Gdyby nie jego determinacja, odwaga i wiara, dzisiejszego kościoła św. Józefa w Bielsku-Białej najprawdopodobniej by nie było. W sobotę 25 kwietnia złotołańska parafia pożegna zmarłego 21 kwietnia 87-letniego Józefa Jarosza.
Poniżej publikujemy wspomnienie Maksymiliana Prygi, przywołujące relację Józefa Jarosza, zamieszczoną także w książce:
"4 kwietnia 1978 roku. Łany złocistego zboża zamieniają się w betonowe mury bloków i wieżowców z wielkiej płyty. Rośnie nowe osiedle robotnicze budowane z myślą o pracownikach Fabryki Samochodów Małolitrażowych, którzy przybywają tutaj z różnych rejonów i zakątków Polski.
Ten wiosenny dzień jest szczególny i bardzo pracowity dla Józefa, który przygotowuje pierwszą, historyczną delegację mieszkańców osiedla Złote Łany do ówczesnego wojewody bielskiego Józefa Łabudka. Cel wizyty jest bardzo konkretny: mieszkańcy pragną miejsca modlitwy, Domu Bożego, czyli kościoła, który zjednoczy wspólnotę wiernych z osiedla Złote Łany.
Józef z wielkim zapałem organizuje pierwszą delegację, nie przypuszczając pewnie, że przez kolejne lata będzie, aż 124 razy chodził do władz różnego szczebla, upominając się o prawa ludzi wierzących… Wspomagają go kapłani posługujący w ośrodku duszpasterskim u sióstr Córek Bożej Miłości: ks. Józef Szczypta, ks. Stanisław Maślanka, ks. Józef Pilch oraz ks. Leopold Sokołowski. Z wielkim zaangażowaniem pomaga mu sąsiad z ulicy Podgórze, dziś już śp. Henryk Kociołek oraz dwie niestrudzone pomocnice, tak bardzo zaangażowane w walkę o kościół: Barbara Zolich i Joanna Jachnicka.
Mijają dni i miesiące, a pan Józef bez reszty angażuje się w walkę o kościół na Złotych Łanach. Jest 9 listopada 1978 roku - historia jak z dobrego filmu. Pod osłoną nocy Józef wyrusza do Komitetu Centralnego PZPR w Warszawie, gdzie w imieniu mieszkańców osiedla Złote Łany ma złożyć petycję i 4 237 podpisów zebranych w większości osobiście. Cel wizyty jest oczywisty: zezwolenie na budowę kościoła. Adresatem petycji jest I sekretarz KC PZPR Edward Gierek - wówczas najważniejsza osoba w państwie.
Po latach Józef tak wspominał to wydarzenie:
Wchodzimy do komitetu. Przed drzwiami mówię cicho do księdza Szczypty - jakby co, to ja was nie znam i wy mnie nie znacie. Twardo wchodzę przednimi drzwiami i nie patrząc za siebie, ruszam do góry, aż zatrzymuje mnie strażnik.
- A wy do kogo?
- Ja do towarzysza Gierka…
- Towarzysz Pierwszy Sekretarz was nie przyjmie, bo jest zajęty!
- To w całym komitecie nie ma nikogo innego, kto by nas przyjął?
W końcu udaje mi się dostać do sekretarza Siwaka. Wchodzę do gabinetu i pewnym głosem wołam: Delegacja Bielsko-Biała Złote Łany. Zwracamy się do Was z prośbą o pozwolenie na budowę kościoła. Wręczam mu petycję z podpisami, ale ten nerwowo odpowiada:
- Na co nam to dajecie. My przecież nie mamy z tym nic wspólnego!
- Jak to nie macie! Przecież Polska Zjednoczona Partia Robotnicza to kierowniczka narodu, a my zwracamy się o prawa ludzi wierzących…
Petycja zostaje w końcu przyjęta, ale nie chcą mi dać pokwitowania. Pytają, czy nie wierzę władzy ludowej…? Bez chwili namysłu twardo odpowiadam:
- Com napisał piórom, nie zrubajet, a parom! Pokwitowanie dostaję! Na Złote Łany wracam bez pozwolenia, ale z dużymi nadziejami…”
Te kilka zdań obrazuje pozytywną, Bożą determinację Józefa w dążeniu do postawionego celu. Przez następne lata organizuje on kolejne delegacje, mimo że ówczesna władza nie patrzy na to działanie przychylnie, bacznie obserwując każdy jego ruch i zaangażowanie. W końcu po blisko trzech latach starań, 12 lutego 1981 roku, z Urzędu Wojewódzkiego przychodzi zezwolenie na budowę kościoła dla Złotych Łanów…
W tym miejscu, aż cisną się na usta słowa z drugiego Listu do Tymoteusza, które są ewangeliczną odpowiedzią na miłe Bogu zaangażowanie śp. Józefa: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia, a nie tylko mnie, ale i wszystkim, którzy umiłowali pojawienie się Jego…” - mówi M. Pryga.
- I jeszcze osobiste wspomnienie: Przychodziłem do Ciebie kilkanaście razy, zanim otworzyłeś przede mną serce wspomnień. Pamiętam, jak odprawiałeś mnie z kwitkiem, mówiąc, że nie ma już o czym mówić, bo kościół już stoi, a robota została wykonana. W końcu się otworzyłeś… Przegadaliśmy tyle godzin, odkurzyliśmy tyle wspomnień, czego efektem była pierwsza w historii parafii książka o trudach i zaangażowaniu imiennych i bezimiennych bohaterów tamtych czasów.
Miałem ten zaszczyt, że wspólnie wyruszyliśmy w ostatnią 125. delegację do Krakowa, do kardynała Stanisława Dziwisza. Nigdy nie zapomnę, jak w drodze powrotnej powiedziałeś mi z charakterystycznym uśmiechem: Dokonało się, jedna sprawa została ostatecznie załatwiona. Można powoli odchodzić. Panie Józiu… do zobaczenia na drugim brzegu życia. Ufam, że napiszemy tam jeszcze drugą część… Tymczasem Złote Łany będą pamiętać. Warto przypomnieć Twoje osobiste spotkanie z kardynałem Karolem Wojtyłą, który bezpośrednio potem udał się na konklawe, gdzie został wybrany na papieża… Był późny wieczór przedostatniego dnia słynnej wizytacji. W ciasnej izdebce sześć osób: ksiądz kardynał, ksiądz Szczypta, Basia, Joanna, Heniu i Ty… Kardynał spojrzał i zwrócił się do Ciebie słowami, które na zawsze zostały w Twoim sercu… Wiem, co robicie. Działacie w Bożej sprawie. Księża dobrze o Panu mówią. Załatwiajcie dalej…