Tomaszek w Andach   O. Tomaszek w Andach
archiwum rodziny o. M. Tomaszka
współcześni ludzie, których znaliśmy. Teraz musimy sobie postawić pytanie, jakie to ma znaczenie dla nas, dla mnie osobiście. Teraz jako prowincjał próbuję zrozumieć, jakie to ma znaczenie dla wspólnoty franciszkańskiej. Właściwy finał tej beatyfikacji będzie miał miejsce w naszym życiu.

- W Pariacoto rozmawiałem z ludźmi, którzy kiedyś należeli do grupy młodzieżowej prowadzonej przez Zbyszka i Michała. Kiedy zapytałem, czy cieszą się z beatyfikacji, potwierdzili, ale od razu dodali: "My właściwie tej beatyfikacji nie potrzebujemy. Oni dla nas zawsze byli święci. Cieszymy się, bo dzięki tej beatyfikacji świat się dowie, że my tutaj mamy świętych, że w ziemi Pariacoto spoczywa taki skarb!" - mówi o. Jarosław Zachariasz.

Fragmenty listu Konsulty Wyższych Przełożonych Zakonów Męskich w Polsce na 24. rocznicę śmierci Męczenników Peruwiańskich:

Mama o. Michała Tomaszka z papieżem Janem Pawłem II kilka dni po śmierci syna   Mama o. Michała Tomaszka z papieżem Janem Pawłem II kilka dni po śmierci syna
archiwum rodziny o. M. Tomaszka
O. Michał podczas pożegnania przed wyjazdem do Peru odważnie powiedział, że jeśli trzeba będzie dla sprawy Bożej złożyć ofiarę życia, to 
nie będzie się wahał, zaś o. Zbigniew mówił do przyjaciół: „gdy się jedzie na misje, trzeba być gotowym na wszystko”.

Miejscem posługi polskich misjonarzy stało się Pariacoto, niewielkie miasteczko położone na wysokości 1300 m n.p.m., u stóp wysokich Andów. Dwaj przyszli błogosławieni wraz z o. Jarosławem Wysoczańskim z wielkim zaangażowaniem i ofiarnością oddali się pracy wśród Indian. „Od sierpnia 1989 r. zamieszkiwaliśmy w centrum, przy kościele w Pariacoto, ale obsługiwaliśmy inne historyczne parafie i ich okolice, w najlepszym okresie 72 punkty w górach. Tam też jest największa bieda. Byliśmy świadomi, że musimy zadbać zarówno o ich kondycję duchową, jak i fizyczną. Na każdym kroku oczekują pomocy materialnej; w większości wypadków jest to uzasadnione” - pisał w jednym ze swych listów o. Michał. Większość z tych 72 kaplic i kościołów rozrzucona była wysoko w górach. Dotrzeć tam można było jedynie na koniu lub piechotą. Wszędzie czekali ludzie, którzy z wdzięcznością przyjmowali obecność franciszkanów udzielających sakramentów, katechizujących dzieci, wspomagających chorych.

Misjonarze oprócz pracy duszpasterskiej zajmowali się działalnością charytatywną. W czasie suszy i głodu włączyli się w programy żywnościowe Caritas. Wspomagali rozbudowę i wyposażenie ubogich szkół wiejskich. Górali andyjskich uczyli profilaktyki związanej z niebezpieczną w tamtym 
rejonie cholerą. Zdobywali dla nich leki i sami wozili zakażonych do szpitali.

Na „drodze miłości”, którą podjęli naśladując Chrystusa, spotykali się jednak nie tylko z wdzięcznością. Ich pokorna posługa rodziła także obawę i gniew „siewców nienawiści”, którzy chcieli zmieniać świat na drodze rewolucji i terroru. Przywódcy komunistycznej Sendero Luminoso, których sumienia obciąża śmierć ponad 30 tys. ofiar wojny domowej w Peru, postanowili wydać wyrok śmierci także na polskich misjonarzy. Za bardzo przeszkadzali rewolucjonistom, gasząc ducha nienawiści i odwetu przez budowanie chrześcijańskiej wspólnoty. Młodzi franciszkanie stanęli wobec wielkiego wyzwania: dać świadectwo Chrystusowi za cenę przelanej krwi.

„Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne”

9 sierpnia 1991 r. - po wieczornej Mszy św. przy wejściu do franciszkańskiego klasztoru w Pariacoto zjawiła się grupa uzbrojonych terrorystów.

Przyjechali by wykonać wyrok śmierci wydany przez przywódców Sendero Luminoso. Jednym z motywów był fakt, że misjonarze pochodzili z kraju Jana Pawła II, ale zasadniczy powód wyroku był jeden: misjonarze głosząc Ewangelię i troszcząc się o prostych ludzi przynosili pokój, który przezwyciężał rewolucyjny gniew Indian.

Głęboko porusza relacja o ostatnich chwilach życia misjonarzy przekazana przez bezpośrednich świadków. Odsłania ona ich zdeterminowaną i głęboką wiarę w Chrystusa, dawcę życia. Gdy terroryści umieścili ich związanych w samochodzie, za misjonarzami poszła s. Berta, Peruwianka ze Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Pana Jezusa. Była ona świadkiem oskarżeń rzucanych 
przez terrorystów wobec misjonarzy. Usłyszała też odpowiedź o. Michała: „Jeśli twierdzicie że źle pracowaliśmy, to powiedzcie, w czym popełniliśmy błąd”. Odpowiedź, po której w samochodzie zapadła kompletna cisza.

Siostra słyszała również krótką i bardzo poważną rozmowę męczenników w języku polskim. Słów nie pojęła, ale ze sposobu zachowania zrozumiała, iż udzielają sobie ostatniego rozgrzeszenia. Gdy zakończył się ów dziwny proces w samochodzie, terroryści kazali odejść s. Bercie, sami zaś odjechali w kierunku gór. Spalili też za sobą most w Pariacoto i uprowadzili burmistrza tego miasteczka.

Była już późna noc, gdy wszyscy dotarli do Pueblo Viejo i zatrzymali się przy niewielkim moście w tej miejscowości. Obserwująca całe wydarzenie z okien swojego domu prosta kobieta opowiedziała w procesie beatyfikacyjnym, iż po wyprowadzeniu misjonarzy z samochodu zauważyła o. Michała. który zaczął coś głośno mówić do terrorystów. Wyciągnięty chwilę potem z samochodu o. Zbigniew powiedział kilka słów spokojnym głosem do o. Michała. Ze związanymi rękami obaj zaczęli wspólnie coś mówić. Świadek tego wydarzania jest przekonana, że odmawiali modlitwę.
W jej trakcie padły strzały, które powaliły obu kapłanów na ziemię. Wraz z nimi został zabity burmistrz miasteczka. Jeszcze w nocy znaleziono zakrwawione ciała. Zostały one podniesione, przewiezione ciężarówką do kościoła w Pariacoto i złożone naprzeciw ołtarza....

11 sierpnia 1991 r., w dzień wzruszającego pogrzebu Ojców Zbigniewa i Michała w Pariacoto papież św. Jan Paweł II spotkał się w Krakowie z rodzinami zabitych misjonarzy. Był właśnie w Polsce, bo wyniósł na ołtarze bł. Anielę Salawę. Gdy nawiedzał jej relikwie w bazylice franciszkańskiej, w bardzo prostym, ojcowskim geście przygarnął najbliższych i błogosławił im. Słów wtedy być nie mogło, bo zbyt świeży był ból. Dziś, gdy po 24 latach przygotowujemy się do beatyfikacji o. Michała i o. Zbigniewa, mamy odwagę przytoczyć słowa papieża:

Męczennik jest najbardziej autentycznym świadkiem prawdy o życiu. Wie, że dzięki spotkaniu z Jezusem Chrystusem znalazł prawdę o własnym życiu, i tej pewności nikt ani nic nie zdoła mu odebrać. Ani cierpienie, ani śmierć zadana przemocą nie skłonią go do odstąpienia od prawdy, którą odkrył spotykając Chrystusa. Oto dlaczego po dziś dzień świadectwo męczenników nie przestaje fascynować, znajduje uznanie, przyciąga uwagę i pobudza do naśladowania” (Fides et Ratio 32).

Niech i nas umocni w wierze świadectwo męczeństwa Ojców Zbigniewa i Michała.