Śp. ks. Piotr Kocur: nasz pasterz, nasz brat...

Alina Świeży-Sobel

publikacja 13.05.2015 18:58

Tak wspominają zmarłego kapłana ci, którzy pod jego przewodnictwem wędrowali ścieżkami nowej ewangelizacji na spotkanie z żywym Jezusem. Są wśród nich członkowie wspólnoty, którą założył prawie 20 lat temu.

Ks. kanonik Piotr Kocur umiał słuchać innych i dzielić się z nimi słowem Boga Ks. kanonik Piotr Kocur umiał słuchać innych i dzielić się z nimi słowem Boga
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość

Skoczowska parafia MB Różańcowej, w której duszpasterzował przez 20 lat, na wiadomość o śmierci odpowiedziała jeszcze tego samego dnia modlitwą na wieczornej Mszy świętej. A kiedy pocztą pantoflową rozeszła się informacja, że nieco później, o 21.00, będzie kolejna, za duszę śp. ks. Kocura, w kościele już pół godziny wcześniej nie było wolnych miejsc...

- Modlimy się i będziemy się modlić - zapewnia ks. Zbigniew Macura, następca ks. Kocura w Skoczowie. Tu również, po sprowadzeniu ciała zmarłego kapłana, odbędą się uroczystości pogrzebowe. Zgodnie z zapisem w testamencie, ks. Kocur zostanie pochowany na skoczowskim cmentarzu.

- Nauczyłem się dużo od niego, kiedy byłem tu przed laty jego wikarym. Zapamiętałem zwłaszcza liturgię Triduum Paschalnego, którą przygotowywał z taką prawdziwą miłością. Zawdzięczam mu wiele w kształtowaniu własnego podejścia do służby kapłańskiej, którą on pojmował tak bardzo głęboko. Kiedy odchodził z parafii, widać było, jak mocne relacje łączyły go z całą wspólnotą - dodaje ks. Macura.

- Zawsze, codziennie, był na adoracji - przynajmniej godzinę, półtorej. Kiedy widzieliśmy, jak się modli, nieraz bardzo zmęczony, rozumieliśmy, jak bardzo mu była potrzebna ta więź z Panem Jezusem. A najbardziej zaskakujące było to, że chwilę po wyjściu z kaplicy już widzieliśmy go z łopatą przy budowie kościoła. Wszystkiego sam doglądał, planował. Kiedyś siedział na dachu kaplicy i naprawiał dziury, a z góry jeszcze czuwał, żeby drzewka, które właśnie sadziliśmy, rosły w dobrym miejscu. Był niesłychanie pracowity i przy tym niezwykle skromny, nigdy nie upominał się o nic, za to swoim przykładem pociągał nas za sobą: do kościoła - wspominają parafianie ze Skoczowa.

Za duszę swego proboszcza modlą się również parafianie w Cieszynie. W czwartek o 18.00 sprawowana będzie Msza św. w kościele św. Marii Magdaleny.

Wspomina ks. dr Przemysław Sawa, dyrektor Szkoły Ewangelizacji Cyryl i Metody:

- Dla niego Jezus był zawsze na pierwszym miejscu. Ks. Piotr Kocur był naprawdę głębokim chrześcijaninem i księdzem. Najważniejsza była dla niego ewangelizacja. Po kilku latach współpracy w jednej parafii mogę powiedzieć także, że był wzorem proboszcza. To, co od razu rzucało się w oczy, to jego wielkie umiłowanie modlitwy. Codziennie spędzał przynajmniej godzinę na adoracji Pana Jezusa i było to bardzo ważne dla niego. Czerpał nieustająco również ze słowa Bożego. Widziałem wielokrotnie jego Biblię: z pozaznaczanymi fragmentami, z zapiskami. Widać było, że rzeczywiście się tym Słowem modli i że jest to jego codzienny pokarm.

