Rok Miłosierdzia. – Kiedy w 1982, po półtora roku studiów, opuszczałem seminarium, nikt nie wiedział, o co chodzi, co się stało... – opowiada ks. Zdzisław Grochal. – Nie wiedziałem wtedy, że ówczesny rektor, ks. Stanisław Nowak, dał mojej mamie małą książeczkę...
To było w trzeci piątek paź- dziernika – zaczyna ks. Zdzisław, który pod koniec sierpnia tego roku został proboszczem w cieszyńskiej parafii św. Elżbiety. – Msze św. odprawiał nasz wikary, ks. Łukasz Gąsiorek. Msza się kończy, zerkam na podgląd kamerki i... nie widzę księdza Łukasza przy ołtarzu! Nagle słyszę jego głos. Zaczyna odmawiać Koronkę. Już wiedziałem, o co chodzi i bardzo się ucieszyłem! Myślałem o tym od dnia peregrynacji znaków Bożego miłosierdzia.
Pierwsza koronka
Kiedy 22 września br. do parafii, w której posługę dopiero zaczynał ksiądz Grochal, przyjechały peregrynujące po diecezji obraz Jezusa Miłosiernego i relikwie św. Faustyny i św. Jana Pawła II, niektórzy mówili, że przyjeżdża kopia, a w tym kościele od dawna jest oryginał. – Autorem wizerunku Pana Jezusa Miłosiernego w naszym kościele jest Adolf Hyła. Ten sam, który namalował obraz dla Łagiewnik. Jego kopia teraz odwiedza naszą diecezję – opowiada ks. Grochal. – To kopia, ale słynie łaskami i jest otaczana powszechnym kultem. W kościele obraz wisi na bocznej ścianie. – Nie znałem jeszcze zwyczajów w parafii. Nie wiedziałem, gdzie ksiądz odmawia koronkę. Myślałem, że miejsce przed obrazem jest właściwe. A okazało się, że w tamten piątek ks. Łukasz odmawiał ją przy obrazie... po raz pierwszy! Zrobił to, o czym ja dopiero po cichu myślałem – cieszy się ks. Grochal.
Rezygnuję z seminarium
Maturzysta Zdzisław Grochal mieszkał w podkrakowskich Tomaszkowicach. Do seminarium w Krakowie wstąpił 14 września 1981 r. – w Święto Podwyższenia Krzyża Świętego. Niespodziewanie, tuż przed Bożym Narodzeniem 1982 r., spakował swoje rzeczy i opuścił seminarium. – Wykryto u mnie postępującą wadę jednego oka. Jedna dziesiąta sprawności. Groziła mi ślepota. Lekarze mówią, że gdyby chorobę zdiagnozowano, kiedy miałem 5 lat, miałbym 90 proc. szans na odzyskanie pełnej sprawności – opowiada ks. Grochal. – Zastanawialiśmy się z rektorem, co zrobić. Pojawiły się obawy, że jeśli stracę wzrok, jako niewidomy nie będę mógł dobrze sprawować obowiązków kapłańskich. To były inne czasy. Sam podjąłem decyzję: rezygnuję z seminarium – mówi. Nie było łatwo. 20-letni chłopak po maturze i rozpoczętych studiach teologicznych wraca na garnuszek rodziców. Pomagał w domu, nadal służył do Mszy św., odwiedzał kolegów w seminarium, znajomych księży.
