W mysłowickiej kopalni „Wesoła” wybuchł metan. Poparzył 18 górników. Jednego nie odnaleziono. Zapewne nie żyje, choć nikt nie ma odwagi tego powiedzieć głośno.
Jeden, mimo starań lekarzy, nie przeżył. Trzech poszkodowanych pochodziło z Podbeskidzia. To region, z którego wciąż tysiące mężczyzn każdego dnia dojeżdżają do kopalń Śląska i zachodniej Małopolski.
W czasie, kiedy karetki na sygnale, jak oszalałe, kursowały między kopalnią a szpitalem, zapadł wyrok w sprawie innej tragedii. Jakiś czas temu ośmiu górników z tej samej mysłowickiej kopalni zginęło na miejscu w wypadku samochodowym koło podżywieckiej Przybędzy. Wracali busem do domu, po szychcie. Z naprzeciwka jechała ciężarówka z niesprawną technicznie przyczepą do przewodu drewna, źle zapiętą do za szybko jadącego samochodu, hasającą po całej drodze. Przyczepa nie utrzymała się w ryzach swojego pasa ruchu, wyskoczyła na przeciwległy, zmiażdżyła mały autobus i jego pasażerów. Byli na powierzchni, tak blisko domu, bezpieczni - myślałby kto. Takie niezawinione śmierci. Kierowca, którego bezmyślność i niedbalstwo spowodowały wypadek, został ukarany więzieniem, choć orzeczenie sądu jeszcze się nie uprawomocniło.
Sprawę wybuchu na „Wesołej” zbadają zapewne odpowiednie komisje. Nie wiem, czy głupota, bezmyślność i niedbalstwo w tym przypadku, będą miały konkretną twarz, imię i nazwisko, czy też odpowiedzialność zostanie po mistrzowsku, jak w tylu innych przypadkach, rozcieńczona bełkotem o ogólnie złej sytuacji w górnictwie. Czas pokaże.
Do kościoła przychodził codziennie parafianin w słusznym wieku, klękał naprzeciw proboszczowego konfesjonału i modlił się półgłosem, tak, że proboszcz słyszał:
− Boże, potargaj pajęczynę grzechów, które mnie trzymają w więzach.
Po miesiącu codziennych modlitw dotyczących pajęczyny ksiądz nie wytrzymał, wyszedł z konfesjonału, uklęknął ramię w ramie przy swoim parafianinie i zakrzyknął w stronę ołtarza:
− Boże, daj spokój pajęczynie! Rozpraw się wreszcie z samym pająkiem.
Nie ma poetów na miarę Miłosza, którzy pamiętają o tym, że ktoś skrzywdził człowieka prostego. A może rolą nas jako Kościoła, jest nie tylko rozrywanie pajęczyny smutku i niepokoju pozostających w żałobie wdów oraz żon i matek, które koczują na korytarzach siemianowiskiego OIOM-u, ale też upomnienie się o los ciężko pracujących. Może trzeba zlokalizować pająka i rozprawić się z nim? Tyle, że ksiądz Popiełuszko też już nie żyje. I to od trzydziestu lat. Więc kto miałby się tym zająć?