Przeczytaj również

Dbał też o modlitwę wspólną. W piątek razem odmawialiśmy brewiarz, często modliliśmy się razem spontanicznie. Do dzisiaj pamiętam chwile, kiedy siedzieliśmy sami w kaplicy  przed otwartym tabernakulum i modliliśmy się - albo razem, albo osobno, ale w tym samym czasie. Kiedy w 2005 r. przyszedłem do parafii, przy powitaniu  i pierwszej rozmowie usłyszałem: - Tu masz klucze do probostwa, tu masz klucze do kościoła, a do tabernakulum są tam... Taka była od pierwszej chwili jego zachęta do tego, żeby się modlić. Łączyła nas ta modlitwa.

Nieraz podczas rozmowy pytał o to, do czego doszedłem na modlitwie, jakie mam wnioski, czy Pan Bóg mi coś pokazał... Na modlitwie i słowie Bożym oparte były jego relacje z ludźmi. Ta jego głębia duchowa właśnie z modlitwy brała swój początek. A przy tym potrafił być zupełnie zwyczajnym człowiekiem: konkretnym, pracowitym, obdarzonym poczuciem humoru. Lubił przyrodę, a kolejne psy też były jego pasją. Przy budowie kościoła nieraz można go było widzieć przy fizycznej pracy, a kiedy zakończyła się budowa, jego pasją były również pielgrzymki na Camino - szlakiem św. Jakuba. Wiele osób zauważało, że mocna była jego modlitwa - i zarazem twardo stąpał po ziemi.

Jako jeden z pierwszyc Prowadził swoich parafian na spotkanie z żywym Jezusem...   Prowadził swoich parafian na spotkanie z żywym Jezusem...
archiwum parafii MB Różańcowej w Skoczowie
h na naszym terenie dostrzegł potrzebę nowej ewangelizacji. Powołał parafialną wspólnotę, którą prowadził, a kiedy się spotkaliśmy, ja właśnie się zastanawiałem, w jakim kierunku powinniśmy dalej rozwijać tę, której ja duszpasterzowałem.  I myślę, że nie byłoby naszej diecezjalnej Szkoły  Ewangelizacji Cyryl i Metody, gdyby nie ks. Kocur. Pewnego dnia poprosiłem go radę, co sądzi o pomyśle, by powołać szkołę nowej ewangelizacji. A on odparł: - Wiedziałem, że z tym do mnie przyjdziesz. Poczułem to na modlitwie. Również to, że mam ci w tym pomóc. I poszliśmy razem do księdza biskupa...

Zawsze wspierał, pomagał w rozeznawaniu trudnych spraw, a kiedy trzeba było wyjeżdżać ze wspólnotą na rekolekcje w różne miejsca Polski, to po prostu szedł zastąpić mnie na katechezie w szkole, na dyżurze w konfesjonale. Sam też głosił dużo rekolekcji, ostatnio też razem podjęliśmy rekolekcje ewangelizacyjne dla sióstr zakonnych. Chciał się dzielić doświadczeniem ewangelizacyjnym, ale też z uwagą słuchał innych. Nie bał się mówić o wątpliwościach, a czasem nawet zachęcał, by robić coś wbrew jego obawom. - Próbuj, może tobie się uda! - radził.

Umiał przyjąć, że jego głównym zadaniem jest być proboszczem, a ewangelizację podejmował od pewnego momentu głównie poprzez posługę egzorcysty. Obydwaj zostaliśmy egzorcystami w 2007 roku. Nie było wtedy żadnej szkoły, żeby się tej posługi uczyć i byliśmy zdani na siebie: dużo się modliliśmy i rozmawialiśmy o tym. Wspólnie analizowaliśmy swoje decyzje. Dla mnie, znacznie młodszego księdza, to było niezwykłe doświadczenie: takie rzeczywiste partnerstwo. Zawsze podchodził z pokorą, nigdy nie narzucał swojego zdania - a miał przy tym wielki autorytet, szacunek otoczenia.

