Serce Afryki potrzebuje pomocy

Urszula Rogólska

publikacja 29.04.2013 13:20

– Proszę, módlcie się o pokój dla tej ziemi – apeluje s. Izabela Pilorz, pasterzanka z Cieszyna, którą rebelia zmusiła do powrotu z misji w Afryce.

Serce Afryki potrzebuje pomocy Beafrika – "serce Afryki", czyli Republika Centralnej Afryki. Tam pracowała s. Izabela Pilorz z Cieszyna Urszula Rogólska/GN

– Przed wyjazdem widziałam, jak bardzo ludzie są przerażeni. Oni już niejedną rebelię przeżyli, wiedzą, czym jest taka sytuacja... – mówi o życiu w Republice Środkowoafrykańskiej s. Izabela Pilorz z bezhabitowego Zgromadzenia Służebnic Matki Dobrego Pasterza. Siostra pochodzi z parafii św. Marii Magdaleny w Cieszynie. – Z tego, co wiem, w naszej wiosce Ngaoundaye byli rebelianci, ale opuścili ją, nie wyrządzając większych szkód. Nie wszędzie tak jest. Misjonarze, wśród których jest wielu Polaków, donoszą o aktach przemocy w ich miejscowościach. Te wszystkie wojny niszczą ludzi i miasta. Jak ci ludzie mają się normalnie rozwijać, jak funkcjonować, kiedy ciągle żyją w niepokoju i niepewności?

Módlcie się...

Jak relacjonuje siostra, pierwsze słuchy o wojskach szykujących się do działań dotarły do misji przed Bożym Narodzeniem. – Bardzo się modliliśmy o pokój – opowiada s. Izabela. – Uspokoiło się na kilka miesięcy. Ale sytuacja znowu stała się napięta przed Niedzielą Palmową. Opóźniła się nawet procesja, bo wszyscy słuchali wiadomości francuskiego radia. Nasza misja Ngaoundaye znajduje się na północnym zachodzie, przy granicy z Czadem i Kamerunem. Misjonarze zaczęli wywozić samochody misji do Kamerunu. Wszyscy słuchali wiadomości, co będzie... Prezydent uciekł z kraju. Rozpoczęła się rebelia. Wśród rebeliantów są muzułmanie z Czadu i Sudanu. Oni nawet nie znają tutejszego języka sango. Po prostu przychodzą, zastraszają, grabią, co im potrzebne – samochody, pieniądze i zajmują ziemię – opowiada s. Izabela i bardzo prosi o modlitwę w intencji pokoju w sercu Afryki.

W środku Afryki

Sytuacja zmusiła s. Izę do powrotu do Polski. Mówi o pomocy i wielkiej życzliwości ze strony wszystkich placówek misyjnych, z jaką spotkali się w czasie drogi z RŚA do Kamerunu. – Tak tam jest na co dzień – wszyscy służymy Panu Bogu i mieszkańcom Afryki. Jesteśmy w bliskich relacjach – opowiada.

Siostra bardzo chce wrócić do swojej pracy i przyjaciół z Ngaoundaye: młodzieży franciszkańskiej, Legionu Maryi, grupy tańczącej w czasie Mszy św., grupy św. Rity, młodzieży i innych. Kiedy? O tym zadecyduje sytuacja rozwijająca się w RŚA.

Siostry pasterzanki pracują tam od trzech lat. W Ngaoundaye – we trzy: s. Ewa, s. Renata i s. Izabela razem z dwiema siostrami z włoskiego Instytutu św. Katarzyny. W misji posługują także księża i bracia kapucyni.

Pasterzanki prowadzą tu dwie szkoły, którym szefuje s. Ewa. W jednej uczy się 600 dzieci, w drugiej – 200. Połowa uczniów to sieroty i dzieci, którym siostry zapewniają utrzymanie. S. Izabela pracuje w parafii – pomaga w katechezie, w zakrystii, pracuje także w szkole dla katechistów prowadzących co niedzielę Liturgię Słowa w 16 kaplicach na terenie misji.

– W niektórych miejscowościach ich mieszkańcy mogą uczestniczyć we Mszy św. raz na trzy miesiące, czasem rzadziej – wyjaśnia s. Izabela. – Katechiści to osoby z wielkim autorytetem. Przyjeżdżają do naszej szkoły na pół roku – od grudnia do maja – całymi rodzinami. Bracia pracują z przybyłymi mężczyznami. Ja z kobietami, ich żonami, i ich dziećmi. Często się zdarza, że kobiety nie potrafią pisać ani czytać. Zaczynamy więc od samych podstaw. Ta praca daje mi wiele radości, pozwala poznać ich codzienne życie, mentalność.

Z Jezusem i dla Niego

S. Iza opowiada też, że i im, siostrom, zdarza się, że nie mogą codziennie uczestniczyć we Mszy św.: – W takich sytuacjach czuję, jak bardzo brakuje mi Eucharystii. Ale z drugiej strony wiem, że przez te sytuacje Pan Jezus chce zwrócić moją uwagę na pogłębienie bardzo osobistej relacji z Nim. Bo kiedy czegoś – Kogoś mi brakuje, tym mocniej uświadamiam sobie, dlaczego...

