Poniższy tekst, to praca naszej Czytelniczki, przysłana na ogłoszone przez nas zaproszenie do wspomnień z okazji Roku Życia Konsekrowanego.
Po ukończeniu szkoły zawodowej i zdaniu małej matury w Katowicach, przyjechałam do Bielska, aby kontynuować naukę w Państwowej Szkole Przemysłowej na wydziale włókienniczym.
Był sierpień 1950 roku. Egzamin wstępny do PSP zdałam pomyślnie, ale gdzie mieszkać? Za namową koleżanki, udałam się do sióstr w klasztorze Notre Dame. Siostra Maria Janina przyjęła mnie do internatu. Jako pełna sierota, nie płaciłam tam za pobyt.
Rok szkolny 1950/51 upłynął mi w bezpiecznym i miłym domu sióstr, pod szczególną opieką matki Marii Janiny.
Atmosfera w internacie była bardzo dobra. My, uczennice, kochałyśmy wszystkie siostry, a one nas. Ale mateczka była wyjątkowa i bardzo kochana. Interesowała się naszymi problemami, pilnowała nauki i naszych wyników w szkołach.
W internacie były wtedy trzy sypialnie: dla najmłodszych dziewcząt ze szkoły podstawowej, druga dla starszych ze szkół średnich, a my trzy, najstarsze, spałyśmy w sali razem z mateczką – siostrą za parawanem.
Ten internat przy klasztorze był dla nas, dziewcząt, prawdziwym domem z mateczką Marią Janiną. Z nią rozmawiałyśmy o wszystkich naszych sprawach wesołych i smutnych. A siostra zawsze znalazła dla nas słowa otuchy i pociechy. Ale była też wymagająca i wiele tam się nauczyłam. Jednym słowem było mi w internacie przy klasztorze „jak u Pana Boga z piecem”.
Ale nadeszła trudna jesień 1951 roku. Niektórzy uczniowie z naszej szkoły zostali aresztowani. Ja także. Z klasy wyprowadził mnie młody tajniak – pod pistoletem. Zaprowadził mnie do „białego domu” – to była siedziba UB (Urząd Bezpieczeństwa) – obecnie przychodnia „Welux”. Tam zabrano mi wszystkie rzeczy i byłam poddana rewizji osobistej.
Cały dzień aż do wieczora byłam przesłuchiwana. Kiedy UB-ecy dowiedzieli się, że mieszkam w internacie u sióstr, kazali mi donosić na siostrę Janinę i wszystko, co się dzieje w klasztorze i internacie. Na to się nie zgodziłam i powiedziałam, że jeszcze dziś wyprowadzę się z internatu sióstr. Do internatu wróciłam po 22-giej. Mateczka się bardzo o mnie martwiła, bo żadna z dziewcząt nie wiedziała co się ze mną stało. Z płaczem wszystko opowiedziałam. Nie było wyjścia. Spakowałam moje rzeczy i udałam się do znajomej, która mieszkała w Szkole Podstawowej nr 5. Ta znajoma przygarnęła mnie do swojego malutkiego pokoju i tak dotrwałam do matury,
W 1956 roku wyszłam za mąż. W 1957 urodziłam córkę, a w 1961 syna. Odwiedzałam mateczkę przez wszystkie lata, aż do jej śmierci 3 listopada 2010 roku. Była moja mamą – powierniczką. Kochałam mateczkę szczerze – jak dobrą matkę.