Bogdan pamięta piekarza, który bał się sprzedać mamie chleb. Dopiero kiedy zdjęła pierścionek z brylantem, rzucił na trawę bochenek. Bolesława wspomina noc, kiedy dawny uczeń ojca przyjechał z furą węgla, bo jego żonie przyśniło się, że dzieci profesora zamarzają z zimna. – Trudno uwierzyć, że mogło tak być – mówi 102-letnia Danuta Boba w filmie „W imię najwyższych wartości”.
Ta historia przez lata pozostawała nieznaną. Nawet kiedy przyszedł czas przemian na początku lat 90. XX wieku, rodzice, którzy odkrywali edukację domową, myśleli że są pierwszymi – od czasów II Rzeczpospolitej – kontynuatorami tego sposobu kształcenia.
O tym, że było inaczej, wiedzieli nieliczni: Danuta Boba, urodzona w 1921 r., żona zmarłego w 1984 r. Bartłomieja, oraz ich dzieci: Bogumiła Boba – urodzona w 1945 r. lekarka, posłanka do sejmu I kadencji w latach 1991–1993; jej dwa lata młodsi bracia bliźniacy Bogdan Boba, który ukończył z wyróżnieniem wydział chemiczny Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, i Bogusław Boba „Colin” – artysta plastyk, ich dwa lata młodsza siostra Bolesława Habdank-Wojewódzka – nauczycielka wychowania plastycznego i wiedzy o kulturze, oraz najmłodsza Bożena Boba-Dyga – urodzona w 1967 r. absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.
Starsza czwórka miała usłyszeć od jednej z nauczycielek w Czechowicach: „Prędzej mi kaktus na ręce wyrośnie, niż ktokolwiek z was będzie miał średnie wykształcenie”.
Film pokoleń
O niezwykłej historii tej rodziny, związanej z Krakowem, Kozami, Czechowicami-Dziedzicami i Bielskiem-Białą, opowiada film dokumentalny z fabularyzowanymi scenami „W imię najwyższych wartości”. Jego premiera odbyła się 13 maja w Pałacu Czeczów w Kozach. To tu niegdyś mieściło się Liceum Rolniczo-Mechaniczne, którego dyrektorem na krótko został Bartłomiej i z tego powodu rodzina zamieszkała w dworze.
Reżyserem, autorem scenariusza i zdjęć do filmu jest Piotr Augustynek, z którym współpracował Krzysztof Ridan. Sceny fabularyzowane wyreżyserował Piotr Piecha, a historycznym konsultantem był Wojciech Paduchowski.
W filmie wystąpiły wszystkie pokolenia rodziny Bobów – seniorka, jej dzieci, a w scenach fabularyzowanych: wnuczka Julia Dyga, prawnuki: Joanna Tesarczyk, jej bracia Piotr i Karol, a także córka reżysera Anna Augustynek oraz Piotr Piecha – w roli seniora Bartłomieja.
Historia filmu zaczęła się od rozmowy Bogumiły Boby z Hanną Groszek, prowadzącej ośrodek, w którym lekarka przebywała w 2021 r. po przebytym covidzie. Pani Hanna uruchomiła szereg swoich kontaktów, wyczuwając, że historia rodziny nie może zasnąć w domowych archiwach.
– Tata zawsze mówił, że nie może zgodzić się na to, żeby jego dzieci w szkole musiały kłamać, że nie wierzą w Boga; żeby w szkole mówiły inaczej niż uczono je w domu – mówi Bożena Boba-Dyga.
Bartłomiej i Danuta
Bartłomiej Maria Boba – imię Maria otrzymały jako drugie wszystkie jego dzieci – urodził się 15 sierpnia 1899 r. w Polance Wielkiej. Jego tato miał duże gospodarstwo rolne, karczmę i sklep. Bartłomiej pokonywał kolejne stopnie edukacji, ukończył Akademię Rolniczą w Bydgoszczy i prawo na Uniwersytecie Poznańskim. Był członkiem „Sokoła”, ochotniczo wstąpił do 8 Pułku Ułanów, gdzie przygotowywał się do udziału w wojnie polsko-bolszewickiej. Był prywatnym nauczycielem, pracował w szeregu instytucji związanych z rolnictwem, a po wyjeździe w 1925 r. do Stanów Zjednoczonych – w organizacjach polonijnych i Konsulacie Generalnym w Nowym Jorku. Po powrocie do Polski, do Polanki Wielkiej, zajął się pracą oświatową. Często wyjeżdżał do Warszawy, gdzie udzielał się w życiu politycznym. Później przeprowadził się do Krakowa, a następie pracował w placówkach oświatowych w regionie. Wybuch II wojny zastał go w Łososinie Górnej. Czas okupacji spędził w Krakowie. Wówczas poznał przyszłą żonę – Danutę Wasinównę, z którą wziął ślub 15 sierpnia 1944 r.