Zadaniem siostry jest także przygotowywanie dzieci i młodzieży do chrztu. Sakrament ten udzielany jest dwa razy w roku. W czasie Świąt Wielkanocnych chrzest przyjmują dzieci po czteroletnim okresie przygotowań. Podczas pory suchej (od października do maja) trzy razy w tygodniu biorą udział w katechezie (w porze deszczowej wszyscy pracują w polu). Po pierwszym roku uroczyście dostają medalik Matki Bożej. Po drugim – otrzymują sól, po trzecim – namaszczenie olejem, a po czwartym – przyjmują chrzest. Te, które były ochrzczone jako dzieci, też przechodzą czteroletni okres przygotowań i w Wielki Czwartek przystępują do I Komunii Świętej.

Siostry zajmują się także dziećmi niedożywionymi i osobami niewidomymi. – Niewidomi to bardzo częsty widok w naszej wiosce – mówi s. Iza. – Niedaleko płynie rzeka. Żyjące tam muszki paraliżują nerwy w oku. Stąd tak wiele przypadków osób niewidzących.

Zawsze mają czas

Jakie są największe wyzwania dla Europejczyka, który przyjeżdża do Ngaoundaye? – Trzeba się po prostu przestawić na inne życie – śmieje się s. Iza. – Na to, że czas to sprawa bardzo umowna. My się wszędzie śpieszymy. Oni zawsze mają czas... Tutaj, w Beafrika (bo „be” znaczy serce), dzień i noc trwają prawie równo 12 godzin. Słońce wschodzi około szóstej, a zachodzi o osiemnastej. Prąd mamy od 18.00 do 21.00. Ale są domki, w których prądu ani bieżącej wody nie ma w ogóle. Mieszkańcy używają latarek bądź lampek naftowych. Często dzieci przesiadują wieczorami przy kościele, żeby się uczyć, bo tylko tam jest światło.

S. Iza opowiada też o celebracji Eucharystii, która dla mieszkańców Europy również może być zaskoczeniem. – Z oklaskami spotykamy się już u nas podczas niektórych liturgii – zwłaszcza tych prowadzonych przez wspólnoty charyzmatyczne. Ale żywiołowy taniec to wciąż rzadkość. A tam czymś naturalnym jest to, że przy parafii działa specjalna grupa, która przygotowuje radosne tańce uwielbienia na liturgię.

Dla dzieci największa atrakcją jest samochód. Samochody mają tylko misjonarze. – Dla dzieci to największa frajda – zobaczyć samochód – mówi s. Iza.

Prawie nie ma dróg asfaltowych. Podróż na odcinku 200 km zabiera nawet kilkanaście godzin. Ludzie podróżują pieszo albo na motocyklach.

– Porusza mnie ich wrażliwość wobec osób chorych – wyznaje siostra. – Kiedy złapały mnie dolegliwości związane z malarią, wszystkie kobiety przyszły mnie odwiedzić i były bardzo przejęte moim stanem. Pamiętam też sytuację, kiedy dziewczęta z grupy tanecznej i ministranci szli odwiedzić swojego lidera. Każdy zabrał do ręki pokaźny kij. Pytam, po co to. A oni – w prezencie! Bo żeby ugotować obiad, trzeba rozpalić ognisko. Każdy niósł choremu taki bardzo praktyczny prezent – drewno na ognisko.

Są bardzo gościnni. Tu rzadko zaprasza się do środka chaty – życie towarzyskie toczy się przed domem, gdzie na ognisku gotuje się poczęstunek (najczęściej to maniok). – Bardzo otwarte są dzieci – mówi s. Iza. – Kiedy przyjechałyśmy, wszyscy patrzyli na nas, jak byśmy były z innej planety. Teraz się przyzwyczaili. Zwłaszcza dzieci nie czują dystansu – przychodzą, chcą uścisnąć rękę, być blisko.

Oczywiście zainteresowanie wielu budzą jasne, niebieskie oczy siostry Izy. – Kiedyś jeden brat z naszej wioski przywiózł mi pozdrowienia od braci kapucynów z nowicjatu. Jeden z nich prosił o przekazanie pozdrowienia „tej siostrze, co ma oczy jak kot”.

Kiedy s. Izabela wstępowała do zgromadzenia, nie myślała o wyjeździe na misje. – Tak po prostu Pan Bóg pokierował moim życiem. A teraz bardzo bym chciała tam wrócić... Czekamy i modlimy się... – mówi.

Pomoc dla misji pasterzanek

Wpłaty, które pomogą w pracy misyjnej Zgromadzenia Służebnic Matki Dobrego Pasterza, można przesyłać na konto: 49124011091111001028569951.

Z cieszynianką, s. Izabelą Pilorz, można się także kontaktować e-mailowo: izapilorz@wp.pl