Mroźna noc, początek lutego 1993 r. Trzy lata temu "Kogut" z 30-centymetrowum irokezem na głowie i jego zespół Maria Nefeli zdobył nagrodę publiczności na festiwalu w Jarocinie. "Odlewałem się do kropielnicy i ryczałem ze śmiechu patrząc jak kobiety, które szły na adorację wkładały tam ręce, żeby się przeżegnać. Byłem totalnie zdegenerowany" - mówi Andrzej Sowa autor książki "Ocalony - ćpunk w Kościele. Teraz siedzi i płacze przy kanonach z Taize.
- Staję przed wami jako ambasador Boga. Żyję tylko dlatego, że On jest. On nigdy nie chce śmierci grzesznika, On ma dla niego życie w obfitości! - mówił w andrychowskim kościele św. Stanisława gimnazjalistom i kandydatom do bierzmowania Andrzej Sowa, autor książki "Ocalony - ćpunk w Kościele" - kiedyś gwiazda punkrocka, która dotknęła samego dna uzależnień od alkoholu, narkotyków. Dziewięciokrotnie przeżył zapaść. Wplątał się w okultyzm. Dziś, kiedy ma 49 lat, żonę i piątkę dzieci (dwoje w niebie, trójkę na ziemi), jest we wspólnocie Drogi Neokatechumenalnej, opowiada o swoim ocaleniu przez żyjącego Jezusa wszystkim, którzy chcą słuchać.
- Jestem najszczęśliwszym facetem na świecie. I kiedy słyszę jak czasem traktuje się sakramenty w Kościele - jako przechodzenie przez kolejne levele religijności - mam wrażenie, że opowiadam o całkiem innym Bogu I jestem tu, żebyś się nie zatrzymał na podstawówce w swojej religijności - mówił andrychowskiej młodzieży. - Jestem tu, żeby ci powiedzieć, że Jezus to konkretna rzeczywistość - Bóg żyjący, żywy. Ale On ci się nie będzie narzucał. Jeśli powiesz mu "nie", On da ci spokój.
"Chcę być ambasadorem Boga" - przedstawił się młodym Andrzej Sowa
Urszula Rogólska /Foto Gość
Nie miałem już żadnej świętości
Andrzej opowiadał o tym jak jako kilkunastoletni chłopak dał się oszukać diabłu ułudą szczęścia w postaci narkotyków i alkoholu. - Miałem 30-centymetorwego irokeza na głowie. Kapelę rockową założyłem. W 1990 roku na festiwalu rockowym w Jarocinie zdobyła nagrodę publiczności. Ale już nic nie dawało satysfakcji - ani muzyka, ani dziewczyny - opowiadał relacjonując swoje coraz głębsze uzależnienie od heroiny i innych mieszanek narkotyków. - Dwadzieścia razy przekraczałem dawkę śmiertelną dla człowieka, bo przecież trening czyni mistrza.
- Grzech prowadzi do śmierci. O tym chcę wam opowiedzieć. Grzech: narkotyki, alkohol prowadza do śmierci - mówił młodym. - Cztery miesiące mieszkałem na klatkach, cztery w wagonie kolejowym, cztery na pustostanach. Nie miałem już żadnej świętości. Wchodziłem do katedry w Legnicy, żeby w konfesjonale podawać sobie narkotyki. Odlewałem się do kropielnicy i ryczałem ze śmiechu patrząc jak kobiety, które szły na adorację wkładały tam ręce, żeby się przeżegnać. Byłem totalnie zdegenerowany. Gorszy niż zwierzę.
Nie wiem co ćpają, ale to jest za silne
Na jego ciele brakowało już miejsc, w które mógłby wstrzyknąć zawartość brudnej strzykawki. Do ropiejących ran nocą przychodził wielki szczur. Takiego odnalazła go Marzena. Zabrała do domu, opatrywała rany, leczyła. To ona podstępem wyciągnęła go na TĘ imprezę.
Andrychowska młodzież słuchała świadectwa Andrzeja Sowy w kościele św. Stanisława
Urszula Rogólska /Foto Gość
- Na imprezy byłem pierwszy. Pojechaliśmy pociągiem. Jak się dowiedziałem, że jedziemy na rekolekcje do ludzi, których Marzena poznała w Jarocinie, myślałem, że rozwalę ten pociąg, W kiblu nawaliłem się heroiną i pomyślałem: rozpierdzielę im tę imprezę. Kiedy przyjechaliśmy, każdy podchodził, przytulał misiaczkami, "Chwała Panu!" mówili. Do wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym trafiliśmy. Pomyślałem: "Nie wiem co ci ludzie ćpają, ale to jest za silne nawet dla mnie". Postanowiłem, że chcę zwiać. Poszedłem na autobus do Poznania. Mróz, minus piętnaście. A kierowca mówi, że drzwi zamarzły i nigdzie nie pojedzie. Następny autobus o 4.30. Nie miałem wyjścia - przede mną cała noc z tymi świrami. Wracam do ośrodka. Oszołomy poszły na Mszę św. Wchodzę do konfesjonału. Oszołomy stoją, śpiewają, modlą się w językach, ksiądz tańczy przy ołtarzu, 26 lat żyłem i nie widziałem księdza, który tańczy! Nie było kazania. Były świadectwa. Wiara rodzi się ze słuchania… Jeśli masz doświadczenie wiary, to o tym mówisz. Wtedy o tym pojęcia nie miałem.
Jakby na co dzień z Jezusem kawę pili!
Jak kontynuował Andrzej: - Oni wszyscy mówili jakby na co dzień z Jezusem kawę pili! Wymyśliłem, że dostają scenariusz od księdza, żeby takich oszołomów jak ja do tej sekty wciągnąć. Jako trzecia wyszła dziewczyna, która mówiła o tym jak ojczym ją gwałcił. Zatrzęsło mną. Myślałem co bym temu facetowi zrobił. A ona opowiada dalej, że kiedy oddała swoje życie Jezusowi, modliła się żeby Bóg tego gościa zabił, bo przecież jest sprawiedliwy. Ale Bóg go nie ukarał, a jej dał... wybaczenie. Spotkała się z ojczymem i przebaczyła mu w imię Jezusa Chrystusa. Dwa dni później gość dostał zawału. To świadectwo rozsypało mój pogląd na wiarę…
Przyszedł czas pokuty i spowiedzi. Marzena chciała iść do spowiedzi, Kogut chciał czym prędzej stamtąd wiać. Przepchał się na początek kolejki, żeby jej "załatwić" miejsce. A wszyscy zgodnie: "Kogut, my cię bez kolejki puścimy!".