12. Łossod na Hali Boraczej

Urszula Rogólska

publikacja 30.09.2014 00:38

Jak co roku, na św. Michała - 29 września, bacowie spędzają owce z hal i dziękują Bogu za kolejny rok pracy. Tradycyjny łossod odbył się na Hali Boraczej w Beskidzie Żywieckim.

Mieczysław Gluza z Żabnicy (na zdjęciu z wnukami) - właściciel stada owiec i jeden z organizatorów bacowskiego święta na Hali Boraczej Mieczysław Gluza z Żabnicy (na zdjęciu z wnukami) - właściciel stada owiec i jeden z organizatorów bacowskiego święta na Hali Boraczej
Urszula Rogólska /Foto Gość

Gospodarze i bacowie z Beskidów już po raz dwunasty zaprosili na Halę Boraczą wszystkich, którzy chcieli podglądnąć zwyczaje związane z łossodem - redykiem jesiennym, czyli powrotem owiec z wypasu.

Każdy mógł również skosztować produktów z mleka owczego, a także baraniny i jagnięciny. A o pyszne ciasta i mnóstwo przysmaków domowej kuchni góralskiej zadbały panie z Kół Gospodyń Wiejskich z Żabnicy, Cięciny, Ciśca Dużego i Małego, a także Węgierskiej Górki.

Jak co roku hojną gościnę zorganizowali gospodarze ze Stowarzyszenia Hodowców Owiec, Kóz i Producentów Zdrowej Żywności w Węgierskiej Górce z prezes Ewą Foik na czele, przy współudziale gminnych i wojewódzkich władz samorządowych.

Popatrzeć w niebo i podziękować

Spotkanie rozpoczęła Msza św., odprawiona przez ks. Adama Ciapkę, wikariusza z Żabnicy. Podczas kazania wygłoszonego w gwarze podkreślał, jak ważne jest dziękczynienie Bogu za kolejny rok pracy. - Trzeba podziękować Panu Bogu za to, co daje - za wszystkie sery, bryndze, za żętycę. Dziękujemy za to spotkanie, za bacowanie, pod szczególną opieką Adama Gruszki, bo to on tu bacuje na Boraczej. Dobrze, że są pokazy, jak się robi sery czy żętycę. Żeby ludzie się przyjrzeli i wiedzieli.

Ks. Ciapka nawiązał też do św. Franciszka. - Wiecie, że święty od przyrody nie lubił dwóch zwierząt? Much i mrowców (mrówek). Much, bo natrętne, a mrowców, bo tak pracują, że nie mają czasu zatrzymać się i popatrzeć w niebo. Ludzie często też tak gonią, że nie mają czasu popatrzeć w niebo i podziękować Panu Bogu za to, co im daje.

Po Mszy św. Piotr Tyrlik, wójt Węgierskiej Górki witał wszystkich gości, a szczególnie serdecznie tych, którzy na święto zaprosili - gospodarzy łossodu - Helenę Grzegorzek i Adama Gruszkę.

Baca z papierami

Podczas świętowania 24 osoby otrzymały zaświadczenia o pozytywnym zdaniu egzaminów na bacę i juhasa. Te zawody od niedawna są wpisane na listę profesji w Polsce. Dwóch baców otrzymało tytuł mistrza, 18 czeladnika (w tym dwie kobiety), a cztery także juhasa (w tym także dwie kobiety).

- Po 30 latach bacowania dorobiłem się papierów - śmieje się Jan Drożdż z Milówki, baca-mistrz, który w tym roku sam wypasał stado dwustu owiec na Rycerzowej, Przegibku i Wielkiej Raczy. - Egzaminowało nas dwóch profesorów z Akademii Rolniczej. Musiałem odpowiedzieć na 14 bardzo sensownych, mądrych pytań. M.in. jak zadbać o hale, żeby ich nie zakwasić; jak dbać o owce, żeby nie kulały; jak uchronić je przed pasożytami, żeby te nie zagrażały ludziom.

Jan Drożdż ma najwyżej położoną bacówkę w Beskidach. - Co roku zaglądał do mnie biskup Tadeusz Rakoczy. To zaszczyt dla mnie - mówi. - A teraz do bacówki będę mógł przypiąć ten certyfikat, to może i częściej turyści zauważą. Będą wiedzieli, że u mnie mogą być pewni najwyższej jakości wyrobów z mleka owczego.

Żal mu, że młodzi nie garną się do bacowania tak, jak by chciał. - Choć muszę przyznać - mój syn Tomek zarzekał się, że do bacówki nigdy nie wejdzie. A kiedy się poparzyłem i wylądowałem na dwa miesiące na "oparzeniówce" w Siemianowicach, on sam dbał o całe stado i bardzo dobrze sobie poradził!

Teraz bacowie wracają do domów. - A na hale - jak mówi Jan Drożdż - jak tylko śnieg zniknie!

Żeby tradycje pasterskie nie zaginęły

Po części oficjalnej rozpoczęła się inscenizacja tradycji pasterskich prowadzona przez Helenę Grzegorzek i Adama Gruszkę. Baca z pomocą juhasa policzył owce. Razem odmówili "Ojcze nasz" i "Zdrowaś Maryjo". Potem szałas bacowski został zamknięty, a gospodarze usiedli z bacą przy stole, żeby się rozliczyć za tegoroczną pracę. Po wszystkim trzeba było jeszcze bacówkę posprzątać, wszystkie miski i wiadra załadować na wóz i z bacowskim orszakiem i kapelą wrócić do wsi, do rodziny.

- Tradycję pokazania łossodu na Hali Boraczej zaczęła moja poprzedniczka Krystyna Stasica - mówi Ewa Foik. - To z jej inicjatywy powstało Stowarzyszenie Hodowców Owiec, Kóz i Producentów Zdrowej Żywności w Węgierskiej Górce. Jeleśnia ma redyk wiosenny, wyjście owiec na hale, więc my robimy łossod. Założyliśmy stowarzyszenie, bo chcemy scalić małe gospodarstwa rolne - tych hodowców, którzy jeszcze zostali w górach, którzy gospodarują tu w szczególnie trudnych warunkach, w wysokich - jak na polskie warunki - górach. A to święto też po to, żeby tradycje pasterskie nie zaginęły. Są one elementem naszej tożsamości. Owca powinna na stałe wkomponować się w krajobraz Żywiecczyzny. Ma być nie tylko atrakcją turystyczną, ale też sposobem na zagospodarowanie hal i polan śródpolnych.