Dziewięć ziarenek

ks. Jacek M. Pędziwiatr

|

Gość Bielsko-Żywiecki 32/2014

publikacja 07.08.2014 00:15

Medal z Jerozolimy. Za życia nie chciała słyszeć o nagrodzie. Maria Żurawska to bielszczanka pośmiertnie uhonorowana tytułem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Ukraińcy zabili jej męża i Żydów, których ukrywał. Ona sama, już jako wdowa, ocaliła kolejne trzy Żydówki. Ostatnie z 96 lat życia spędziła w Bielsku-Białej. 18 lat temu pochowano ją na bielskim cmentarzu w Kamienicy.

Maria Żurawska z prawnukami, zdjęcie z początku lat 60. XX w. Maria Żurawska z prawnukami, zdjęcie z początku lat 60. XX w.
zdjęcia archiwum rodziny

Maria urodziła się w roku 1900 we wsi Opoki nieopodal Złoczowa. Dziś to terytorium Ukrainy. W wieku 22 lat wyszła za mąż za Józefa Żurawskiego. Zamieszkali w sąsiednim Kołtowie. Mieli pięcioro dzieci. Józef pracował w tartaku, prowadził dobrze prosperujące gospodarstwo. Czasami wieczorem, kiedy dzieci bardzo prosiły, wkładał mundur ułana, pamiątkę po wojnie polsko-bolszewickiej, w której walczył za kawalera. Wojna wszystko zepsuła. Do wsi najpierw przyszli Sowieci. Zrabowali wszystko. Potem przepędzili ich Niemcy. Wywieźli na roboty dwójkę najstarszych dzieci Żurawskich. Naziści wyręczali się Ukraińcami. Żyjące do dziś córki Marii Żurawskiej mówią o banderowcach, o zamaskowanych bandytach, mówiących po ukraińsku, którzy zabili ich ojca…

Trumna z drzwi

Żurawski ratował Żydów. Za stodołą wykopał głęboką jamę. Zrobił drewniany strop, wysypał na nim ziemię, obłożył darnią, coś tam rosło nawet, kwiatki czy warzywa, żeby nikt się nie domyślił, że pod ziemią mieszka pięcioro ludzi. Żydzi wychodzili ze schronu po zmroku. Myli się, kłócili się szeptem. Aż ktoś doniósł Niemcom. To było 3 marca – Ojciec wrócił skądś, nie wchodził do domu, ale schował się w kryjówce między stodołą a schronem Żydów, jakby spodziewał się czegoś niedobrego – wspomina Józefa Wołyniec, żyjąca jeszcze córka Żurawskich. I dodaje, że ojciec nie sypiał w domu, ale nocą pilnował obejścia, czy nie zbliża się nikt niepożądany. Zapadł zmierzch. Było wyjątkowo zimno, 15 stopni mrozu. Maria Żurawska z dziećmi wcześnie położyła się spać. Obudził ich piekielny zgiełk rozbijanych okien i drzwi. Do domu wpadli zamaskowani mężczyźni mówiący po ukraińsku. Wyciągnęli Marię z łóżka. Rzucili na kolana. Zaczęli bić. „Gdzie mąż? Gdzie są Żydzi?”.Kobieta trzymała się dzielnie, modliła się na głos. „Jeśli nie powiesz, zabijemy najpierw dzieci, a potem ciebie!”. Nagle przez zgiełk przedarł się huk wystrzału. To Józef wyszedł z kryjówki. Wystrzelił, żeby odciągnąć oprawców od żony i dzieci. Nie wiadomo, czy uciekał. Kiedy banderowcy ruszyli za nim, Maria porwała na ręce rocznego Józika, chwyciła dłonie pozostałej gromadki i wybiegła z domu niepostrzeżenie. Gnali przed siebie, bez tchu, boso, w samych nocnych koszulach, do chaty na skraju wsi. Mieszkała tam Ukrainka, ale życzliwa Polakom kobieta. Maria ukryła dzieci w... kupie gnoju, bo obornik był ciepły i nikt by w nim nie grzebał, żeby szukać zbiegów. Wróciła do domu dopiero za dnia. Znalazła ciało męża: z rozpłataną siekierą głową, podziurawione kulami. Kilka kroków dalej leżało pięć ciał żydowskiej rodziny. Z pomocą starszych dzieci załadowała je na wóz i wywiozła do lasu, truchła przykryła gałęziami. Następnego dnia ciała zniknęły. Ubrała męża w białą koszulę, położyła w trumnie zrobionej z drzwi. Banderowcy zabili jeszcze czterech innych Polaków. Zbiorowy pogrzeb był koszmarem. Kiedy kondukt szedł przez wieś, Ukraińcy wylegli przed domy, obrzucali wdowy i dzieci wyzwiskami, grozili i złorzeczyli.