Widziałem wielkość tego człowieka i uczyłem się od niego pokory i wrażliwości. Skupiony na sprawach najważniejszych, zawsze zainteresował się i tym, czy mam z kim usiąść do Wigilii... Wiem, że straciłem kogoś bardzo bliskiego: przyjaciela, brata, ale zyskałem świętego orędownika w niebie...

Równo rok temu ks. Kocur mocno przeżył śmierć ks. Karola Tomali, wspaniałego kapłana, który był jego przyjacielem, a przed laty w Cieszynie także proboszczem.

Kilka miesięcy później został proboszczem w tej samej parafii, w której kiedyś wspólnie pracowali.

On nas prowadził do Boga...

Wspominają członkowie Parafialnej Grupy Modlitewno-Ewangelizacyjnej św. Bogurodzicy w Skoczowie-Górnym Borze:

- Ks. Piotr Kocur najpierw sam zainteresował się nową ewangelizacją. Pojechał na kurs "Mojżesz" i potem wyszedł z inicjatywą, żeby założyć Szkołę Nowej Ewangelizacji w naszej parafii. Z okazji odpustu parafialnego zaprosił zespół New Life Music na koncert i pojawiły się pierwsze sugestie. Koncert był w październiku 1996 r. a w listopadzie odbył się u nas pierwszy kurs, który poprowadziła wspólnota z Kielc - mówi Joanna Michalska.

- Ja szukałam Członkowie założonej przez ks. Piotra Kocura Parafialnej Grupy Modlitewno-Ewangelizacyjnej św. Bogurodzicy w Skoczowie - z obecnym opiekunem ks. Zbigniewem Macurą   Członkowie założonej przez ks. Piotra Kocura Parafialnej Grupy Modlitewno-Ewangelizacyjnej św. Bogurodzicy w Skoczowie - z obecnym opiekunem ks. Zbigniewem Macurą
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość
czegoś po zakończonej formacji Ruchu Światło-Życie. Miałam pomagać od strony muzycznej - i tak już zostałam. Na początku nie było łatwo. Zupełnie nie wiedzieliśmy, do czego ma nas to doprowadzić. Nie bardzo rozumieliśmy, jak ma wyglądać modlitwa charyzmatyczna. Samo szukanie czytań w Piśmie Świętym sprawiało spore trudności. A jednak po kursie zaczęliśmy spotykać się co wtorek - przyznaje Joanna Michalska.

- Na co dzień nie sięgało się wcześniej po Pismo Święte i dopiero po kursie zaczęło to być naszym zwyczajem, stopniowo się oswoiliśmy. Czasem z mężem szliśmy na spotkanie i zastanawialiśmy się, czy ktoś oprócz nas jeszcze przyjdzie - a na miejscu był komplet! - wspomina Halina Piotrowska.

Pół roku poszukiwań, potem jeszcze jeden kurs: modlitwy, i już wiedzieli, że chcą iść tą drogą razem. Działalność wspólnoty nabrała dużego tempa: organizowali kolejne kursy, m.in. przede wszystkim "Filipa" dla innych, sami jeździli, żeby się rozwijać. Prowadzili rekolekcje w Wiśle, Czechowicach-Dziedzicach, Bielsku-Białej, Warszawie, Cieszynie, Szczecinie. - W naszej wspólnocie rozwinęły się diakonie: charytatywna, muzyczna, modlitewna, ewangelizacyjna, organizacyjna. Powstały grupy, które podejmowały konkretną posługę.  Dołączyła do nich diakonia posługująca w skoczowskim ośrodku dla uzależnionych - wylicza Violetta Kaleta.

Z czasem we wspólnocie powstała 20-osobowa grupa muzyczna, która jeździła też z koncertami ewangelizacyjnymi. Kiedy ks. Kocur prowadził gdzieś rekolekcje, członkowie wspólnoty jeździli z nim, dawali świadectwa, podejmowali posługę muzyczną. Pomagali w pierwszych krokach wkraczającej na drogę nowej ewangelizacji wspólnoty kierowanej przez ks. Przemysława Sawę.