Danuta, absolwentka Liceum im. A. Mickiewicza w Krakowie, była szkolną prymuską. Od 10. roku życia udzielała korepetycji nawet dorosłym. Nauczyła się łaciny, francuskiego, niemieckiego i angielskiego. W czasie wojny odważnie angażowała się w pomoc rannym żołnierzom, cywilom, a także ludności żydowskiej.
Lekcje życia
Po wojnie małżonkowie zamieszkali w Kozach. Od 1950 r. Bartłomieja zatrudniono w Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Białej Krakowskiej. – Ojciec został zwolniony z pracy za uczęszczanie do kościoła i dawanie tym złego przykładu załodze. W roku 1950 zakończył karierę zawodową, usłyszawszy, że dla osób takich jak on w Rzeczypospolitej Ludowej nie ma miejsc pracy – opowiada najmłodsza córka.
W tym czasie Bobowie byli już rodzicami czwórki dzieci. Postanowili nie posyłać ich do szkoły publicznej ze względu na panujący ustrój i jego odzwierciedlenie w programie nauczania. W 1952 r. rozpoczęła się ich batalia o wychowanie dzieci w Polsce w duchu patriotycznym i katolickim. Jak mówił sam Bartłomiej, to ich „walka o duszę dziecka polskiego”.
Jako wykształcony prawnik odwoływał się do zapisu w konstytucji mówiącego o obowiązku kształcenia dzieci, a nie posyłania ich do szkoły. – Tata uważał, że ma pełne prawo do nauczania domowego. Konstytucja wyraźnie mówiła o wolności wyznania i sumienia – podkreślają w filmie jego dzieci.
Obowiązek nauczania wzięła na siebie mama. Punktualnie o ósmej dzieci siadały przy stole, rozpoczynając naukę. Musiała wiedzieć, jak pracować z uczniami na trzech poziomach równocześnie. Siłą rzeczy młodsze przyswajały materiał starszych. Jak opowiadają, była wymagającym, ale znakomicie tłumaczącym nauczycielem.
Choć tata nie odrabiał z nimi lekcji, zabierał ich na spacery. – To były lekcje przyrody opowiedziane z zachwytem – mówi Bolesława, wspominając jak ojciec wyjaśniał im, dlaczego poszczególne liście mają dany kształt, dlaczego jakiś kwiat pachnie tak, a nie inaczej, a pająki wiją gniazda właśnie tu. Kiedyś zapytała, dlaczego księżyc ma ludzką twarz. „Bo Pan Bóg chciał, żeby człowiek wiedział, jak jest ważny dla niego” – miał odpowiedzieć tata.
– Ojciec zawsze odwoływał się do spraw ducha, wiary, korzeni polskich – zauważa Bogdan. „Ja wychowuję moje dzieci w najszlachetniejszym kierunku, a przepiękne ich dusze, jakie wyszły z Bożych rąk pod moją opiekę, winienem oddać Bogu jeszcze piękniejsze, bo nauczone przeze mnie pełnić wolę Bożą na tej planecie” – zapisał Bartłomiej.
Dzieci zapamiętały, jak z aktorską swadą czytał im literaturę, jak stał w drzwiach z poezją na ustach. Dzięki niemu dziś wszyscy bez zająknięcia recytują Asnyka: „Siedzi ptaszek na drzewie i ludziom się dziwuje”.
