Prababcia na medal

Ks. Jacek M. Pędziwiatr

publikacja 22.07.2014 13:27

70 lat temu Maria Żurawska schowała pod szafą trzy Żydówki. Szafa stała na klapie, prowadzącej do piwnicy. - Mamo, zabiją nas, jak tatę - płakały dzieci. - Będzie, jak Bóg zechce - uspokajała je. Bóg zechciał, by wszyscy ocaleli. I żeby Maria Żurawska dostała medal z Yad Vashem.

Prababcia na medal Anna Wołowiec-Pawluszkiewicz jest dumna z prababcia, która sadzała ją na kolanach i opowiadała wojenne historie. Ks. Jacek M. Pędziwiatr /Foto Gość

Ostatnie z 96 lat życia spędziła w Bielsku-Białej. Osiemnaście lat temu pochowano ją na bielskim cmentarzu w Kamienicy. Za życia nie chciała słyszeć o nagrodzie. Teraz otrzymała tytuł i medal „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”.

Sowieci, Niemcy, Ukraińcy...

Długie i niezwykłe życie Marii zaczęło się w roku 1900 we wsi Opaki nieopodal Złoczowa. Dziś, to terytorium Ukrainy. W wieku 22 lat wyszła za mąż za Józefa Żurawskiego. Zamieszkali w Kołtowie, w sąsiedniej wiosce. Zrodzili pięcioro dzieci. Józef był pracowitym i przedsiębiorczym człowiekiem. Pracował w tartaku, prowadził dobrze prosperujące gospodarstwo. Czasami wieczorem, kiedy dzieci bardzo prosiły, ubierał mundur ułana, pamiątkę po wojnie polsko-bolszewickiej, w której walczył jeszcze za kawalera.

Rodzinne szczęście zachwiało się, gdy wybuchła wojna. Najstarsze dzieci prawie doroślały, więc Żurawscy zabrali się za budowę nowego domu. Do wsi najpierw przyszli Sowieci. Zrabowali, co im wpadło w rękę. Potem Ruskich przepędzili Niemcy. Nie rabowali. Zresztą u mieszkających tu Polaków nie było już nic do zrabowania. Naziści nawet nie trudzili się, żeby polską ludność jakoś specjalnie gnębić. Wyręczali się Ukraińcami. Żyjące do dziś córki Marii Żurawskiej wspominają o banderowcach, o zamaskowanych bandytach, mówiących po Ukraińsku, którzy zabili ich ojca. A było to tak:

Prababcia na medal   Maria Żurawska na początku lat 60. wraz z prawnukami. arch. rodzinne Ludzie pod trawą

Żurawski miał do Żydów jakiś sentyment. Pomagał im bardzo, ale wszystko to ginie w pomroce niejasnych wspomnień: jakaś skrzynia z dokumentami, nocne eskapady furmanką z ukrytą pod słomą żywnością - do lasu, gdzie kryli się Żydzi i stacjonowali żydowscy partyzanci. Jakieś rozmowy ściszonym głosem, ludzie, stający poza kręgiem lampy. Maria i dzieci ledwie się domyślali. Wątpliwości rozwiały się, gdy w obejściu stanęła rodzina żydowska, pięcioosobowa. Józef wykopał dla nich schron za stodołą, głęboką jamę. Zrobił drewniany strop, wysypał na nim ziemię, obłożył darnią, coś tam rosło nawet, jakieś kwiatki czy warzywa, żeby nikt się nie domyślił, co i kto kryje się pod ziemią. Żydzi wychodzili ze schrony po zmroku. Ustawiali się w kolejce do miski z wodą. Rozmawiali szeptem. Ale i tak ktoś zwiedział się, że kwaterują u Żurawskich. Ktoś doniósł, chyba poszedł i naskarżył, bo okolica była niepiśmienna. Może dostał za to flaszkę bimbru i połeć słoniny.

 

To było 3 marca

- Ojciec wrócił skądś, ale nie wchodził do domu, ale schował się w kryjówce między stodołą a schronem Żydów, jakby spodziewał się czegoś niedobrego - wspomina Józefa Wołyniec, żyjąca jeszcze córka Żurawskich. I dodaje, że ojciec najczęściej nie sypiał w domu, ale nocą pilnował obejścia, czy nikt nie zbliża się niepożądany. Wypuszczał też Żydów, żeby mogli się umyć, przewietrzyć i rozprostować kości.

