Walizka przyjaciółek od igły

Urszula Rogólska

|

Gość Bielsko-Żywiecki 51-52/2012

publikacja 20.12.2012 00:00

Pomoc dla hospicjum. – Nie mogłam się napatrzeć na te nosy, oczy, nóżki – mówi Dorota Kania. – Kiedyś usłyszałam od pani Joli: „Mam załatwione walizki. A do walizek będzie wkład. I jak TO zobaczyłam...”.

 Od lewej panie: Jadzia, Ania, Jola i Lucyna – z grupy kilkunastu przyjaciółek, które zorganizowały kiermasz rękodzieła  dla cieszyńskiego hospicjum Od lewej panie: Jadzia, Ania, Jola i Lucyna – z grupy kilkunastu przyjaciółek, które zorganizowały kiermasz rękodzieła dla cieszyńskiego hospicjum
Urszula Rogólska

Mamo, czy w tej kuchni będzie można kie- dyś normalnie zjeść? – śmieje się Jakub, 23-letni syn Joli, przedzierając się przez armię figurek Dzieciątka Jezus, skrzatów, bałwanków i aniołków. I jeszcze ta pokaźna walizka. – Zaczęłyśmy już w sierpniu, bo w ubiegłym roku trochę nam czasu zabrakło – mówi Jola. – I od sierpnia w ruch poszły nożyczki, igły, nici, maszyny do szycia. – Nie każda z nas może chodzić do domów podopiecznych hospicjum – dodaje Lucyna. – Ale chcemy pomóc dziewczynom przynajmniej emocjonalnie. – Nie tylko emocjonalnie! – wtrąca Dorota Kania, wolontariuszka Hospicjum im. Łukasza Ewangelisty w Cieszynie. – Pomagacie nam przecież materialnie! W dwa weekendy poprzedzające święta Bożego Narodzenia cieszyńska Cafe Muzeum nieco zmieniła swój wygląd. Na ustawionym tu stoisku zagościły figurki Dzieciątka Jezus z masy solnej, leżące na sianku (pozwolił sobie je zabrać jeden domowy królik), firankowe aniołki z koralikowymi stopami, skrzaty z brzozowymi tułowiami i w czerwonych czapkach robionych na drutach, miękkie bałwanki z marchewkowymi nosami, serduszka z kolorowych tkanin, szyszkowe wieńce, maleńkie papucie i mnóstwo innych skarbów. To rękodzieło kilkunastu cieszynianek, które swoimi talentami artystycznymi postanowiły wspomóc działalność hospicjum. Każdy mógł do nich dołączyć, kupując ich wyroby.

Nie ma plotek!

Poznały się kilkanaście lat temu – wszystkie posłały dzieci do Przedszkola nr 13 w Cieszynie, gdzie dyrektorką była Jadzia. – Ma mnóstwo wspaniałych pomysłów, a my mamy dusze społeczników, więc od początku zaczęłyśmy współpracować w komitecie rodzicielskim – wyjaśnia Lucyna. – Szyłyśmy naprawdę wymyślne stroje dla dzieci na przedstawienia, przygotowywałyśmy pomysłowe bale, wycieczki. Bardzo się zaprzyjaźniłyśmy. Potem nasze dzieci – „dzieci pani Jadzi”, zostały „dziećmi pani Ani” – jednej z nas, która z kolei uczy w szkole podstawowej. Spotykały się w swoich domach. Ale nie na plotkach przy kawie. – Dla nas to miło spędzony czas w gronie przyjaciółek, a jeśli jeszcze możemy razem zrobić coś pożytecznego, to chyba o to chodzi. Każda z nas ma jakiś talent artystyczny, a kiedy się nimi dzielimy, zawsze powstają nowe pomysły – mówi Lucyna. Nie wszystkie mieszkają w Cieszynie od pokoleń, ale wszystkie czują się już „stela”. Kiedyś wszystkie zapragnęły mieć swój regionalny strój cieszyński. To kosztowny ubiór, ale wspierając się własnymi zdolnościami, osiągnęły swój cel. Znów zaczęła się mrówcza praca krawiecka. Zaczęły też pomagać innym, którzy marzyli o podtrzymywaniu tradycji stroju. Zawiązały koło Macierzy Ziemi Cieszyńskiej.