Jedź do grobu
– Mocne rozdroże. I myśli: „Czego, Panie Boże, ode mnie chcesz? Nie chcesz żebym był księdzem?”. Pan Bóg miał swój plan. Przez ludzi skierował mnie do spowiednika – ojca Wiktoryna Swajdy, bernardyna. On powiedział mi, żebym udał się do Łagiewnik, do grobu św. Faustyny, i powierzył jej mój problem. Jeździłem więc regularnie do spowiedzi i zawsze też jechałem do Faustyny. Czas mijał mi na rehabilitacji oka i modlitwie w krakowskich kościołach. Jakoś nie gasła we mnie ufność, że dla Boga przez wstawiennictwo – wówczas jeszcze służebnicy Bożej – Faustyny Kowalskiej nie ma nic niemożliwego. Po dwóch latach rektor się zgodził na powrót kleryka Zdzisława. Ksiądz Grochal uśmiecha się, kiedy opowiada o ustaleniach z rektorem: na ile to możliwe przykładać się do nauki, ale nie męczyć oczu długim czytaniem. Niech i trójczyny w indeksie będą. Spróbujemy – jeśli taka wola Boża. – I spróbowaliśmy. To wciąż był czas, kiedy kult Miłosierdzia Bożego, a nawet publiczne odmawianie koronki nie były dobrze widziane. Ale ks. Nowak zgadzał się na nasze prośby o wyjścia do Łagiewnik. Nie mogłem tam nie wracać... – wspomina ks. Zdzisław. – Jeszcze w seminarium zdobyłem „Dzienniczek”. Na nim wzroku oszczędzać nie chciałem. Święcenia przyjąłem w 1989 roku. I dziś jestem przekonany, że tak miało być. Bo czy w innej sytuacji trafiłbym na te parafie, w których byłem, spotkałbym ludzi, którzy mieli taki wpływ na moje kapłaństwo? Z czasów seminarium wspomina jeszcze jeden moment, który miał wpływ na jego późniejsze decyzje – przyjaźń z kolegą, klerykiem pochodzącym z Borku Fałęckiego, niedaleko Łagiewnik. – Byliśmy na czwartym roku, kiedy Marek zachorował na raka płuc. Zmarł. Bardzo to przeżyłem. Dużo w tym czasie rozmawialiśmy, odwiedzałem go w szpitalu, dane mi go było zobaczyć tuż przed śmiercią. Po kilku latach, kiedy trafiłem do Żywca-Zabłocia, tamte rozmowy wróciły.
A mamy nie zabierzesz?
Czas pontyfikatu Jana Pawła II mijał – na korzyść św. Faustyny. Od 1991 r. ks. Grochal był w swojej drugiej parafii, Wniebowzięcia NMP w Oświęcimiu. – Przy różnych okazjach mówiłem ludziom o św. Faustynie, o koronce. Pracowałem też w liceum im. S. Konarskiego. Kiedy więc zabierałem młodzież na wycieczki, zawsze zahaczaliśmy o Łagiewniki. I w czasie takiej wycieczki dowiedziałem się o beatyfikacji św. Faustyny. Było we mnie ogromne pragnienie, żeby pojechać do Rzymu i podziękować Bogu za Faustynę, za to, że dzięki niej jestem księdzem. Zapisałem się. Robię paszport. Aż tu ktoś mi mówi: „A mamy nie zabierzesz? Ona tak się modli za ciebie”. Opamiętałem się w porę! Na ten dzień – 18 kwietnia 1993 r. – pojechaliśmy oboje. Za parę lat, kiedy ks. Zdzisław będzie obchodził 10. rocznicę święceń, dowie się o mamie więcej. – Kiedy w 1982 roku opuszczałem seminarium, rektor ks. Nowak dał mamie książeczkę „Jezu, ufam Tobie”. I tam była nowenna do Miłosierdzia, za przyczyną służebnicy Bożej Faustyny Kowalskiej. Dopiero po latach mama mi się przyznała, że od tamtego dnia nie było dnia, w którym odpuściłaby nowennę. Znała ją na pamięć. Kiedy mijał dziewiąty dzień, od razu zaczynała pierwszy. Dziś wiem, że to wiara mamy, prostej kobiety, przywróciła mi wtedy nadzieję powrotu do seminarium. Znakiem dla mnie stała się także śmierć mojego spowiednika, o. Wiktoryna – dokładnie w rocznicę beatyfikacji s. Faustyny. W 1994 r. na ks. Grochala czekał nowy etap jego głoszenia prawdy o Bożym miłosierdziu. Trafił do św. Floriana w Żywcu-Zabłociu. – Opiekowałem się Oazą Rodzin. To właśnie rodziny parafii ufundowały dla niej obraz. Udało się nam także sprowadzić wówczas relikwie św. Faustyny. Także w Zabłociu zrodziła się myśl o... hospicjum. – Wylądowałem w szpitalu w Wilkowicach, gdzie zetknąłem się z doktor Anią Byrczek, założycielką Hospicjum św. Kamila w Bielsku-Białej. Wróciły też na myśl rozmowy z Markiem, zmarłym kolegą z seminarium. Niedługo potem, w 1998 r., w Żywcu-Zabłociu powstało Hospicjum bł. Faustyny Kowalskiej. Tradycją podtrzymywaną do dziś – choć zmienił się kapelan, a i wielu wolontariuszy – są coroczne pielgrzymki hospicyjne do Łagiewnik: 5 października, w dniu jej narodzin dla nieba, lub w samo Święto Miłosierdzia. Księdza Grochala i, oczywiście, jego mamy nie mogło zabraknąć także na kanonizacji siostry Faustyny – 30 kwietnia 2000 roku.
