Miłość Basi i Romka z szybowca

Urszula Rogólska

publikacja 29.08.2015 07:07

Pod datą 26 lipca 1961 r. Roman Bielicki zapisał: "Basia dziś samodzielnie latała »Sroką«. Latanie szybowcowe podobne jest do miłości. Szybowiec trzeba kochać bez reszty". I tak latają za sobą - dosłownie i w przenośni - już 53 lata!

Barbara i Roman Bieliccy poznali się... w powietrzu! Barbara i Roman Bieliccy poznali się... w powietrzu!
Urszula Rogólska /Foto Gość

Oboje już dawno odkryli, że jeśli się czegoś nie zanotuje, z biegiem czasu umknie pamięci. Piszą więc pamiętniki. Ona – ręcznie. On – na komputerze.
Pod datą 26 lipca 1961 r. Roman zapisał: „Basia dziś samodzielnie latała »Sroką«. Latanie szybowcowe podobne jest do miłości. Szybowiec trzeba kochać bez reszty”.

– „Sroka” to był taki szybowiec jednoosobowy. „Żuraw” zaś – dla dwóch osób – tłumaczą Barbara i Roman Bieliccy, seniorzy zaangażowani w popularyzowanie tradycji lotnictwa na Podbeskidziu. - To co, się wtedy zaczęło, trwa do dziś, a to tyle czasu upłynęło… - uśmiecha się pan Roman.

Zostało latanie sportowe

Choć od tamtego 4 sierpnia minęły już 52 lata, tego wyczynu nie powtórzył jeszcze nikt. Pięćset kilometrów z Bielska-Białej do Szczecina – w 9 godzin i 35 minut. Nie samochodem, nie pociągiem, ale… szybowcem! Cichuteńką maszyną latającą, bez silnika, której pilot wykorzystuje jedynie znajomość praw natury. Za sterami szybowca siedział wtedy Roman Bielicki. Dziś prezes Bielskiego Klubu Seniorów Lotnictwa.

Czas płynie, ale Barbara Gostyńska-Bielicka, która od 25 sierpnia 1962 roku jest żoną pana Romana, wciąż patrzy na niego z dumą i podziwem. On to spojrzenie odwzajemnia. Bo – na przykład – gdyby nie pani Barbara, bielszczanie nie wiedzieliby, dlaczego plac Żwirki i Wigury nosi taką, a nie inną nazwę. Nikt nie widział ukrytego gdzieś w krzakach pomnika. To pani Basia w 2004 roku była inicjatorką przesunięcia i odnowienia monumentu wybitnych polskich pilotów tak, by stał się widoczny dla wszystkich. 

To zaledwie dwa epizody z historii ponad stu członków Bielskiego Klubu Seniorów Lotnictwa, który w tym roku obchodzi 30-lecie swojego istnienia. Publikację wydaną z okazji tego jubileuszu zredagował nie kto inny, jak pani Barbara.

– Moje pierwsze spotkania z lotnictwem? W domu nie było żadnych tradycji lotniczych – mówi pan Roman. – Ja jestem rocznik 1934. Moje pierwsze zetknięcie się z lotnictwem polegało więc na tym, że oglądałem jak bardzo wysoko nad naszymi terenami przelatywały samoloty aliantów. Pamiętam też dobrze, jak niedaleko naszej działki rozbił się pilot niemieckiego „sztukasa”…

Po podstawówce Romek dostał się do „Gimpla” – polskiego gimnazjum i liceum ogólnokształcącego w Bielsku-Białej (dzisiejszy „Kopernik”), a kiedy dowiedział się, że w mieście powstaje liceum lotnicze, natychmiast tam się zgłosił. Z liceum powstało technikum, które ukończył w klasie budowy płatowców. Potem przyszedł czas pracy m.in. w fabryce samolotów w Świdniku, Mielcu, szkoła wojsk lotniczych w Zamościu, praca przy Ił-ach 28 w Modlinie.

Bardzo marzyło mu się latanie samolotami wojskowymi. Jednak pilotem wojskowym zostać nie mógł – w życiorysie szczerze napisał, że w 1946 roku Rosjanie zabrali z ulicy jego ojca i wywieźli do Związku Radzieckiego, gdzie zmarł na Syberii.

