Nowy numer 23/2023 Archiwum

To jest dar

W niedzielę 16 kwietnia w Bielsku-Białej zostanie przeprowadzone pierwsze w historii miasta referendum lokalne. Jedno z pytań dotyczy dofinansowywania z budżetu gminy zabiegów zapłodnienia pozaustrojowego in vitro – metody, która jest sprzeczna z nauką Kościoła. Jaką decyzję podjąć?

Do gabinetu lekarza rodzinnego Adama Kuźnika w Skoczowie zgłasza się dziennie (!) średnio 5–10 małżeństw, które przeżywają jeden z największych dramatów życia: trudność z poczęciem i urodzeniem dziecka.

Tempo życia, wymagania, które stawiają sobie młodzi, bo myślą, że muszą w każdej dziedzinie być na maksa, przewlekły stres, zanieczyszczenie środowiska – to wszystko pogarsza płodność i kobiecą, i męską. Oczywiście są przyczyny niepłodności niezależne od ludzi, wrodzone problemy genetyczne, choroby.

– Nie przepadam za słowem „niepłodność”, bo ono mocno obciąża i decyduje o czymś na przyszłość. To jest raczej kwestia trudności z poczęciem – mówi Monika Małecka-Holerek z Bielska-Białej, ginekolog położnik z ponad 30-letnim stażem, współpracująca z dr. Kuźnikiem. – To nie jest choroba sama w sobie, tylko najczęściej zespół problemów czy drobnych czynników – zwykle po obu stronach – dlatego mówimy o trudnościach z poczęciem u pary.

Medycyna proponuje dziś dwie główne drogi pomocy dla takich par – jedna, mocno promowana jako najbardziej skuteczna, to in vitro. Druga, którą proponują m.in. doktor Kuźnik i doktor Małecka-Holerek, to naprotechnologia, wybierana przez osoby, które chcą być w zgodzie z naturą i nauczaniem Kościoła.

– In vitro niczego nie wyleczy. To jest pozyskiwanie dziecka w warunkach laboratoryjnych. Dodajmy jednak, że jeśli się ono pocznie, ma pełną godność ludzką – mówi doktor Małecka-Holerek, podkreślając: – Cel nie uświęca środków, a zapłodnienie pozaustrojowe wiąże się z poważnymi wątpliwościami natury etycznej, a także zdrowotnej. To m.in. pytania o podejście do godności zarodków – a mówiąc wprost: dzieci „niewykorzystanych” w procedurze – sposobów ich przechowywania bądź… utylizacji. To także kwestia samych rodziców – dziecko poczyna się poza aktem miłości małżeńskiej.

Jak tłumaczy lekarka, in vitro to droga na skróty, która wyłącza temat emocji, dylematów, cierpienia. – Łatwiej jest dać skierowanie do „kliniki leczenia niepłodności” niż szczegółowo analizować, precyzyjnie diagnozować.

Naprotechnologia zaczęła się od obserwacji cyklu kobiecego według unowocześnionej metody, którą nazwano modelem Creighton, zaproponowanej przez zespół dr. Hilgersa w USA. Składają się na nią m.in. diagnozowanie stanów prawidłowych albo nieprawidłowych hormonalnie bądź immunologicznie oraz leczenie zabiegowe, operacyjne. Specjaliści sięgają także po wiedzę z dietetyki, leczenia przeciwzakaźnego czy pasożytniczego.

Do doktora Kuźnika dotąd zgłosiło się około 1000 osób – skorzystały z poradnictwa i metody w różnym stopniu. Lekarz wie o około 300 dzieciach, które urodziły się jego pacjentom.

Trudności, z jakimi spotykają się naprotechnolodzy, to m.in. zaawansowany wiek kobiety (średnia to 39 lat), endometrioza, przewlekłe zapalenia błony śluzowej macicy.

Kiedy szukać pomocy? Pierwsze działania należy podjąć, gdy do poczęcia nie dochodzi w ciągu roku od rozpoczęcia współżycia. A gdy kobieta ma więcej niż 35 lat – po pół roku nieskutecznych starań – uważa doktor Kuźnik.

Lekarze dodają, że z ich pomocy korzystają także pary, które profilaktycznie chcą się nauczyć metod rozpoznawania płodności. Więcej na ten temat można znaleźć na stronie: wtrosceoplodnosc.pl.

Co zniechęca do metody? Część osób rezygnuje, bo diagnoza musi zająć trochę czasu – nawet kilka miesięcy, a część, bo badania, wizyty są odpłatne.

Naprotechnologia jednak to niejedynie badania. To przede wszystkim traktowanie małżonków z należnym im szacunkiem – godnie i osobowo.

– Jedynym „powikłaniem” naprotechnologii jest to, że dziecko udaje się począć i urodzić albo nie. Natomiast z in vitro wiąże się mnóstwo powikłań zdrowotnych – dodaje doktor Małecka-Holerek. – Nie mówi się też o zranieniach, które pochodzą z rozczarowania, gdy ciążę kończy poronienie.

– Naprotechnologii nie trzeba się bać, jeśli ktoś naprawdę chce znaleźć przyczyny trudności z poczęciem. Nie zawsze są one aż tak skomplikowane. Nieraz kobieta obejrzy swój cykl z pomocą instruktora i odkryje, że np. współżyli w nieodpowiednim momencie – dodaje lekarka.

Naprotechnologia może prowadzić do wyleczenia, choć nie można powiedzieć, że stanie się tak w każdym przypadku. Lekarze dodają, że taką trudną diagnozę łatwiej przyjąć osobom wierzącym (...bo może Pan Bóg ma dla mnie inną drogę). – Dziecka nie można posiadać. To jest dar, który może po prostu się nie pojawić – zaznaczają.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy