Po co umarł św. Maksymilian?
− Nie urodziłeś się tylko po to, żeby chodzić do pracy, płacić rachunki i umrzeć − internetowe społeczności udostępniają sobie w ostatnich dniach tyleż buntowniczą, co inspirującą myśl. Kiedy zobaczyłem to po raz pierwszy, przyszedł mi do głowy święty Maksymilian.
Mija właśnie 75 rocznica jego męczeńskiej śmierci w piwnicy bloku karnej kompanii. Na cztery metry kwadratowe betonowej posadzki, w ramach odwetu za ucieczkę jednego z więźniów, wepchnięto rozebranych do naga czterech mężczyzn, którym nie dawano nic do jedzenia ani do picia, by umarli z głodu.
Kolbego miało tutaj nie być. Lagerfurer Karl Fritsch wyznaczając zakładników minął go, i budzącym trwogę „du!” wskazał dopiero stojącego na końcu tego samego szeregu Franciszka Gajowniczka. Franciszkanin wystąpił z tłumu i powiedział, że chce pójść na śmierć w zamian za niego, na co władze obozowe się zgodziły.
Po niespełna trzech tygodniach został tylko on i jeszcze trzech innych. Jak wspomina Bruno Borgowiec, który pełnił funkcję „pisarza” blokowego, do piwnicy wszedł felczer obozowy, by zastrzykiem kwasu karbolowego dobić ich, bo sami umierali zbyt długo. Kolbe wyciągnął rękę w stronę kata.
− Kiedy wszedłem, by wynieść ojca Maksymiliana z celi, znalazłem go, jak siedział z oczami utkwionymi gdzieś w górze, jego ciało było czyściutkie i promieniowało − zaznaczył.
Po co była ta śmierć? Paradoksalnie chyba najmniej potrzebował jej sam Gajowniczek. Wywołany z szeregu jęknął, że mu żal umierać, zostawiając żonę i dzieci. Tymczasem obaj jego synowie zginęli od sowieckich bomb w styczniu 1945 roku. Przeżyła jedynie żona.
Bardzo ta śmierć przydała się więźniom. Wielu, jak o tym mówili po wojnie, przywróciła poczucie godności, wiarę w siebie, sens i siłę życia.
Chyba najbardziej męczeństwo ojca Kolbego potrzebne było Kościołowi, który zaraz po wojnie nie umiał sobie poradzić z tego rodzaju przypadkami. Maksymiliana beatyfikowano jako... wyznawcę. Dopiero podczas procesu kanonizacyjnego Jan Paweł II ustawił go w szeregu męczenników, określając przy tym kryteria, które pozwoliły wynieść na ołtarze niekończące się zastępy tych, którzy z Bogiem w sercu stali się ofiarami wszelkich totalitaryzmów dwudziestego wieku.
Jan Paweł II powiedział podczas kanonizacji Maksymiliana, że „nie umarł, tylko oddał życie”. To właściwie to samo, co: „nie urodził się tylko po to, żeby chodzić do pracy, płacić rachunki i umrzeć”. Tylko krócej i lepiej powiedziane.