– Nasze doświadczenia są bardzo różne. Łączy nas na pewno jedno: chcemy dawać świadectwo prawdzie o tym, czym jest sakrament małżeństwa, i że jedynie Bóg jest źródłem ozdrowieńczej siły dla każdej trudnej chwili – mówią kryzysowi małżonkowie.
Tak naprawdę nie wiemy, do kogo trafi to, co mówimy. Ufamy, że Bóg wie, co z naszymi świadectwami zrobić. Dla każdego z nas małżeństwo jest nierozerwalne. Żaden człowiek nie ma takiej mocy, żeby rozłączyć to, co złączył sam Bóg w czasie sakramentu małżeństwa – mówi Iwona Sobel ze Wspólnoty Trudnych Małżeństw „Sychar”, która spotyka się we franciszkańskiej parafii przy sanktuarium Pani Ziemi Żywieckiej w Rychwałdzie. Opiekunem grupy jest o. Sylwester Miecznik OFMConv. Na swoje spotkania „sycharki” zapraszają w pierwsze i trzecie wtorki miesiąca o 17.00 (od kwietnia do października o 18.00).
Ale nie tylko czekają tam, na miejscu. – Bardzo chętnie prowadzimy w parafiach „Niedziele sycharowskie”. Przyjedziemy, jeśli tylko proboszcz danego miejsca wyrazi zgodę, żebyśmy podzielili się z parafianami swoimi doświadczeniami spotkania z żywym Bogiem właśnie w sytuacji związanej z kryzysem bądź rozpadem małżeństwa – mówi Iwona Sobel. – Razem z nami jest ojciec Sylwester, który głosi kazania, mówiąc o wartości małżeństwa, o tym, jak się o nie troszczyć, by uniknąć kryzysu, ale też o tym, gdzie szukać wsparcia, kiedy jednak do trudnych czy wręcz dramatycznych sytuacji dochodzi. Dotychczas „Niedziele sycharowskie” odbyły się w Pisarzowicach, Pietrzykowicach, Gilowicach i – ostatnia – w Żywcu-Zabłociu. – Zostaliśmy tu niezwykle serdecznie przyjęci przez ks. prałata Stanisława Kozieła i wierzymy, że Pan Bóg przez nas mógł działać w tej parafii – mówią „sycharki”. – Czy to, o czym mówimy, nie jest tematem zbyt ciężkiego kalibru do niedzielnego obiadu? Życie składa się również z ciężkich kalibrów – tak jak ojciec mówi w kazaniach: życie to droga usłana nie tylko płatkami róż – mówi Barbara Satława, której mąż sześć lat i 25 dni temu wyszedł z domu i powiedział: „Przepraszam. Z Bogiem”.
Barbara i inni członkowie „Sycharu” mówią, że w tej dramatycznej dla nich sytuacji postanowili uchwycić się mocno Pana Boga – Może w taką niedzielę ktoś, kto został skrzywdzony, poraniony, zagubił się, siądzie przy niedzielnym obiedzie i odkryje, że znajdzie dla siebie pomoc w naszej wspólnocie...? – dodaje Basia. – Przychodzisz do nas i nie musisz zaczynać „od Adama i Ewy”, opowiadając o swoim życiu. Mówisz pewnym skrótem, a i tak każdy cię zrozumie, bo to samo przeżywał – tłumaczy Barbara. – Tu odnajdujemy właściwą drogę dla nas. Bo nie jest wyjściem rozpacz, płacz i szukanie winnych dokoła. Tu zaczynamy od pracy nad sobą, od naprawienia siebie – w prawdzie, ale przede wszystkim w objęciach miłosiernego Boga. Tylko on daje prawdziwy pokój i nadzieję.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się