Ta noc była wyjątkowo - jak na początek marca - mroźna: kilkanaście stopni poniżej zera. Maria Żurawska z dziećmi wcześnie położyła się spać. Obudził ich piekielny zgiełk rozbijanych okien i drzwi, przez które wpadli zamaskowani mężczyźni, mówiący po ukraińsku. Wyciągnęli Marię z łóżka. Zaczęli bić.
- Powiedz, gdzie jest mąż, gdzie są Żydzi?
Dzieci w płacz. Najmłodszy - Józiu - miał ledwie roczek. Maria trzymała się dzielnie. Bita - nie przestawała się głośno modlić.
- Jeśli nie powiesz, gdzie jest mąż, zabijemy najpierw dzieci a potem ciebie!
Nagle przez zgiełk przedarł się huk wystrzału. To Józef wyszedł ze swojej kryjówki. Wystrzelił z jakiejś broni, żeby odciągnąć oprawców od żony i dzieci. Nawet nie wiadomo, czy uciekał. Nikt nie widział. Kiedy banderowcy ruszyli tam, skąd rozległ się odgłos wystrzału, Maria porwała na ręce maleńkiego Józika, chwyciła dłonie pozostałej gromadki i wybiegła z domu niepostrzeżenie. Gnali przed siebie, bez tchu, bez pamięci, boso, w samych nocnych koszulach, do chaty na skraju wsi. Mieszkała tutaj Ukrainka, ale - jak wspominała potem Maria - życzliwa Polakom kobieta. Maria ukryła dzieci w... kupie gnoju, bo obornik był ciepły i nikt by w nim nie grzebał, żeby szukać zbiegów.

Prababcia na medal   Grób Józefa Żurawskiego i zamordowanych przez Ukraińców Polaków. arch. rodzinne Wyzwiska na pogrzebie

Wróciła do domu już za dnia. Znalazła ciało męża: z odciętą głową, rozprute, rozbebeszone, wyniszczone, zbezczeszczone, umęczone. Kilka kroków dalej leżało pięć ciał żydowskiej rodziny. Może przestraszyli się, może chcieli uciekać, wyszli ze schronu, dali się zastrzelić.
Maria z pomocą starszych dzieci załadowała ich ciała na wóz i wywiozła do lasu.
- Mamo, weźmy jakieś korale, albo któryś z tych naszyjników - mała Józia wskazała na szyje nieboszczyków, obwieszone rodzinnym dobytkiem.
- Zostaw, do jest ich własność, nie wolno tego brać - stanowczo zdecydowała Żurawska.
W lesie żydowskie truchła przykryła gałęziami. Kiedy następnego dnia poszła w to miejsce, ciał już nie było.
Po powrocie do domu uprała koszulę, wyprasowała, upchnęła w nie jakimś cudem pokiereszowane ciało męża, położyła w trumnie zrobionej z drzwi, bo innego materiału nie stało. Tej samej nocy banderowcy zabili jeszcze czterech czy pięciu innych Polaków. Zbiorowy pogrzeb był koszmarem. Kiedy kondukt szedł przez wieś Ukraińcy wylegli przed domy, obrzucali wdowy i dzieci wyzwiskami, grozili i złorzeczyli. Wraz ze śmiercią żywiciela rodziny dla Żurawskich nastały ciężkie dni. Żyli dzięki zapasom, oszczędnością i jednej, lichej krowie. Marii udało się wykłócić tę krowę z Niemcami, którzy chcieli ją zarekwirować. Za to przysłali jej do domu na kwaterę kilku żołnierzy. Byli lepsi od Ukraińców. Nie wyzywali, nie grozili. Raz nawet dali koc dla dzieci i parę żołnierskich konserw. Ich obecność budziła respekt Ukraińców, więc - paradoksalnie - Niemcy stali się jej obrońcami.

 

W gorącą, lipcową noc

Kończyły się żniwa. Do domu Żurawskich ktoś pukał natarczywie. W szparze uchylonych ostrożnie drzwi ukazała się twarz. Maria znała tę kobietę. To była Żydówka z pobliskiego Sassowa. Znały się z targu. Prowadziły handel wymienny. Za jajka ser i masło sprzedawała Żurawskiej chustki, bieliznę i koszule. Kiedy otwarła drzwi szerzej, dostrzegła kolejne dwie sylwetki:

- To moja córka, Helena, po mężu Haber i wnuczka, Julia - przedstawiła swoje towarzyszki. Ukrywała się u jakiejś polskiej rodziny, a córka i wnuczka zostały w getcie. Ktoś je ostrzegł, że getto będzie zlikwidowane. Uciekły w las. Podobno jako jedyne z całego getta. Było ciepło, ale nie miały co jeść. I była plaga komarów. Pogryzły Julkę, dziecko się podrapało, zrobiły się z tego straszne, zainfekowane rany. Zrobiło się strasznie. Helena postawiła córkę na jakiejś skarpie, i chciała ją zepchnąć, by skończyć cierpienia dziecka.