- Widać było po owocach, że to jest Boże dzieło, a ks. Piotr nigdy nie rezygnował i zawsze szukał sposobu, żeby ożywić ducha - podkreśla Joanna Michalska.

- Nieustannie dbał o naszą formację. Cały czas był aktywny, inicjował, zachęcał do dalszego starania, żeby uczyć się czegoś nowego - potwierdza Violetta Kaleta. - Dla większości członków naszej wspólnoty był przewodnikiem duchowym i spowiednikiem. I nigdy nie skupiał naszej uwagi na sobie, ale prowadził każdego do Boga. Przez jego posługę Pan Bóg leczył ludzi z różnych problemów, uzdrawiał. Teraz wiele osób, nad którymi się modlił, dzwoni do nas, pytają, kiedy będzie pogrzeb i mówią, jak bardzo są mu wdzięczni.

- Kiedy ks. Piotr podjął jeszcze posługę egzorcysty, również mu pomagaliśmy. To było bardzo wymagające, bo nieraz w tygodniu proszono go o modlitwę u 5-6 osób. Takie modlitwy trwały na początku po kilka godzin. Ksiądz podchodził do każdego z wielką troską. Kiedy coś nie wychodziło,  nie ustawał, zaczynał od początku, szukał... - mówi Joanna Michalska.

Oprócz tych modlitw praktycznie codziennie zgłaszali się ludzie na rozmowy. Brakowało już na nie czasu, ale on nigdy nie odmawiał, całkowicie oddawał się tej posłudze. Nieraz bywał bardzo zmęczony, ale nigdy nie było po nim widać zniecierpliwienia. - A jak potrafił słuchać! - wspominają zgodnie.

- Przy tym niesamowitym zaangażowaniu w posługę egzorcysty umiał nie popadać w skłonność do demonizowania wszystkiego, dopatrywania się wszędzie złych sił. Raczej radził: - Nie zrzucaj wszystkiego na diabła. Popatrz, co ty źle robisz - zaznacza J. Michalska.

- Dla nas udział w tej jego posłudze egzorcysty to też były wielkie rekolekcje: widzieliśmy, jak Pan Bóg uwalnia. A także to, jak ks. Piotr mocno pragnie, by każdy z nas był tak blisko Pana Jezusa - dodaje Violetta Kaleta.

W ich wspomnieniach powraca obraz kapłana, który umiał też być zawsze blisko człowieka, dostrzegał zwykłą ludzką codzienność i nie zostawiał bez pomocy również w tych codziennych kłopotach.

- A przez to, że do wszystkiego przy budowie kościoła sam rękę przyłożył, często pracował, troszczył się o każdy detal, uczył nas, że mamy dbać równie troskliwie o stan swojej duszy, jak i o stan świątyni, piękno liturgii - uzupełnia Grażyna Preś.

- Miał też duże poczucie humoru. Umiał nawet w trudnych sytuacjach zobaczyć dobre strony. Był dobrym psychologiem. Kiedy ktoś przychodził do niego z problemami, bardzo trafnie rozpoznawał, co tak naprawdę jest ważne dla tej osoby, na co ma ona zwrócić uwagę. Był dla nas wielkim autorytetem, ale także przyjacielem - dodaje Violetta Kaleta.

- Uczył nas ciągle, że musimy umieć wziąć inicjatywę w swoje ręce - jakby nas przygotowywał na swoje odejście. Od dawna powtarzał, że nie będzie z nami na zawsze, więc musimy wypracować styl pracy, żeby wspólnota żyła i rozwijała się nadal. Teraz przed nami prawdziwy egzamin. Wiemy, że będzie nas nadal wspierał, bo kochał nas, był naszym autentycznym przyjacielem, taką naprawdę bliską osobą - mówią członkowie wspólnoty.