W święto Objawienia Pańskiego - 6 stycznia o 10.30 - w bielskim kościele św. Maksymiliana w Aleksandrowicach rozpocznie się Msza Święta diecezjalnego dziękczynienia za dar beatyfikacji o. Michała Tomaszka, męczennika z Łękawicy, zamordowanego za wiarę wraz z bł. Zbigniewem Strzałkowskim w Peru.
Podczas uroczystości w Pariacoto w imieniu rodziny głos zabrała siostra o. Michała Urszula Raczek. Zapewniła, że o. Tomaszek kochał mieszkańców Peru, że ta miłość trwa i dlatego ludzie, którzy żyją na tej ziemi, na zawsze zostaną też w sercach jego rodziny.
- Praktycznie nigdy nie występowałam tak oficjalnie, więc stres był ogromny - wspomina pani Urszula. - Ale czułam, że Michał jest przy mnie i on podsuwa mi słowa, które mam tam powiedzieć...
W hymnie beatyfikacyjnym pojawiły się słowa: "Oni tutaj są...". Uczestnicy beatyfikacji w Peru odczuli je mocno, wędrując śladami błogosławionych.
Bł. Michał Tomaszek wzywa do męstwa
O. Michał Tomaszek kochał dzieci i pozostał ich szczególnym opiekunem...
Jacek Raczek
- Warto podkreślić, że i dla Peru, i dla Żywiecczyzny okazał się też pierwszym męczennikiem w dziejach miejscowego Kościoła. Jego męczeńska śmierć, i teraz beatyfikacja, wpisuje się w czas prześladowań Kościoła, do których dochodzi w wielu krajach. Często są one związane z islamem, a w tym przypadku podłożem była ideologia marksistowsko-maoistowska. Niezależnie od kontekstu śmierć męczennika jest wezwaniem do mężnego wyznawania wiary, niekonieczne kończącego się śmiercią, ale takiego, które coś człowieka kosztuje - mówi biskup Roman Pindel.
- Dla mnie o. Michał Tomaszek jest wzorem misjonarza, który idzie służyć tam, gdzie brakuje kapłana. On bardzo wcześnie określał swoje powołanie jako misyjne, zdecydowany opuścić dom i kraj rodzinny. Już wstępując do zakonu prosił o umożliwienie wyjazdu na misje, a kiedy taką zgodę otrzymał, wyjechał niezwłocznie, choć misja w Pariacoto była wyjątkowo trudna: teren był zaniedbany i niebezpieczny z powodów politycznych. Kiedy ówczesny biskup diecezji Chimbote zapytał przywódcę marksistowskiej partyzantki Świetlisty Szlak, przebywającego w więzieniu, dlaczego zginęli polscy misjonarze, usłyszał, że zabito ich z nienawiści do wiary, która osłabiała w ludziach dążenie do rewolucji. O. Michał nie baczył ani na zagrożenie ze strony komunistów, ani na ciężkie warunki życia.
- To jest misjonarz heroiczny, który nie boi się niebezpieczeństwa, nie boi się trudów i chętnie idzie do ciężkiej pracy. Misja dopiero powstawała, nie było wody, gotowych mieszkań, a i ludzie początkowo niezbyt chętnie przyjmowali misjonarzy, wykazywali słabą religijność.
Bp Roman Pindel podczas Mszy Świetej w Pariacoto
Jacek Raczek
Pod opieką misjonarzy pozostawało oprócz Pariacoto jeszcze ponad 70 miejscowości, do których trzeba było wędrować pieszo albo na osiołku. Są one położone w górach na pierwszy rzut oka zupełnie pozbawionych zieleni. Wędrówka w ogromnej spiekocie to kolejne wyzwanie, które wytrwale podejmował...
W Pariacoto spotkałem o. Marka Wilka, który przyjechał do Peru 10 miesięcy po ich śmierci. Opowiadał, że sytuacja była dramatyczna, bo ludzie żyli w wielkim strachu, a jednocześnie czuli żal, że nikt nie zapobiegł śmierci misjonarzy z Polski. Po tym, jak zginęli oni, a także włoski ksiądz Alessandro Dordi, aktywność "Świetlistego Szlaku" zaczęła jednak stopniowo słabnąć.
Rozmawiałem z bp. Luisem Bambareną, ówczesnym ordynariuszem w Chimbote, który od razu nie miał wątpliwości, że śmierć ojców to męczeństwo za wiarę. Początkowo był w tej ocenie jednak odosobniony. Dopiero z czasem oczywiste stało się, że tę śmierć spowodowała ideologia przeciwna Bogu i ludziom, przeciwna chrześcijaństwu.
Bł. Michał wzorem dla misjonarzy i dla nas
- W Pariacoto byłem zaskoczony liczbą polskich misjonarzy, zakonnych i świeckich, którzy przyjechali na beatyfikację. Byli i tacy trzej, którzy dotarli z naprawdę dużym ryzykiem: tydzień na motocyklach jechali z Boliwii przez wysokie góry i dżunglę. To obrazuje, jak mocno przeżywali to wydarzenie i jak pragnęli wziąć w nim udział - mówi bp Pindel.
- Jego zdecydowanie, wytrwała praca i męczeństwo zwracają naszą uwagę na to, że są wciąż tereny prawdziwie misyjne, wymagające nadzwyczajnego zaangażowania i duchownych i świeckich, aby Dobra Nowina rzeczywiście dotarła do ludzi, nawet jeśli są zastraszeni czy nieufni. Każdy może w swoim sercu spróbować odpowiedzieć: co mogę zrobić w tej sytuacji. Można się modlić o nowe powołania misyjne, można też zastanowić się, jak wspomagać tych, którzy jadą na misje. Mamy na przykład w Bielsku lekarzy, którzy wyjeżdżają do Afryki i w ciągu krótkiego czasu wykonują kilkadziesiąt trudnych operacji. To też ważna pomoc. Z moich obserwacji wynika, że bardzo skuteczne jest partnerstwo między parafiami i do takiego partnerstwa zachęcam. Misyjna parafia może mieć kilka partnerskich wspólnot, które bezpośrednio będą pomagać w konkretnych działaniach - dodaje bp Pindel.