- Nie, mamusiu, nie, ja się boję, ja nie chcę - płakała Julia. Serce Heleny omal pękło. Zasnęły z policzkami mokrymi od łez, wtulone w siebie. tej samej nocy ich ukrywająca się babka, ta od straganu z tekstyliami, miała sen, w którym zobaczyła miejsce, gdzie znajdują się jej córka i wnuczka. Skoro świt, nie bacząc niebezpieczeństwa, ruszyła w las, ten sam, pod Sassowem, który widziała we śnie. Zaczęła nawoływać córkę i wnuczkę po imieniu. Nie trwało długo, aż się znalazły. Taki cud chyba jakiś, jeśli Żydzi wierzą w cuda. Poszły do Kołtowa, do Żurawskiej, której adres dał jej ktoś ze znajomych, mówiąc, że to dobra kobieta. Znalazło się dla nich miejsce w piwnicy. Wchodziło się do nie po uniesieniu klapy w podłodze w izbie, w której mieszkała z dziećmi.

 

Prababcia na medal   Potomkowie rodzin Żurawskich i Haberów. arch. rodzinne W ręku Boga

- Mamo, wyrzuć je, bo zginiemy wszyscy jak tata - prosiły Żurawską dzieci.

- Jesteśmy w ręku Boga - odpowiadała. - Jak Bóg da, wszyscy przeżyjemy. W dzień na klapie do piwnicy stała szafa. W nocy, po cichu, bo obok stacjonowali Niemcy, ale pod latarnią najciemniej, Maria odsuwała po cichu szafę, uszczelniała okno kocem, żeby nic nie było widać. Żydówki wychodziły, żeby się umyć i coś zjeść. Rozdrapane rany Julii smarowała maścią z ziół, z lnu i śmietany. Pomogło. Żywiła je. Czasem nawet kosztem własnych dzieci. Córka Żurawskiej Józefa wspomina, jak najmłodszy brat, Józiu, podreptał raz do kurnika, szukać jajka w gnieździe. Wrócił, rozłożył ręce.
- Mama, nie ma!
- No, nie ma - Maria spuściła oczy. Jajko było. Ale tego dnia schowane dla małej Julii z piwnicy. Wyjęła je z gniazda przed Józiem.
Czasem rozmawiały szeptem.
- Ty przynajmniej masz pewność, twój mąż nie żyje - wzdychała Helena. Jej mąż był dentystą. Kiedy zaczęła się wojna niemiecko-sowiecka, siłą wcielono go do armii czerwonej, żeby sołdatom leczył zęby.
Żydówki szybko wracały do piwnicy. Maria przesuwała ostrożnie szafę. Potem klękała z dziećmi do różańca. Modlili się głośno.

Trwało to prawie rok. Późną wiosną 1944 zbliżał się front. Znów ktoś doniósł na Żurawską. Kto? Nawet rodzice Marii, którzy mieszkali dwa kilometry dalej, w Opakach, nie wiedzieli o Żydówkach. Przyszli jacyś obcy Niemcy w mundurach, nietutejsi.
- Gdzie tu we wsi mieszka Żurwska? - pytają. Maria nie traci zimnej krwi. Wychodzi przed dom i wskazuje Niemcom chatę hen, daleko, na skraju wsi. Niemcy ruszają niespiesznie.
Wraca do domu, odsuwa szafę, otwiera piwnicę.
- Musicie uciekać, w las!
Biegnie do stajni, zaprzęga konia, pakuje na furmankę dzieci i jedzie do rodziców. Potem okazuje się, że Helena Haber z matką i córką wracają do Sassowa, nawet do własnego domu, gdzie ukrywają się jeszcze kilka tygodni, aż do wkroczenia armii sowieckiej. Kilka dni później Maria zagląda do Kołtowa. W miejscu, gdzie stał dom, dymią zgliszcza.