Niemcy za ścianą

Dla Żurawskich nastały ciężkie dni. Żyli dzięki zapasom, oszczędnościom i jednej lichej krowie. Niemcy przysłali na kwaterę kilku żołnierzy. Byli lepsi od Ukraińców. Nie wyzywali, nie grozili. Raz nawet dali koc dla dzieci i parę żołnierskich konserw. Ich obecność budziła respekt Ukraińców, więc – paradoksalnie – Niemcy stali się jej obrońcami. Minęły ledwie cztery miesiące. Kończyły się żniwa. Do domu Żurawskich ktoś pukał natarczywie. W szparze uchylonych ostrożnie drzwi ukazała się twarz. Maria znała tę kobietę z targu. To była Żydówka z pobliskiego Sassowa. Prowadziły handel wymienny. Za jajka, ser i masło sprzedawała Żurawskiej chustki, bieliznę i koszule. Kiedy otwarła drzwi szerzej, dostrzegła kolejne dwie sylwetki: – To moja córka, Helena, po mężu Haber, i wnuczka Julia – przedstawiła swoje towarzyszki. Ukrywała się u jakiejś polskiej rodziny, a córka i wnuczka zostały w getcie. Ktoś je ostrzegł, że getto będzie zlikwidowane. Uciekły w las. Było ciepło, ale nie miały co jeść. Tylko 18 ziarenek zboża, po 9 dla każdej. I była plaga komarów. Pogryzły Julkę, dziecko się podrapało, przyszła szalona infekcja. Zrobiło się strasznie. O zachodzie słońca Helena postawiła córkę na jakiejś skarpie i chciała ją zepchnąć, by skończyć cierpienia dziecka. „Mamusiu, ja się boję” – płakała Julia. Serce Heleny omal nie pękło. Zasnęły z policzkami mokrymi od łez, wtulone w siebie. Tej samej nocy ich ukrywająca się babka, ta od straganu z tekstyliami, miała sen, w którym zobaczyła miejsce, gdzie znajdują się jej córka i wnuczka. Skoro świt, nie bacząc na niebezpieczeństwa, ruszyła w las widziany we śnie. Zaczęła nawoływać po imieniu, aż się znalazły. Taki był cud. Przyszły pod drzwi Żurawskiej, bo ktoś zaufany dał im jej adres. Znalazło się dla nich miejsce w piwnicy. Wchodziło się do niej po uniesieniu klapy w podłodze w izbie, w której mieszkała z dziećmi. „Mamo, wyrzuć je, bo zginiemy jak tata i tamci Żydzi” – bały się dzieci. „Jesteśmy w ręku Boga” – odpowiadała. „Jak Bóg da, wszyscy przeżyjemy”. W dzień na klapie do piwnicy stała szafa. W nocy, po cichu, bo za ścianą kwaterowali Niemcy, ale pod latarnią najciemniej, Maria odsuwała po cichu szafę, uszczelniała okno kocem. Żydówki wychodziły, żeby się umyć i zjeść to, co Żurawska odejmowała własnym dzieciom od ust. Rozdrapane rany Julii smarowała maścią z ziół, z lnu i śmietany. Pomogło. Trwało to prawie rok. Zbliżał się front. Znów ktoś doniósł na Żurawską. Przyszli esesmani, nie stąd, stanęli w drzwiach: „Gdzie mieszka Żurawska?”. Maria nie straciła zimnej krwi. Pokazała Niemcom chatę hen, na skraju wsi. Gdy odeszli, odsunęła szafę, otwarła piwnicę. „Uciekajcie!” – krzyknęła. Dzieci odwiozła do swoich rodziców. Helena Haber z matką i córką wróciły do Sassowa, nawet do własnego domu, gdzie – choć w nędzy – doczekały wkroczenia armii sowieckiej i spotkania z mężem siłą wcielonym do ruskiego wojska jeszcze we wrześniu 1939 roku. Chatę Żurawskich esesmani spalili.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.