Jerzy Klistała: To autentyczni męczennicy

Urszula Rogólska

publikacja 19.01.2015 16:11

- Karol Miczajka wspominał mi, że choć tę mroźną noc 19 stycznia 1945 roku spędził pod dachem - nie musiał stać pod gołym niebem jak inni więźniowie - to w szopie obok niego było wielu, którzy i tak nie dożyli świtu... - mówi Jerzy Klistała

Jerzy Klistała od lat ocala pamięć o zwykłych ludziach - bohaterach, którzy zginęli w czasie II wojny światowej Jerzy Klistała od lat ocala pamięć o zwykłych ludziach - bohaterach, którzy zginęli w czasie II wojny światowej
Urszula Rogólska /Foto Gość

70 lat temu, kiedy wydawało się, że koniec II wojny światowej już blisko, w przejmującym zimnie, wyniszczeni, głodni więźniowie KL Auschwitz szli w tzw. marszu śmierci - z Oświęcimia do Wodzisławia Śl.

Mieszkający w Bielsku-Białej Jerzy Klistała, pasjonat historii, od lat ocala pamięć o zwykłych ludziach, którzy zginęli w czasie II wojny światowej, w obozach koncentracyjnych. Własnym wysiłkiem wydaje słowniki biograficzne-martyrologia, które upamiętniają, jak sam mówi, bohaterów z sąsiedztwa.

Jerzy Klistała był także prelegentem podczas konferencji naukowej zorganizowanej w 70. rocznicę marszu ewakuacyjnego, zwanego też marszem śmierci z KL Auschwitz do Wodzisławia. Konferencję zorganizował urząd miasta i muzeum w Wodzisławiu Śl. Historyk pasjonat mówił jej uczestnikom o swoich spotkaniach z uczestnikami marszu, którzy ocaleli.

Było bardzo zimno

- 17 stycznia 1945 r. przedostała się do obozu informacja, że jednostki Armii Czerwonej są już na przedmieściach Krakowa, skutkiem czego komendant obozu podjął decyzję o ewakuacji więźniów - mówi Jerzy Klistała. - W nocy z 17 na 18 stycznia na dziedzińcu bloku nr 11 palono akta, podobnie czyniono też w innych obozach i podobozach podległych KL Auschwitz. Więźniowie w napięciu czekali na moment ewakuacji. Liczyli bowiem na to, że wyjście poza ogrodzenia obozu stworzy okazję do ucieczki. Formowano ich w kolumny po 5 osób w rzędzie. Tylko eskortujący ich i dobrze uzbrojeni esesmani znali kierunek marszu.

18 stycznia o świcie wyprowadzono z obozu pierwszą, około 500-osobową kolumnę więźniów. Na drogę dostali bochenek obozowego chleba i około 300 gram margaryny. Za tą grupą wychodziły następne, i następne... W obozie pozostać mieli tylko więźniowie niezdolni do marszu, a więc chorzy, skrajnie wyczerpani oraz kilku więźniów, którzy postanowili pozostać z chorymi.

Więźniowie szli dwiema trasami: Pierwsza prowadziła przez: Rajsko, Brzeszcze, Jawiszowice, Miedźną, Ćwiklice, Pszczynę, Porębę, Brzeźce, Studzionkę, Pawłowice, Pniówek, Bzie, Jastrzębie Zdrój i Mszanę, Wilchwy. Druga - przez: Rajsko, Brzeszcze, Jawiszowice, Miedźną, Ćwiklice, Pszczynę, Suszec Łęg, Rudziczkę, Żory, Świerklany, Marklowice.

Nie dam rady iść

Wieczorem 18 stycznia 1945 r. sformowano ostatnią kolumnę ewakuacyjną, w której m. in. znaleźli się Franciszek Ogon, Karol Miczajka oraz jego brat, Henryk z Rybnika. Henryk pracował w komandzie obsługującym więźniarski szpital.

