Dla wielu ludzi na całym świecie, nowy rok zaczął się 1 stycznia. Ale dla Bartka Bobaka takim dniem był poniedziałek 22 lipca. Dzisiaj już trzeci dzień jest w drodze wraz z 27 uczestnikami 9. Górskiej Pielgrzymki do Królowej Podhala, którą prowadzi ks. Maciej Kornecki.
Kiedy dziewięć lat temu ks. Maciej Kornecki wpadł na pomysł Górskiej Pielgrzymki od Królowej Beskidów do Królowej Podhala - z Bielska-Białej przez sanktuarium Matki Bożej na szczyrkowskiej Górce do Gaździny z Ludźmierza - chciał zaprosić młodych ludzi do poznawania świata, w którym on sam uczestniczył od lat. - To świat gór, świat wysiłku połączony z gigantyczną satysfakcją ze zdobycia szczytu czy konkretnego miejsca - mówi. - Okazało się, że co roku znajdują się chętni, którzy chcą wziąć plecak na sześć dni i śmigać po górach.
W tym roku 22 lipca na trasę z Bielska-Białej, przez Szczyrk, Skrzyczne, Węgierską Górkę, Halę Miziową, Markowe Szczawiny i Podwilk, wyruszyło 28 osób - od nastolatków po osoby około pięćdziesiątki. Dzięwiętnaście szło po raz pierwszy.
Towarzyszyło im hasło "Patrz z Góry". - Nie jest to oczywiście sugestia, by traktować innych jako gorszych i patrzeć na nich "z góry", ale zachęta, by nauczyć się żyć górami w dolinach - by to, co w górach kształtuje osobowość, przynosiło owoc w codziennych życiu. Jest jeszcze drugie znaczenie tego hasła: patrzeć na codzienne życie z Bożej perspektywy - tłumaczy ks. Kornecki.
Ekipa, która w tym roku wędruje górami z Bielska-Białej do Ludźmierza.Pielgrzymów czekała codzienna pobudka w bardzo wczesnych godzinach rannych, a nawet nocnych - kiedy trzeba było unikać upałów - całodniowa wędrówka, okazja do wspólnej i indywidualnej modlitwy, czas na ciszę i refleksję, ale i wieczorną integrację. Każdy otrzymał specjalny zeszyt duchowy z tekstami biblijnymi, modlitwami, rozważaniami i tekstami piosenek.
Nieocenioną pomocą byli rodzice Kamila Bierskiego, weterana górskich pielgrzymek - nie mógł uczestniczyć tylko w jednej, zeszłorocznej. Mama Urszula i tata Jan dowozili wędrowcom produkty na śniadania i kolacje, a przez pierwsze trzy dni także obiady. W tym wspierała ich jeszcze jedna mama - Renata, która na pierwszy posiłek przygotowała kilkanaście litrów gulaszu wołowego z kaszą i ogórkiem kiszonym.
- Co roku czekają też na nasze legendarne już spaghetti z sosem bolońskim. Będą również krokiety z mięsem - uśmiecha się Urszula Bierska. Obie panie wspominają, że podczas poprzednich wypraw było już i 380 pierogów lepionych ręcznie, a i kosmiczne ilości naleśników wwożone na Miziową!
Damska częśc ekipy prezentuje tegoroczne koszulki pielgrzymkowe!
- Dzień, w którym ruszamy, to jest jak ważna cezura życiowa. Bo kiedy ruszamy z Bielska-Białej do Ludźmierza, zaczyna się coś nowego. Przychodzą nowe siły, nowa mobilizacja, nowe przemyślenia - mówi Bartek Bobak, który po raz pierwszy dołączył do pielgrzymki, kiedy ruszała po raz trzeci. W tym roku miał iść tylko jeden dzień, a jednak… W niedzielę stwierdził: idę na całość! - Co pociąga? Najpierw - wspaniali ludzie. Poza tym przychodzi taki czas, kiedy człowiek potrzebuje refleksji, przemyślenia. I to jest właśnie ten czas. Spośród wszystkich dni, taki najciekawszy "evencik" spotyka nas ostatniej nocy. Żeby uniknąć wędrówki w upale, wstajemy koło pierwszej. Idziemy przez taki prawdziwy, ciemny las. Fascynująca sprawa - mówi.
