– Żaden z kapłanów w tym kościele nie asystował przy tylu chrztach, ślubach, pogrzebach – mówił w Inwałdzie ks. dziekan Stanisław Czernik wręczając kościelnemu panu Bronisławowi Mydlarzowi papieski medal "Pro Ecclesia et Pontifice".
Jedynymi dniami, kiedy go nie ma w kościele, jest czas pieszej pielgrzymki andrychowskiej na Jasną Górę. Pan Bronisław pieszo pielgrzymował tam 23 razy. Wielokrotnie szedł na jej czele niosąc emblemat pielgrzymki. Kiedy pielgrzymuje, w kościele zastępuje go starszy syn Grzegorz.
Przeleciało te 50 lat...
Z żoną Janiną, Bronisław Mydlarz wychował czworo dzieci. - Pobraliśmy się 16 kwietnia 1969 roku. Jak Bóg da, za trzy lata będzie 50 lat… Już byłem kościelnym, więc moja żona wiedziała na co się pisze - uśmiecha się. - Bardzo mi pomogła. Rano, kiedy ja śpieszyłem się do kościoła, to ona zajmowała się gospodarstwem.
- Żeby być kościelnym, na pewno trzeba mieć powołanie, trzeba się temu oddać - przyznaje - A powiem, że jako młody człowiek chciałem zostać zakonnikiem. Nie ojcem, ale bratem zakonnym u bernardynów w Krakowie. Tyle, że rodzice nie chcieli się zgodzić.
Z nieodłącznym pękiem kluczy od wszelkich zamków w inwałdzkiej świątyni
Urszula Rogólska /Foto Gość
Ze wzruszeniem wspomina ostatnie pół wieku. - Przeleciało te 50 lat... To, że sobie tu od początku radziłem, zawdzięczam panu Świątkowi. Obcykany był w tej służbie, w liturgii. Czasem ksiądz czegoś nie wiedział, ale pan Konstanty zawsze był w stanie mu pomóc i podpowiadał. Dziś chłopcy nie garną się do tego, żeby się uczyć takiej posługi. To już inne pokolenie. Zdarza się, że trzeba za nich służyć, bo nie przyjdą.
Teraz pan Bronisław przychodzi do kościoła nieco później - poranna Msza św. jest o 7.00, więc kościół otwiera o 6.30, a wieczorem - o 17.30. Wraca do domu i dopiero tam je śniadanie, a w niedzielę - na plebanii.
Po Mszy św. nigdy nie zamyka drzwi kościoła od razu. - Wiem, że są parafianki, które lubią się jeszcze trochę dłużej pomodlić, to im nie przeszkadzam. A kiedy słyszą, że zaczynam gasić światła, wiedzą, żeby powoli kończyć.
Spotykamy się właśnie po porannej Mszy, więc pan Mydlarz szepcze: - To damy im jeszcze trochę czasu - i pokazuje swoje królestwo w zakrystii. - Tu w wielkich szufladach są obrusy, stuły, alby, tu moje komeżki; tu rzeczy do prania, po które przychodzi jedna pani. A ornaty są na górze - oprowadza, opowiadając z zaangażowaniem.
Niespodzianka
– Żaden z kapłanów w tym kościele nie asystował przy tylu chrztach, ślubach, pogrzebach, nabożeństwach i tak wielu uroczystościach religijnych i społecznych – mówił ks. Czernik wręczając panu Bronisławowi medal, a jednocześnie dziękując mu za wzorową postawę męża i ojca, który potrafił pogodzić obowiązki stanu z prawdziwym oddaniem wspólnocie Kościoła.
- Medal był dla mnie ogromną niespodzianką. Prawie do końca udało się wszystkim utrzymać to w tajemnicy - uśmiecha się pan Bronisław. - Po wręczeniu medalu proszono mnie, żebym go przypinał sobie do marynarki. Założyłem ze dwa razy. To ogromne wyróżnienie, ale może lepiej, żeby medal był w domu, w dobrym miejscu, w kredensie.
Jak mówi, myślał, żeby po swoim jubileuszu zakończyć posługę. - Chciałem zrezygnować. Nie wiem też czy ksiądz proboszcz i jego następca jeszcze będą chcieli, żebym pracował. Pan Bóg mi daje zdrowie. Przez całe życie nigdy poważnie nie chorowałem. Czasem jakieś przeziębienie się zdarzyło. Póki sił starczy, pomogę więc jeszcze, ile się da.