Ojciec Marek Kowalski, paulin, który od 14 lat posługuje na Ukrainie, w żywieckiej konkatedrze mówił o sytuacji wiernych z jego parafii, a także innych mieszkańców tego miasta.
W pierwszych tygodniach inwazji stali się oni ofiarami bestialstwa żołnierzy rosyjskich tuż po wkroczeniu ich do miasta.
Zniszczone są domy, wciąż nie ma prądu, gazu, wody, ogrzewania i jedzenia. Podczas ewakuacji ludności cywilnej również ojcowie paulini opuścili Mariupol, zostawiając wybudowany w ostatnich latach klasztor i kościół MB Częstochowskiej. Wraz z częścią parafian wyjechali do Polski, tu organizując pobyt dla uchodźców.
– Jesteśmy w stałym kontakcie z tymi, którzy mimo ogromnych trudności próbują przeżyć, choć brakuje żywności, wielu mieszka w namiotach czy szałasach. Cudem określić można to, że mimo ostrzału ocalały mury świątyni i klasztoru. Jedna rakieta uszkodziła tylko fragment ściany. Za to wnętrza zostały doszczętnie obrabowane, agresorzy na śmietnik wyrzucili obrazy i figury, w tym wizerunek Jezusa Miłosiernego, a w klasztorze z kaplicą swoją siedzibę urządziły samozwańcze władze republiki donieckiej. To profanacja miejsca duchowo najsilniejszego w Mariupolu – podkreślał o. Kowalski. Przypomniał, że wojna w Donbasie trwa już od 2014 r. i przez 8 lat mieszkańcy Mariupola, Doniecka czy Ługańska żyli kilka kilometrów od linii frontu. – Świat milczał o tym, co tam się działo, a każdego dnia ginęli cywile. Teraz ludobójstwo dokonuje się na niespotykaną skalę, ludzie doświadczają ogromnych tragedii i potrzebują pomocy – dodawał misjonarz, dziękując za serdeczne przyjęcie i życzliwość żywieckich duszpasterzy, na czele z ks. kan. Grzegorzem Gruszeckim, a także parafian, którzy po Mszach św. datkami wsparli ofiary wojny z Mariupola.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się