Wpadł w furię
To niechodzenie do szkoły początkowo się im podobało. Do czasu. Niektórzy nauczyciele namawiali dzieci, żeby im dokuczały. Ludzie bali się do nich podchodzić. Bobowie doświadczali głodu, chorób i zimna. To z tego czasu pamiętają dzień, kiedy mama oddała pierścionek za chleb. Pamiętają noc, kiedy dawny uczeń taty przywiózł węgiel. – Leżeliśmy przemarznięci pod pierzyną. I wtedy mama zapaliła w piecu. Siedzieliśmy i grzaliśmy się przy otwartych drzwiczkach… – wspominają.
Pamiętają, jak szalała grypa. Przyszła pewna pani ze stopioną słoniną i kawałkiem chleba. Kiedy wychodziła, widzieli jak ubecy pobili ją tak mocno, że aż polała się krew, która była widoczna na białym śniegu.
W związku z nieposyłaniem dzieci do szkoły władza ludowa wytoczyła przeciwko Bobom 18 rozpraw, włącznie z wyrokiem pozbawienia praw rodzicielskich i przekazania dzieci do domów dziecka w roku 1955.
Dzieci wspominają, jak funkcjonariusze przyszli po nich do domu. Ich zawsze opanowany ojciec, który podczas rewizji mówił żonie: „Danusiu, nie zrobiłaś jeszcze panom herbaty”, wpadł w furię. Sięgnął po zawieszoną na kilimie szablę i, z okrzykiem „Dzieciokrady!”, rzucił się na ubeków. W popłochu uciekali z pepechami przy boku.
– Choć byliśmy dziećmi, czuliśmy grozę tamtych czasów. Tata mówił, że gdyby stało się tak, że jego zabiją, a nas wywiozą w głąb Związku Radzieckiego, to żebyśmy nigdy nie zapomnieli, że jesteśmy Polakami, że jesteśmy katolikami – mówią.
– Tylko dzięki heroicznej odwadze ojca i wymuszeniu na Radzie Ministrów dopuszczenia do egzaminu trojga jego dzieci podlegających wówczas obowiązkowi szkolnemu, Bogumiła, Bogdan i Bogusław zdali ten egzamin pozytywnie – opowiada Bożena, dodając: – W roku 1961 sędzia w Bielsku-Białej, pan Baranowski, wydał wyrok zobowiązujący rodziców do sprawdzenia na drodze egzaminów możliwości kształcenia dzieci z zakresu programu nauczania szkoły podstawowej.
Czwórka wszystkie egzaminy zdała pozytywnie, nie było podstawy prawnej do kontynuacji prześladowania. Pamiętają jednak doskonale, jak po udanych egzaminach z zakresu podstawówki musieli zdawać te ze znajomości materiału szkoły średniej.
Bogumiłę komisja oblała na maturze. Zdała za drugim razem, a potem dostała się na medycynę. Bliźniakom powiedziano, że ich wiedza z każdego przedmiotu jest zerowa. Jeden z członków komisji podszedł do nich na korytarzu i powiedział: „Kochani chłopcy, jest decyzja komisji, że nigdy nie zdacie żadnej klasy ani matury eksternistycznej. Jest jedno wyjście. Idźcie do ciężkiej pracy fizycznej i możecie wtedy jako robotnicy prosić swojego dyrektora czy kierownika, żeby dał wam skierowanie do szkoły dla pracujących”. Zaczęli pracować w pogotowiu ratunkowym. Tylko dzięki temu zdali maturę i otworzyła się im droga na studia.
Bożena miała już prawo uczenia się w systemie eksternistycznym. Po przemianach politycznych w 1981 r. szkołę średnią rozpoczęła w Liceum im. B. Nowodworskiego w Krakowie.
W lutym 2021 r. Danuta Boba została wyróżniona przez Ministra Edukacji i Nauki Medalem Komisji Edukacji Narodowej; w czerwcu prezydent Krakowa Jacek Majchrowski wręczył jej odznakę „Honoris Gratia”, a w listopadzie – Rada Miejska Bielska-Białej nadała jej tytuł zasłużonej dla miasta.
Film „W imię najwyższych wartości” jest obecnie prezentowany na festiwalach i pokazach specjalnych. W przyszłym roku planowana jest jego emisja w telewizji, a w dalszej przyszłości w internecie. O rodzinie Bobów napisała także dr Magdalena Giercarz-Borkowska w książce „Edukacja domowa od tradycji ku współczesności”.•