- Według relacji mojego rozmówcy - Karola Miczajki, (zmarł w 2011 roku) - tamtego wieczoru było bardzo śnieżnie i zimno. Więźniowie stali przygotowani do wyjścia. Niemal tuż przed bramą, Henryk podszedł do Karola i powiedział: "Karol, ja nie dam rady iść, ja zostaję". Uściskali się serdecznie na pożegnanie, gdyż nie wiedzieli, czy się jeszcze zobaczą. Po chwili Henryk przesunął się między stojącymi w kolumnie więźniami w głąb obozu i wrócił do chorych. Karol Miczajka bardzo mocno przeżywał rozstanie z bratem. Wychodził z obozu ze świadomością, że esesmani wymordują wszystkich pozostałych w obozie więźniów, aby nie zostawić świadków swoich zbrodni. Około godziny 1.00 w nocy ta ostatnia kolumna opuściła obóz.

Tej nocy towarzyszył im lodowaty wiatr, mróz poniżej 20 stopni, wyczerpanie spowodowane pracą ponad siły, głód i - jak mówi Jerzy Klistała - być może sprzeczne uczucia: ulgi z przetrwania piekła obozu, smutku i żalu, z powodu milionów zamordowanych tam więźniów, strachu i niepewności co do dalszego losu. Ewakuacja nie oznaczała jeszcze wyzwolenia...

Kolumna wynędzniałych cieni

W Księdze Pamiątkowej rybnickiego gimnazjum, Karol Miczajka zamieścił tekst pt. "W drodze krzyżowej": Nadszedł dzień 18 stycznia 1945 r., pamiętny dzień ostatecznej likwidacji obozu oświęcimskiego, dzień, zwiastujący wrogom zbliżającą się nieuchronnie klęskę, nam zaś, numerom w pasiakach, iskierkę nadziei.

(..) Od rana nieprzerwanie wychodziły przez bramę setki więźniów w zwartych szeregach z tobołkami, paczkami, tłomokami. Każdy przygotował się do drogi, jak mógł najlepiej. W ostatnim bowiem dniu otworzono wszystkie magazyny odzieżowe i żywnościowe, wydając z nich zapasy bez ograniczenia. Ruch w obozie zrobił się niczym w ulu. Przed kancelarią obozową palił się stos kartotek, aktów i pism, a funkcjonariusze SS pilnowali, aby wszelkie dowody ich działalności zostały całkowicie zniszczone.

Około godziny dwunastej w nocy pochłonęła nas fala wypływających z obozu więźniów. Księżyc świecił jasno, oświetlając nam drogę i chrupiący pod nogami śnieg. Mróz szczypał w uszy i odmrażał policzki i ręce, ale nikt nie czuł mrozu. Szliśmy raźno po udeptanym śniegu w księżycową noc, w nieznaną i niebezpieczną przyszłość. Wznosząc oczy do nieba, ten i ów robi nieznacznie znak krzyża i szepce słowa modlitwy. Pytamy się sami siebie: Co gotuje nam los? Czy wreszcie będzie łaskawszy, czy też nadal tak nieludzko okrutny?

Jeszcze ostatnie spojrzenie za siebie i ciche westchnienie; westchnienie, które miało być wyrazem ulgi, ale przytłoczone ogromnym ciężarem niepewności i obawy, z trudem dobyło się z piersi.

Obok nas nieodstępni stróże, odziani w grube płaszcze i kożuchy, z karabinami przygotowanymi w każdej chwili do strzału. Wśród mroźnej nocy słychać ich nawoływanie i ujadanie rwących się na smyczach psów.

(...) I tak długa bez końca kolumna wynędzniałych cieni sunęła wciąż naprzód, znacząc drogę trupami i krwią...

Nie dożyli świtu

Więźniów, którzy nie nadążali za kolumną lub próbowali uciekać, esesmani od razu zabijali. Ich ciała zostawiano na poboczu drogi.