– Do dziś nie znamy powodu wywozu ojca – mówi. – To jednak zaważyło na fakcie, że drogę do pilotażu wojskowego miałem zamkniętą.

Zostało lotnictwo sportowe. Zawodowo Roman pracował w bielskiej „Apenie”, społecznie – był instruktorem szybowcowym na lotnisku w Aleksandrowicach.

Maturzystka na lotnisku

– U mnie na dobre wszystko się zaczęło w 1958 roku, w klasie maturalnej liceum plastycznego w Bielsku-Białej, choć wcześniej połykałam wprost książki o tematyce lotniczej – mówi Barbara. – Koleżanka była spadochroniarką i bardzo mnie zachęcała, żebym poszła z nią na lotnisko. Latanie bardzo mnie pociągało, ale w związku z wrodzoną astmą, nie przeszłam pomyślnie badań lekarskich, umożliwiających mi realizowanie mojej pasji.

Na lotnisko jednak poszła. I to tam, siedząc w „kwadracie”, miejscu spotkania i oczekiwania pilotów na start szybowcem, już od pierwszych chwil wpadł jej w oko instruktor, sześć lat starszy Roman. Między ostatnimi egzaminami maturalnymi a wstępnymi – na historię sztuki na KUL-u – była częstym gościem lotniska.

Romanowi też od razu spodobała się maturzystka Basia. Jak mówi, ujęła go w niej jej mądrość. – Można z nią było porozmawiać o wielu poważnych sprawach, nie tylko o fidrygałkach – śmieje się dziś. 

Spotkania na lotnisku przeszły w spacery w stronę… Leszczyn i aż na Łysą Górkę, gdzie już 24 sierpnia Roman poprosił Basię o rękę. Narzeczeństwo trwało jeszcze cztery lata, nim się pobrali i zamieszkali na Złotych Łanach. Ale już wspólnie rozwijali swoją pasję.

Latał za mną

- Mąż to jedyny mężczyzna, który za mną latał – śmieje się pani Basia. – Bo to on, jako instruktor siedział w szybowcu za mną, kiedy mnie szkolił!

Bieliccy z wielką pasją potrafią opowiadać o szybownictwie. – Lecisz cichutko nad chmurami, w chmurach, pod chmurami; możesz popatrzeć w oczy przelatującym bocianom, bo są na wyciągnięcie ręki, współpracujesz tylko z przyrodą, nie robisz nic przeciwko niej… Ktoś, kto nie przeżył lotu szybowcem, chyba nie zrozumie, o czym mówimy – uśmiechają się zgodnie.

– Kiedy myśmy rozpoczynali nasze latanie, wyglądało ono zupełnie inaczej. Wówczas do lotnictwa wybierano tych, którzy byli najzdolniejsi, narybek kadr i tych, którzy chcieli być w lotnictwie. Aerokluby były narybkiem kadr dla lotnictwa wojskowego. Mieliśmy możliwości latania bez pieniędzy. Dzisiaj żeby latać, trzeba mieć pieniądze. Niestety, nie każdy uzdolniony w tym kierunku młody człowiek zyskuje taką szansę… – zaznaczają.

Barbara pracowała w muzealnictwie, ale z czasem – razem z mężem – odkryli swoją nową wspólną pasję. – Razem byliśmy pilotami szybowców i razem też zostaliśmy… pilotami wycieczek zagranicznych – mówi Barbara. Ona została pilotem w 1968 roku, on 10 lat później. Podróże po Europie stały się ich drugą pasją.

Doczekali się czwórki dzieci. Po narodzinach bliźniaków, znajoma pielęgniarka zachęciła Barbarę, żeby skończyła studia w instytucie rodziny na Papieskiej Akademii Teologicznej i włączyła się w krakowskie duszpasterstwo rodzin. Nie trzeba było długiej zachęty. Praca z rodzinami i młodzieżą w Bielsku-Białej stała się kolejną pasją Bielickich. Do dziś są związani z wieloma inicjatywami na rzecz życia i rodziny w diecezji. Nie zostawili też swoich przyjaciół z aeroklubu!

O bielskich seniorach lotnictwa oraz Międzynarodowym Pikniku Lotniczym, który zainicjowali, przeczytasz także TUTAJ.