Pamietamy o nich: katechetka Monika Honkisz

Alina Świeży-Sobel

publikacja 29.10.2015 03:42

Śp. Monika Honkisz pracowała jako katechetka prawie 50 lat. Wychowała wielu kapłanów i zakonników. Do końca życia aktywnie realizowała swoją misję. - Swoją niezwykle zaangażowaną posługą wpisała się w życie wielu osób, a także parafii - pisał w liście kondolencyjnym biskup Roman Pindel.

Śp. Monika Honkisz - katechizowała pół wieku Śp. Monika Honkisz - katechizowała pół wieku
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość

Monika Honkisz zmarła 26 lutego 2015 r. w bielskim szpitalu w wieku blisko 88 lat. Jej pogrzeb odbył  się 4 marca w kościele Opatrzności Bożej.

Rozpoczęła swą prawie 50-letnią pracę katechetki jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku w bielskiej parafii św. Mikołaja. Później pracowała również w innych parafiach Bielska-Białej.

- Była otaczana wielkim szacunkiem i życzliwością przez swoich wychowanków. W pamięci uczniów pozostanie jako osoba niezwykle skromna i oddana służbie Kościołowi. Miała wśród swoich wychowanków liczne grono księży i zakonników. Spodziewamy się, że wielu z nich będzie jej towarzyszyć w ostatnim pożegnaniu - mówi ks. dr Marek Studenski, dyrektor wydziału katechetycznego kurii diecezjalnej. - W ostatnią niedzielę, 22 lutego zadzwoniłem do pani Moniki. Odbyliśmy długą rozmowę. Gdy powiedziałem, że chciałbym ją częściej odwiedzać, ale nie zawsze się to udaje ze względu na obowiązki, powiedziała, że dla niej ważny jest kontakt duchowy poprzez modlitwę. Dodała, że w niebie będzie miała dużo czasu i będzie o nas pamiętać...

W 1997 roku biskup Tadeusz Rakoczy wręczył pani Monice papieski Medal "Pro Ecclesia et Pontifice", przyznany jej w dowód uznania za wytrwałą i pełną ofiarności posługę w dziele katechizacji. Odznaczenie przekazała jako wotum wdzięczności do sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Hałcnowie.

Śp. Monika Honkisz - katechizowała pół wieku   Śp. Monika Honkisz - katechizowała pół wieku
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość
- Trudno było uważać panią Monikę za katechetkę-emerytkę. Do końca była katechetką. Doskonale orientowała się we wszystkim, co dzieje się w naszej diecezji i modliła się we wszystkich ważnych intencjach. Miała świetną pamięć, starość nie dosięgła jej stanu umysłowego - mówi ks. Studenski.

Jej charyzmatem, oprócz misji katechizowania, było towarzyszenie chorym. Dopóki mogła - odwiedzała ich w domach. Gdy sama zachorowała, wykupiła sobie taryfę telefoniczną z darmowymi rozmowami w soboty i w niedziele - i telefonowała kolejno do swoich podopiecznych.

- Gdy raz ominęła jedną z pań, ta późnym wieczorem zadzwoniła, pytając, co się stało, bo tak czekała na tę rozmowę. W ten sposób pani Monika pokazała, że nie ma nigdy sytuacji, w której człowiek nie mógłby już praktykować miłości wobec bliźnich. To była prawdziwa „wyobraźnia miłosierdzia” - uważa ks. Studenski. - Gdy sprawowałem w jej mieszkaniu Msze św., w czasie modlitwy powszechnej wymieniała bardzo wiele wezwań, świadczących o tym, że myśli o innych, zapominając o samej sobie. W wielkiej skromności nie chciała nawet, by sprawować Eucharystię w jej intencji. Zawsze nosiła w sercu jakąś ważną sprawę związaną z inną osobą. Modlitwą obejmowała bardzo wiele osób i spraw. Cieszyła się z każdego powołania kapłańskiego, pamiętała o księżach, których kiedyś katechizowała.

Pani Monika: narzędzie w ręku Boga

Postanowiła całe swoje życie oddać Panu Jezusowi i złożyła śluby. Jako osoba konsekrowana związała się ze świeckim Instytutem Przemienienia Pańskiego. Była katechetką przez 50 lat. Uczyła się od ks. Adolfa Kocurka, katechety, który tuż po wojnie zorganizował w Bielsku kurs dla katechetek świeckich. Wzięła w nim udział wraz z grupą koleżanek z Sodalicji Mariańskiej. Zaczynała pracować jako katechetka w tych czasach, kiedy bliski związek z Kościołem oznaczał narażenie na szykany. Pracowała w bielskich parafiach: św. Mikołaja, Trójcy Przenajświętszej, Opatrzności Bożej, św. Józefa. Wszędzie zostawiła po sobie dobrych chrześcijan. Każdy jej gest i słowo było temu podporządkowane.

- Chciała być dzieckiem Bożym i zawsze podkreślała, że jako katechetka jest narzędziem w ręku Boga. Mawiała, że jej najważniejszym zadaniem jest rozbudzić iskrę wiary w duszy dziecka. Twierdziła, że jeżeli to się uda, Pan Bóg już reszty dokona - mówi ks. dr Marek Studenski, dyrektor diecezjalnego wydziału katechetycznego, który przewodniczył koncelebrowanej przez kilkunastu księży Mszy św. pogrzebowej śp. Moniki.