- Esesmani widzieli, że więźniowie nie są w stanie iść bez przerwy, dlatego za Pszczyną, w miejscowości Poręba zorganizowano nocleg - opowiada Jerzy Klistała. - Obie kolumny liczyły około 3500 więźniów, więc tylko części z nich udało się znaleźć schronienie w stodole i w szopie miejscowego folwarku. Nie znaczy to jednak, że mróz w tych pomieszczeniach był mniej dokuczliwy. Karol Miczajka wspominał, że mocno przytuleni do siebie i z dachem nad głową byli w lepszej sytuacji od więźniów nocujących pod gołym niebem, a mimo to, wielu z nich - zarówno tych pod dachem, jak i na zewnątrz - nie dożyło świtu.

Nazajutrz 20 stycznia wyruszyli w dalszą drogę. Dotarli do drugiego miejsca noclegu w Jastrzębiu Zdroju. Część więźniów znalazła schronienie w pomieszczeniach gospodarczych przy folwarku, a część nocowała pod gołym niebem...

- Karolowi Miczajce przypadło podczas tego noclegu spać wraz z kilkoma innymi więźniami na gnojowisku obok folwarku. Leżeli przytuleni do siebie, a od dołu ogrzewał ich gnój. Było im na tyle ciepło, jak wspominał Miczajka, że ta noc była dla niego najprzyjemniejsza od momentu aresztowania - wspomina rozmowę z uczestnikiem marszu Jerzy Klistała.

Droga marszu z Jastrzębia do Wodzisławia Śląskiego to 10 kilometrów. Doliczono się na tym odcinku aż 74 zastrzelonych. Do celu dotarli około południa. Tu kolumnę zaprowadzono na stację kolejową, gdzie więźniowie mieli być załadowani do węglarek. Około 16.00 pociąg wypełniony więźniami wyruszył z Wodzisławia w stronę Chałupek-Bogumina.

- Kolejnym etapem ewakuacji był obóz KL Mauthausen, i transport ten dotarł na miejsce 26 stycznia 1945 r., a stamtąd rozdzielano więźniów i przetransportowywano do pobliskich podobozów i komand roboczych - mówi Jerzy Klistała.

Wspaniała patriotka

- Karol Miczajka często wspominał, jak wspaniale zachowywała się na wodzisławskim dworcu Marta Piechaczek, szwagierka Franciszka Ogona - opowiada Jerzy Klistała. - Znał ją jeszcze ze wspólnej działalności konspiracyjnej w ZWZ/AK, gdzie pełniła funkcję łączniczki. Była to bardzo urodziwa dziewczyna i wspaniała patriotka.

Marta Piechaczek pracowała w czasie okupacji na dworcu w Rybniku. Dowiedziała się tam o transporcie więźniów i przyjechała do Wodzisławia. Znała dobrze teren wokół stacji kolejowej. Z pewnością siebie przebiegała od wagonu do wagonu, roznosząc w dużej misce gorącą herbatę. - Według Miczajki, wyglądało to tak, jakby zahipnotyzowała esesmanów pilnujących więźniów, gdyż nie wzbraniali jej podchodzić do wagonów i podawać więźniom napoju - relacjonuje J. Klistała. - Kiedy miska była pusta, wbiegała do budynku stacji i po chwili zjawiała się z nową porcją herbaty. Niektórzy więźniowie mieli poowijane palce rąk w różne skrawki materiału. Gałgany te moczyli w gorącej herbacie, aby ogrzać zmarznięte końce palców, a dopiero potem wysysali z nich napój.

Po latach, kiedy Karol Miczajka przeżył pobyt w obozie, podziękował jej za odwagę i powiedział jak wiele znaczyła dla więźniów jej pomoc.

Długość trasy ewakuacyjnej z Oświęcimia do Wodzisławia Śl. to 63 km. Ze zgromadzonych przez Jerzego Klistałę danych wynika, iż na trasie przemarszów, pozostało 37 zbiorowych mogił, w których spoczywa około 600 ciał.

Jak podkreśla Jerzy Klistała: - Pamięć o tych tragicznych dniach nie może zaginąć. Bo na pamięć i hołd zasługują. To autentyczni męczennicy walki z hitlerowskim najeźdźcą.