Nie ma ministrantów - nie będzie księży.
Wakacje. Ksiądz zabrał ministrantów na basen. Chłopcy szaleją. Tylko ksiądz pływa, jakby nie umiał, koślawo i niezdarnie.
- He, he, ksiądz pływać nie potrafi! - śmieją się ministranci.
- To nie tak, chłopcy, jak myślicie - broni się ksiądz. - Problem w tym, że wystarczy jeden nieopatrzny ruch ręką i mam cały basen wody święconej...
Przypomniała mi się ta historyjka, kiedy odwiedziłem uczestników rekolekcji ministranckich. Fajna grupa, fajni księża, super klerycy. I straszenie kameralne grono. Wiem. W wielu parafiach fajni księża organizują fajne wycieczki, obozy, całe kolonie albo chociaż półkolonie. Ale - bądźmy szczerzy - nie we wszystkich parafiach i nie wszyscy księża. Jeszcze pod koniec ubiegłego wieku diecezjalne duszpasterstwo służby liturgicznej prowadziło kilka turnusów rekolekcji ministranckich każdego roku, żeby ogarnąć wszystkich chętnych. Spali pokotem albo na piętrowych łóżkach, myli się w strumyku. Było ich dużo, było głośno, radośnie i szczęśliwie. Dziś wystarczy jeden turnus, na każdego uczestnika przypada - może lekko przesadzam - kilka łóżek i ze dwie łazienki. Dlaczego?
Problem tkwi gdzieś głębiej. Kiedy odwiedzam w ciągu roku różne parafie diecezji, mam wrażenie, że w ogóle ministrantów ubywa. Poza pewnymi wyjątkami, chłopaków w białych komżach i albach jest coraz mniej. W niektórych parafiach luki po nich zaczynają nieśmiało uzupełniać dziewczęta. Choć ta sprawa wymaga stosownych zarządzeń biskupa diecezjalnego, a u nas - o ile wiem - takie nie zostały jeszcze wydane. Przełożeni w seminarium mówią, że coraz więcej młodych ludzi, zgłaszających się do seminarium, nigdy nie było ministrantami. To już nie są powołania od ołtarza, ale spod chóru. A służba liturgiczna zawsze była traktowana jako wylęgarnia powołań. Funkcjonowała zasada: nie ma ministrantów - nie będzie księży. Rodzi się natarczywe, trudne pytanie: dlaczego?
Myślę, że w sporej mierze winna jest temu katecheza. Bo nie zawsze - topograficznie i mentalnie - szkoła jest blisko kościoła. Bo panie katechetki, choćby były świetnymi pedagogami i przykładami życia w ogóle, nigdy nie będą wzorem stania tak blisko ołtarza, że bliżej już nie można. Bo system katechezy jest mało efektywny. Rozmawiałem o tym z jednym z naszych biskupów.
- Mamy katechezę, która przygotowuje do Bierzmowania - powiedział. - A nie uczy, jak żyć po bierzmowaniu. Mamy katechezę przedmałżeńską i przedchrzcielną, a nie ma katechezy dla małżonków i dla ochrzczonych.
- Bo Kościół daje nasiona, a dziś wszyscy chcą od razu owoców - podsumowałem.
Co z tym zrobić? Zmienić! Zacząć od korekty polskiego tłumaczenia Ewangelii. Bo w oryginale Jezus nie mówi Apostołom „nauczajcie”, tylko - dosłownie - „czyńcie uczniów”. A to nie to samo. Wystarczy porównać oceny z religii na szkolnych świadectwach z liczbą chłopców w komżach przy ołtarzu.
Relację z tegorocznych rekolekcji ministranckich można przeczytać TUTAJ.
Galerię zdjęć z rekolekcji ministranckich można obejrzeć TUTAJ.