Danuta i Krzysztof Bartosińscy po raz piąty szli na Jasną Górę z 14-letnim synem Mateuszem.
Na niezwykły czas sześciu dni pielgrzymowania na Jasną Górę, czasu - jak mówią pątnicy - regeneracji ciała i duszy, wielu czeka przez cały rok. Sposób na to znaleźli Danuta i Krzysztof Bartosińscy z Węgierskiej Górki, którzy po raz piąty wędrowali z 14-letnim synem Mateuszem, jednym z pięciorga swoich dzieci.
- Kiedy poszliśmy po raz pierwszy na Jasną Górę, mieliśmy odgniecione nogi, schodziły nam paznokcie, ale kiedy tylko ogłoszono, że za kilka miesięcy wyruszy pierwsza pielgrzymka do Łagiewnik, tylko opatrzyliśmy na siebie i poszliśmy - opowiadają.
- Wpadliśmy na pomysł takiej naszej "Korony Pieszych Pielgrzymek". Chodzimy z naszej parafii kolejno: do Łagiewnik, do Kalwarii Zebrzydowskiej i na Jasną Górę - wyjaśnia Krzysztof. - A dlaczego? Z miłości do Pana Boga, wielkiego szacunku, miłości do człowieka i pokory wobec życia. Mamy za co dziękować – za zdrowie, dzieci, wnuki, chleb powszedni. Wiemy, że wszystkie dobra, które posiadamy, zawdzięczamy tylko i wyłącznie Panu Bogu. Chcemy Mu dziękować - także w tej drodze pielgrzymkowej.
- Ostatni dzień pielgrzymowania to z jednej strony wielka radość, że jest się już u celu, a z drugiej - smutek, że trzeba się rozejść.. Ale tez odżywa nadzieja, że niedługo zacznie się znowu - za parę miesięcy przecież czeka nas pielgrzymka do Łagiewnik! - dodaje Danuta.