Jedni wykręcili życiowe czasówki sięgające ponad 600 km w przejeździe bez noclegu. Inni - małżeństwo, przyjaźnie, pewność siebie. Nie mają wątpliwości: po jednej wyprawie rowerowej z drużyną "Rozkręć wiarę" nic już nie jest takie samo! W Żywcu obchodzili 10-lecie wspólnych jedenastu wyjazdów po Europie, Afryce i Azji.
Wśród uczestników wyprawy w 2020 r. był Paweł Latasz z córeczką Marysią. W tym roku na taki krok zdecydował się Wojciech Wawrzuta ze swoją córeczką, także Marysią.
- Szybko odczuliśmy, że jadąc jako „mała rodzina”, jesteśmy częścią dużej, wyprawowej rodziny - mówi Wojciech. - Każdy się troszczy o innych, zwłaszcza tych, którzy potrzebują wsparcia. Razem śpimy na podłodze, razem jemy na trasie, razem przygotowujemy posiłki.
Reprezenatcja uczestników jubileuszowego święta w żywieckim MCK-u.- Marysia jechała na rowerze podczepionym do mojego. Nieraz czułem wsparcie innych uczestników - a to ktoś jechał przed mną ułatwiając przebijanie się przez powietrze, a to ktoś popychał mój rower. Zdarzało się nawet, że czułem, że ktoś mi pomaga z tyłu, a kiedy się odwracałem, nie było nikogo. Tak mocna była świadomość, że nie jestem sam - uśmiecha się Paweł.
- Świetni ludzie, z poczuciem humoru - wspomina Wojtek. - Gdyby dwa lata temu ktoś mi powiedział, że dojadę z Żywca przez Giewont na Hel, to bym zaprzeczył. Ale dziś horyzont się poszerza i chciałoby się więcej.
Dziewczynki też mówią, że chciałby pojechać jeszcze z ojcami. Dostały jednak warunek: trenować, by pomóc tacie!
Wielka nobilitacja
Jednym z weteranów wypraw, autorytetem i wielkim wsparciem dla wszystkich jest Marian Butor z Rajczy, który poza pierwszymi wyjazdami, uczestniczył we wszystkich pozostałych.
- W takiej rodzinnej grupie dajemy pole do popisu najmłodszym. Mają swoje miejsce z przodu grupy, pomagamy im, żeby poczuli wiatr we włosach, żeby chcieli z nami jeździć w kolejne lata - opowiada. - Siłą tej grupy jest wiara, wzajemna życzliwość. Tu każdy każdemu daje coś z siebie. A wartością dodaną - możliwość poznawania świata z perspektywy siodełka.
Panowie zgodni przyznają, że wyprawy „Rozkręć wiarę”, bez ich duchowego wymiaru nie byłyby tym, czym są. - Każdy z nas jedzie z intencją swoją, swoich bliskich, bo każdy wyjazd jest po to, żeby ją znieść Panu Bogu. I kiedy pojawia się stromy podjazd, kiedy wydaje się, że nie dam rady, przypominam sobie dla kogo jadę. Poranna Msza na pewno daje siły na cały dzień - mówi Wojtek.
- Rok temu wieźliśmy z Marysią pierwszego dnia Księgę Intencji. Czuliśmy, że to dla nas wielka nobilitacja, ale i zobowiązanie. Nie mogliśmy się poddać, bo trzeba było przecież intencje zawieźć do celu - dodaje Paweł.
- Każdy dzień jadę z myślą o konkretnej osobie - o żonie, córce, siostrze, o bliskich, przyjaciołach. Ofiaruję za nich trud i jednocześnie czuję ich wsparcie dla mnie - zaznacza Marian.
- Wiem, że najbliżsi mi kibicowali. To była moja wyprawa życia - mówi Wojtek. - Ja tam, oni tutaj, a jednak była między nami więź duchowa. Dawali mi siłę, żebym dał radę.
Nie ma sił, żeby udawać
Być może za jakiś czas, już rodzinnie w wyprawach będą brać udział Marcela i Maciej Faberowie, z dziećmi Helenką i urodzonym w lipcu Arturkiem.
Poznali się w czasie wyprawy do Ziemi Świętej i przyznają, że uczucie zaiskrzyło… w Kanie Galilejskiej. - Dzień wcześniej w grupie tak sobie żartowaliśmy o tej Kanie, o ślubach, o małżeństwie, aż tu niespodziewanie przyszło na nas - opowiada Marcela.
- Hasłem wyprawy było: „Rozkręć wiarę z miłością” - i tak nam się udało wykręcić naszą znajomość, która skończyła się małżeństwem - dodaje Maciej i podkreśla, że wyprawa to znakomity sprawdzian siebie i drugiej osoby w bardzo trudnych sytuacjach: - Człowiek dowiaduje się o sobie rzeczy, o których nie miał pojęcia wcześniej. Nie ma sił, żeby udawać. I to jest w tym najcenniejsze.
Ciąg dalszy na następnej stronie.