 

Kończy się wojna

Haberowie odnajdują się komplecie. Spotykają się z Marią Żurawską, która tymczasem z dziećmi przeprowadziła się do Przemyśla. Proponują wspólny wyjazd do Ameryki. Maria odmawia. Dwoje najstarszych dzieci Niemcy wywieźli w głąb Rzeszy na roboty. Poczeka tu na nie, aż wrócą. Potem jadą razem do Wrocławia. Stamtąd przenoszą się do Bielska-Białej. To często spotykana droga migracji. Tymczasem Helena z mężem są szczęśliwi. Na świat przychodzi syn Scheldon korespondują z Marią Żurawską. Ale już nigdy się nie zobaczą.

- Pamiętam prababcię jako staruszkę owiniętą wielką chustką, z laską w ręku - mówi Anna Wołowiec-Pawluszkiewicz. - Nigdy nie wypuszczała z ręki różańca. Brała mnie na kolana i opowiadała historie z czasów wojny. Kiedy ktoś wspominał, że za to, co zrobiła, należy jej się jakiś medal, obruszała się tylko, że ona żądnych honorów sobie nie życzy.

Maria Żurawska zmarła w 1996 roku. Rodzina powiadomiła o jej śmierci Helenę. Zza oceanu przyszły kondolencje. I kontakt praktycznie się urwał. Minęło piętnaście lat. Potomkom Marii nie dawała spokoju świadomość tego, co zrobiła ich mama i babcia.

- Czuliśmy, że jesteśmy winni prababci jakiś rozgłos tego, co zrobiła. I nie chodziło bynajmniej o szukanie chwały, ale raczej świadectwo poświęcenia i miłości bliźniego, które będzie przemawiać do współczesnych - mówi prawnuczka Anna, która rozpoczęła starania koło uhonorowania Marii Żurawskiej tytułem „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”.

Róża dla babci

Zaczęła zbierać relacje bliskich, zdjęcia, pamiątki rodzinne, założyła blog zatytułowany „ninegrains” - 9 ziarenek. To była dzienna porcja żywności Heleny i Julii, kiedy koczowały w lesie. Udało się skontaktować z potomkami Haberów w Ameryce. Okazało się, że Julia zmarła w 2006 roku na raka. Yad Vashem odpisało, że skoro nie żyją świadkowie, to Żurawska na tytuł „Sprawiedliwy” raczej nie ma szans. I wtedy ktoś tam w Ameryce przypadkowo znalazł kasetę video. Było na niej nagranie Julii. Siedząc przed kamerą opowiada historię swojego ocalenia, mówi o Marii Żurawskiej. Zdążyła zarejestrować to świadectwo tuż przed śmiercią. Dla Instytutu było ono wystarczającym dowodem.

Na początku tego roku spotkali się w Jerozolimie potomkowie Anny Żurawskiej i Julii Haber. Uroczystości odbyły się w Yad Vashem. Wśród tysięcy tabliczek z nazwiskami „Sprawiedliwych wśród narodów świata” znalazł się też prostokąt z wyraźnym napisem: Maria Żurawska.
- Maria była świętą - powiedział gościom z Bielska-Białej Scheldon, syn Heleny Haber urodzony już po wojnie w Ameryce.
- Prababcia prosiła, żebym, kiedy umrze, przyniosła na jej grób tylko różę - mówi Anna Wołowiec. - Myślę, że uroczystość w Yad Vashem, to jest róża, którą dziś mogę ofiarować mojej prababci.

Instytut przyznał Marii Żurawskiej tytuł sprawiedliwej. A dobiegający siedemdziesiątki Żyd z Ameryki ją kanonizował. Tak kończy się ta niewiarygodna historia.

Osoby związane z Podbeskidziem, które otrzymały medal „Sprawiedliwy wśród narodów świata”, to między innymi:

w 2011 roku - Władysław i Marta Miazgowiczowie - uratowali uciekinierki z getta w Stalowej Woli Reginę i Helenę Schreiber, w latach 60. zamieszkali w Bielsku-Białej;

Władysław Porębski z Bujakowa, pomógł w sumie 30 Żydom, siedmioro z nich mieszkało u niego przez półtora roku;

w 2013 roku - Jan Haslinger - uratował w Krakowie uciekiniera z getta w Przemyślu Józefa Srokę, medal odebrała mieszkająca w Żywcu wdowa po śp. Janie - Barbara.

W województwie śląskim trwają obchody roku Henryka Sławika, który tytuł „Sprawiedliwy wśród narodów świata” otrzymał w 1977. Ten uczestnik trzech powstań śląskich wsławił się udzieleniem pomocy 5000 polskich Żydów, którzy w czasie wojny znaleźli się na Węgrzech.

Lista Polaków, uhonorowanych tytułem "Sprawiedliwy wśród narodów świata"' liczy ponad 6300 nazwisk.