Coś tam wymyślicie

Jola znała się z hospicjum z Dorotą. Zaproponowała jej, że „przyjaciółki od igły” przygotują specjalny kiermasz na rzecz chorych. Tak było przed rokiem na Wielkanoc, i tradycję kontynuują. – Takie kolekcjonerki się z nas zrobiły – opowiada Jola. – Wszystko się może przydać – skrawki tkanin, stara biżuteria, koronki. Są wśród nas takie jak „Marysia od aniołów” (bo najładniej rysuje im buzie), które potrafią autentycznie zrobić coś z niczego. Od sierpnia spotykały się regularnie co środę wieczorami. Te, które nie mogły być razem z nimi, zabierały robótki do domów. Na kiermasz wspólnie przygotowały m.in. kilkadziesiąt figurek Dzieciątka Jezus, bałwanków, prawie 100 aniołów i na pewno powyżej 100 skrzatów. Swoją pasją zarażają całe rodziny i przyjaciół. 92-letnia pani Gretka, teściowa Ani, chciała się podzielić tym, co sama potrafi – na drutach „usztrikowała” 30 par maleńkich włóczkowych papuci. Mąż jednej z pań zaproponował, że zetnie brzozowe gałęzie i natnie im tułowi dla skrzatów. – Kiedy zobaczyłam, co panie robią, wiedziałam, że wszystko się przyda – śmieje się Dorota. – Szukały szyszek na misterne wieńce. Poprosiłam znajomą, u której na działce rosną jakieś drzewa iglaste. Za jakiś czas już czekał wielki worek szyszek. Mama Joli też zbierała szyszki, choć nie miała pomysłu, co można z nich zrobić – „Wiem, że coś tam wymyślicie” – mówiła. Jedna z pań, wolontariuszka hospicjum, likwidowała zakład dziewiarski. Wszystkie koronki przekazała „przyjaciółkom od igły”. Od razu miały pomysł, jak to wykorzystać. – Skoro jest o koronkach, to będzie o historii „wkładu do walizek” – uprzedza Dorota. – Zamurowało mnie, kiedy TO zobaczyłam. – Widziałam TO w jednym z czasopism – opowiada Jola. – Powiedziałam dziewczynom: potrzebuję koniecznie walizki. W sklepie z antykami – drogie. Ale Daniela, jedna z nas, niedługo dzwoni: „Mam je dla ciebie. Dwie. Po niepotrzebnych maszynach do szycia”. Wystarczyło tylko przygotować filigranowe figurki do stajenki z... koronek i umocować je odpowiednio w walizkach. Walizek nie sprzedajemy. Ale ta szopka jest z nami na kiermaszowym stoisku, żeby ludzie nie zapominali, z jakiej okazji to wszystko. Pamiętamy, że Bóg się rodzi i przez te okruchy dobroci, chcemy, żeby się też narodził w naszych sercach i sercach osób, które razem z nami chcą pomagać ciężko chorym.

Jest z nimi armia

– Wielu naszych pacjentów pyta: „Skąd wy macie pieniądze na to wszystko, co nam dajecie?” – opowiada Dorota. – Mówimy im, że właśnie od takich ludzi otwartego serca. To im naprawdę dodaje sił. Mówią, że kiedy mają świadomość, jak wielka armia stoi za nimi, będą walczyć z chorobą. Żeby te dni, które im pozostały, przeżyć najpiękniej, jak potrafią. Mamy wokół siebie naprawdę wiele osób, które pomagają chorym, choć nigdy w ich domach nie byli. Na przykład „Zacheusz”, wspólnota modlitewna w kościele franciszkanów, sama zaproponowała modlitwę za każdego naszego podopiecznego. Inni – jak między innymi panie tutaj – służą swoimi talentami artystycznymi. – Takie zaangażowanie zawsze łączy się z pozytywnymi emocjami – mówi Jadzia. – To tak jak z zupą – kiedy jest ugotowana z sercem, zawsze lepiej smakuje. Tak samo ufamy, że w każdej wykonanej przez nas rzeczy każdy, kto ją będzie chciał kupić, nie tylko zobaczy nasze serce, ale i otworzy swoje..•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.