Niezawinione śmierci

W mysłowickiej kopalni „Wesoła” wybuchł metan. Poparzył 18 górników. Jednego nie odnaleziono. Zapewne nie żyje, choć nikt nie ma odwagi tego powiedzieć głośno.

Ks. Jacek M. Pędziwiatr

|

GOSC.PL

dodane 14.10.2014 21:18
0

Jeden, mimo starań lekarzy, nie przeżył. Trzech poszkodowanych pochodziło z Podbeskidzia. To region, z którego wciąż tysiące mężczyzn każdego dnia dojeżdżają do kopalń Śląska i zachodniej Małopolski.

W czasie, kiedy karetki na sygnale, jak oszalałe, kursowały między kopalnią a szpitalem, zapadł wyrok w sprawie innej tragedii. Jakiś czas temu ośmiu górników z tej samej mysłowickiej kopalni zginęło na miejscu w wypadku samochodowym koło podżywieckiej Przybędzy. Wracali busem do domu, po szychcie. Z naprzeciwka jechała ciężarówka z niesprawną technicznie przyczepą do przewodu drewna, źle zapiętą do za szybko jadącego samochodu, hasającą po całej drodze. Przyczepa nie utrzymała się w ryzach swojego pasa ruchu, wyskoczyła na przeciwległy, zmiażdżyła mały autobus i jego pasażerów. Byli na powierzchni, tak blisko domu, bezpieczni - myślałby kto. Takie niezawinione śmierci. Kierowca, którego bezmyślność i niedbalstwo spowodowały wypadek, został ukarany więzieniem, choć orzeczenie sądu jeszcze się nie uprawomocniło.

Sprawę wybuchu na „Wesołej” zbadają zapewne odpowiednie komisje. Nie wiem, czy głupota, bezmyślność i niedbalstwo w tym przypadku, będą miały konkretną twarz, imię i nazwisko, czy też odpowiedzialność zostanie po mistrzowsku, jak w tylu innych przypadkach, rozcieńczona bełkotem o ogólnie złej sytuacji w górnictwie. Czas pokaże.

Do kościoła przychodził codziennie parafianin w słusznym wieku, klękał naprzeciw proboszczowego konfesjonału i modlił się półgłosem, tak, że proboszcz słyszał:
− Boże, potargaj pajęczynę grzechów, które mnie trzymają w więzach.
Po miesiącu codziennych modlitw dotyczących pajęczyny ksiądz nie wytrzymał, wyszedł z konfesjonału, uklęknął ramię w ramie przy swoim parafianinie i zakrzyknął w stronę ołtarza:
− Boże, daj spokój pajęczynie! Rozpraw się wreszcie z samym pająkiem.

Nie ma poetów na miarę Miłosza, którzy pamiętają o tym, że ktoś skrzywdził człowieka prostego. A może rolą nas jako Kościoła, jest nie tylko rozrywanie pajęczyny smutku i niepokoju pozostających w żałobie wdów oraz żon i matek, które koczują na korytarzach siemianowiskiego OIOM-u, ale też upomnienie się o los ciężko pracujących. Może trzeba zlokalizować pająka i rozprawić się z nim? Tyle, że ksiądz Popiełuszko też już nie żyje. I to od trzydziestu lat. Więc kto miałby się tym zająć?

1 / 1
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

E-BOOK DLA SUBSKRYBENTÓW

ADWENTOWA SZKOŁA MODLITWY