- Była naprawdę katechetką z powołania. Troszczyła się o innych nawet wtedy, gdy już nie mogła wychodzić z domu. Zamówiła telefoniczną taryfę z darmowymi godzinami i regularnie dzwoniła do osób potrzebujących rozmowy - dodawał ks. Studencki. Na wstępie pogrzebowej Eucharystii za jej duszę odczytał pożegnalny list, jaki skierował do uczestników ostatniego pożegnania śp. Moniki Honkisz biskup Roman Pindel.

- Księży rzeczywiście zawsze było wokół niej wielu. Do końca ją odwiedzali. I nigdy nie słyszałem od niej złego słowa na temat kapłanów. Dużo się modliła za księży - wspomina ks. prał. Józef Walusiak.

Mieszkała w dzieciństwie w Hałcnowie, stąd zapewne wynikała jej szczególna więź z Matką Bożą Hałcnowską. Kiedy otrzymała za swą ofiarną służbę papieskie wyróżnienie, medal "Pro Ecclesia et Pontifice", ofiarowała go jako wotum do hałcnowskiego sanktuarium.

- Urodziła się 3 maja 1927 roku, w Maryjne święto, więc to pewnie też na nią wpływało. A zamiłowanie do aktywności i służenia innym miała pewnie w genach, bo od początku wszędzie było ją widać: w szkole, w teatralnych przedstawieniach i w parafii. Należała do Sodalicji Mariańskiej, a kiedy zaczęła pracować jako katechetka, jej żywiołem stały się dzieci. Kochały ją. Pamiętam, jak całą grupą, kiedy uczyła na Złotych Łanach, odprowadzały ją do autobusu i koniecznie chciały nosić jej teczkę - wspomina Stanisław Honkisz, młodszy brat śp. Moniki.

- Tak było - potwierdza ks. prał. Walusiak. - Kiedy przeszedłem na Złote Łany w 1980 roku, nie było jeszcze parafii ani kościoła, ale pani Monika już była. Oboje uczyliśmy religii. Nie było salek katechetycznych, więc lekcję odbywały się w prywatnych domach. Miała już wtedy ponad 50 lat, a jednak wspaniale potrafiła docierać do każdego dziecka. Miała prawdziwy dar nawiązywania kontaktu z dziećmi. Zawsze była otoczona chmarą maluchów, a lekcje dla nich przygotowywała tak starannie i ciekawie, że przeważnie mamy, które przyprowadzały dzieci na katechezę, same na niej zostawały, żeby posłuchać...

Ks. dr Jacek Waligóra, obecnie duszpasterzujący na Ukrainie, pochodzi z parafii Opatrzności Bożej w Białej i wiele razy spotykał się z panią Moniką. - To były za każdym razem bardzo dobre rozmowy. A kiedy wyjeżdżałem na Ukrainę, w moje ręce trafiło to, co pani Monika, już wtedy emerytka, nosiła kiedyś w swojej teczce: przygotowywane własnym sumptem pomoce do katechezy, obrazki do kolorowania. W Polsce dzieci miały już pod dostatkiem materiałów tego rodzaju, a tam wciąż ich brakowało, więc pani Monika przekazała je moim uczniom - mówił tuż po pogrzebie.

Ks. Kazimierz Skwierawski, jeden z byłych uczniów śp. Moniki Honkisz, w pogrzebowej homilii przypominał niezwykle silną więź pani Moniki z Jezusem Eucharystycznym.

- Kiedy była już chora, powiedziano, że odwiedzi ją biskup. Ucieszyła się, ale zmartwiło ją, że to będzie tylko spotkanie, a nie Eucharystia. - Bez Pana Jezusa? To na co mi biskup? - pytała. - Pan był jej Pasterzem. Była zafascynowana możliwością spotkania z Bogiem i uczyła innych tego zachwytu - mówił ks. Kazimierz Skwierawski, jeden z byłych uczniów Moniki Honkisz. - Stąd też jej wielka miłość Eucharystii, której do końca pragnęła jak najczęściej, bardzo wdzięczna za przynoszony jej Najświętszy Sakrament.

Z pracy na Złotych Łanach sama wspominała tę ostatnią wizytację kard. Wojtyły, kiedy z dziewczętami w strojach cygańskich wróżyła, że będzie tu kościół. Kardynał ze śmiechem mówił, że pierwszy raz widzi jasnowłose Cyganki, a poważniejąc dodawał, że choć wróżbom nie wierzy, ta o powstaniu kościoła okaże się prawdą...

- Była ogromnie szczęśliwa, że może służyć Bogu, choć kosztowało ją to nieraz naprawdę dużo wysiłku. Kiedy chodziła na spotkania dla katechetek, organizowane w kościele św. Mikołaja czy Trójcy Przenajświętszej, mieszkała jeszcze w Hałcnowie, a w tamtych czasach autobusy jeszcze nie kursowały, więc pokonywała te kilometry na piechotę, podobnie jak później - na Złote Łany. Była nie tylko na lekcjach, ale też na niedzielnych Mszach św. dla dzieci - bo uważała, że jako katechetka powinna być ze swoimi uczniami również przed Panem Jezusem, dając im osobiste świadectwo. Nie poddawała się nawet wtedy, gdy bardzo dokuczał jej chory kręgosłup - dodaje brat Stanisław.