- Kiedy pójdzie się raz, trudno nie iść w kolejnym roku, jeśli tylko jest to możliwe - opowiada Grzegorz Koźlik, który poszedł na pielgrzymkę po raz siódmy. Po raz drugi wyruszyła także jego siostra Natalia. - Atmosfera, ludzie, za którymi się tęskni cały rok, intencja, którą się niesie, trud, kiedy trzeba się zmierzyć ze sobą - to pociąga za każdym razem - mówi Grzegorz.
Czy trzeba mieć dobrą kondycję? Ks. Maciek uważa, że jeśli ktoś ćwiczy na wuefie, to wystarczy, ale Grzegorz na chwilę milknie. Bo oczywiście: formę trzeba mieć, żeby sobie poradzić. - Trasa jednak nie jest trudna - choć momentami bywa ciężko - ale zawsze masz obok kogoś, kto wesprze - dodaje.
Dla Natalii przed rokiem najtrudniejszy był drugi dzień. - Ale kiedy szóstego dnia byłam u celu i udowodniłam samej sobie, że umiałam pokonać swoje trudności, tę wielką górę, zadecydowałam - idę znowu!
Rodzeństwo przyznaje, że wędrówka do Ludźmierza ma to, co powinna mieć każda pielgrzymka. A być może nawet ma tego więcej - wiele trudu, walki ze słabościami, kiedy tak naprawdę poza towarzyszami drogi, nie ma pomocy z zewnątrz
Ks. Maciej Kornecki przewodzi grupie górskich pielgrzymów idących do Ludźmierza.Paulina Łasińska poszła w tym roku pierwszy raz. A o pielgrzymce dowiedziała się od ks. Maćka, który na stoku Czarnego Gronia, udzielał jej, początkującej narciarce, pierwszej pomocy jako GOPR-owiec. - Okazało się, że nogi ze skręconym kolanem nie trzeba amputować i wtedy usłyszałam zaproszenie na pielgrzymkę! - uśmiecha się Paulina. - Jestem raczej góralem niskopiennym. Pochodzę z Kielc, mieszkam w Chrzanowie. Ale mam pozytywne nastawienie do tej wędrówki.
Pierwszy raz idzie też duża grupa andrychowian - to tam przez ostatnie lata ks. Maciej był wikarym. - Chciałyśmy iść już przed rokiem. Kiedy w czasie kazania ksiądz powiedział, że są jeszcze wolne miejsca dla osób młodych duchem, od razu się zdecydowałyśmy - mówił Agnieszka Paluch, a przytakują jej koleżanki. - Lubimy chodzić po górach, mamy za sobą EDK, ale po raz pierwszy idziemy z plecakami przez sześć dni, zatrzymując się w schroniskach. Spodziewamy się trudu, ale wiemy też, że Jezus będzie z nami.
Weteran wypraw, Kamil Bierski zna już niemal każdy kamień na trasie. - Góry to jest dla mnie normalny świat; świat, w którym się wychowywałem. A pielgrzymka jest w nich wartością dodaną, kiedy można odpocząć od zgiełku codzienności, przemyśleć sobie wszystko i zacząć od nowa - mówi, dodając: - Każde wejście do Ludźmierza jest inne. Pierwszemu towarzyszyło duże wzruszenie. Kolejne przynosiły różne duchowe odkrycia…
Wszyscy zgodnie podkreślają, że ten ostatni dzień jest i bardzo radosny, i bardzo smutny: ogromnie cieszy osiągnięcie celu, a smuci… rozstanie z jedynymi w swoim rodzaju towarzyszami drogi.
- Chciałbym, żeby każdy wrócił z tej drogi z nową siłą. Co roku wiele osób mówi mi, że po wyprawie dostają takiego "kopa" życiowego - nowej siły, energii - mówi iks. Maciek. - Na pewno tak jest. W przeddzień pielgrzymki szukałam jednego z moich plecaków. Dzwonię do Julki, uczestniczki poprzednich wypraw, czy nie ma go u niej. Był! Mówię jej więc, że skoro tak, "musi" iść na wyprawę. Dopiero co wróciła z zagranicy. Stwierdziła, że chodziła co roku i na najbliższy tydzień nie ma żadnych planów, więc… dołączy do nas w Szczyrku. Widzę, jaką satysfakcję z osiągnięcia celu mają co roku. I jak wyprawa pomaga im potem żyć w dolinach…