Jutro do Łagiewnik!
– Miłosierdzie Boże dalej mnie prowadziło w kapłaństwie. Trafiłem do Czechowic-Dziedzic, gdzie udało się przywieźć z Łagiewnik obraz. I nagle, niespodziewana dla mnie, decyzja biskupa Tadeusza Rakoczego – po śmierci ks. Stanisława Wardyńskiego zostaję mianowany administratorem parafii w Rycerce Górnej. Przyjeżdżam tam 8 września i dowiaduję się od wikariusza, że nazajutrz parafia jedzie do Łagiewnik, by... zawierzyć się Miłosierdziu Bożemu. Mówię księdzu wikaremu, że chętnie pojadę. Po ludzku patrząc, to mój podpis na akcie zawierzenia parafii Bożemu Miłosierdziu widnieje trochę przypadkowo – uśmiecha się ks. Grochal. – Zauważyłem, że w malutkim kościele nie ma obrazu, ani nawet obrazka Jezusa Miłosiernego. Trudno było znaleźć dla niego miejsce. Ale znalazło się wyjście – wizerunek Jezusa Miłosiernego, jak i św. Faustyny, św. Jana Pawła II i bł. ks. Michała Sopoćki umieściliśmy... w witrażach! To nie koniec „przypadków” w kapłaństwie ks. Grochala. Sierpień 2015 roku. Po śmierci ks. Piotra Kocura, proboszcza w parafii św. Marii Magdaleny w Cieszynie, jego miejsce zajmuje ks. Jacek Gracz, dotychczasowy proboszcz parafii św. Elżbiety. Tutaj trafia ks. Zdzisław Grochal. – Znaliśmy już wtedy datę peregrynacji znaków miłosierdzia. Nie wiedzieliśmy tylko, gdzie się zacznie. Okazało się, że 20 września w parafii ks. Jacka Gracza. Moja nowa parafia była trzecią w diecezji, która przyjmowała obraz i relikwie.
Dar i skarb
Ks. Grochal podkreśla: – Ten czas uświadomił mi, jak bardzo my, ludzie, potrzebujemy Bożego miłosierdzia. Nie zapomnę Mszy św. dla chorych. Było ich około stu. Każdemu wręczyliśmy na pamiątkę oprawiony obraz Jezusa Miłosiernego. Na Mszy tulili go mocno. A dziś, kiedy ich odwiedzam z Komunią Świętą, widzę go na ścianie czy na stoliku. Pamiętam też, jak się zastanawialiśmy z księżmi, czy czuwać przy znakach przez noc. Byłem za. Dziś zachęcam do tego każdego z księży, którzy będą gościć znaki. Dla choćby jednego Nikodema czy Zacheusza, który w tłumie stoi z boku, ale nocą przyjdzie, bo znajdzie go Boże spojrzenie, światło w kościele, modlitwa ludzi. To trud dla duszpasterzy – czuwać w konfesjonale nocą, ale wiem, bo przekonałem się o tym osobiście: choćby dla jednego człowieka – warto. Miłosierdzie Boże to dla mnie wielki dar i skarb dla tego świata. Ludzie już nie tylko odeszli od Boga, ale i od drugiego człowieka. Ale Pan Bóg sobie poradzi z każdym naszym grzechem, naszą słabością, ułomnością, mankamentami zdrowia. Dla Bożego Miłosierdzia nie ma granic, ono działa z mocą, w ciszy. Popatrzmy – przez lata kult był zakazany, Faustyna doświadczała wielu cierpień. A dziś trudno o miejsce na świecie, gdzie ktoś nie znałby obrazu „Jezu, ufam Tobie” czy koronki. Obok znaku krzyża to właśnie znak ikony jest dla wielu chrześcijan najważniejszym symbolem naszej wiary.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się