Aniołowie zabrali ją do nieba

Urszula Rogólska

|

Gość Bielsko-Żywiecki 41/2012

publikacja 11.10.2012 00:00

Krysia Marysia z Zamku. Kiedy przeczytała, że ojciec Joachim Badeni, jej przyrodni brat, umarł w opinii świętości, rzuciła: „Hm. Ja w dzieciństwie świętego okładałam poduszkami. I teraz się zastanawiam: czy ja świętego prześladowałam, czy przyczyniłam się do jego świętości...?”.

 Od lewej – Elżbieta Smolnicka, dr Krzysztof Błecha, Bernadeta Dziedzic, Janina Suchonek, z tyłu Janina Kostka – najbliżsi opiekunowie Marii Krystyny w ostatnich latach jej życia Od lewej – Elżbieta Smolnicka, dr Krzysztof Błecha, Bernadeta Dziedzic, Janina Suchonek, z tyłu Janina Kostka – najbliżsi opiekunowie Marii Krystyny w ostatnich latach jej życia
Urszula Rogólska

Noc. Zegar już dawno wybił trzy razy. W oknie apartamentu na parterze Nowego Zamku Habsburgów w Żywcu świeci się światło. Przez okno usiłuje wejść kot. „Ruduś, to ty?” – słychać głos arcyksiężnej Marii Krystyny Habsburg. „Aaaa, to ty Malusia” – starsza pani rozpoznała już jednego z trzech swoich mruczących ulubieńców. „Ruduś to tylko przyjdzie, naje się i już go nie ma – typowy mężczyzna. ..” – arystokratka dąsa się na swojego pupila.

Krysia Marysia i książęta

W żywieckim domu Marii Krystyny Habsburg zwierzęta były od zawsze. Koty przyniosła Bernadeta Dziedzic, jedna z jej opiekunek. Księżna nie chciała psa, mówiła, że za bardzo hałasuje. W domu mieszkały więc Ruduś, Malusia i Mruczuś. Wcześniej był też królik, ale musiał opuścić dom. Kiedyś przegryzał wszystkie kable, także telefoniczne. Krewni księżnej z Hiszpanii odchodzili od zmysłów, gdy przez kilka dni nie mogli się dodzwonić do Żywca. – Koty sypiały z księżną. Mruczały, jakby koncert grały – opowiada Janina Suchonek, druga z opiekunek.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.