Walka z zadyszką jest już ewangelizacją.
Rusza ewangelizacja w górach. Co sobotę - do końca sierpnia - na wybranych szczytach Beskidu Żywieckiego i Śląskiego w samo południe będzie sprawowana Eucharystia, będzie okazja do modlitwy uwielbienia, posolenia się obecnością dobrych ludzi, zapalenia światłem, niczym Mojżesz na Synaju.
Przedsięwzięcie jest młode. Idea narodziła się zaledwie rok temu i została już sprawdzona. Ubiegłorocznej akcji przyświecała idea ośmiu błogosławieństw, celem tegorocznej jest refleksja nad kolejnymi wezwaniami Modlitwy Pańskiej. Mam pomysł już na przyszłoroczną ewangelizację w górach: postuluję odtworzenie związanych z górami wydarzeń Biblijnych: od szczytu Ararat czy Moria aż po Górę Oliwną.
Dla mnie jednak zajmujące jest nie dopiero to, co się dzieje na szczycie, ale droga, która nań prowadzi. Myślę, że nawet, gdyby na Żarze czy Szyndzielni nie było żadnego nabożeństwa, to samo wyjście, pokonanie wzniesienia, walka z zadyszką jest już ewangelizacją. Na szlaku znajdujemy alegorię życia, osobistej wędrówki do Ziemi Obiecanej, trudu, którego podjęcie jest ceną osiągnięcia szczytu i doświadczenia tego, co po drodze jest jeszcze niewidoczne i czego nie jest w stanie przewidzieć wyobraźnia.
Często wspinam się na beskidzkie szczyty nie w górskich, ale sportowych butach i w takim samym tempie. Zdarza mi się przynajmniej kilka razy w roku robić to także z numerem startowym na brzuchu.
Strasznie się ubawiłem podczas pewnych zawodów. Start był w wiosce u podnóża, meta - na szczycie góry. Przyjechały panie z dużego, bardzo dużego miasta na Mazowszu, przez litość nie wspomnę skąd. Pokonały trasę, ale chyba nie w takim czasie i stylu, jak sobie to wymyśliły. W każdym razie po przybyciu na metę natarły z pięściami na organizatorów biegu, gwałtownie wnosząc sprzeciw i oburzenie na okoliczność haniebnego zaniedbania. Miało ono polegać - według pań owych - na nieusunięciu kamieni z trasy biegu. Przełajowego biegu górskiego - dodajmy - w którym właśnie korzenie i kamienie są największą techniczną „atrakcją” i wyzwaniem dla biegaczy.
Jaka piękna alegoria? Mina mi zrzedła, gdy sobie uświadomiłem, że w mojej modlitwie najczęściej nacieram na Pana Boga z reklamacją na wszelkie przeciwności i przeszkody, jakie mnie i znanych mi ludzi w życiu spotykają. I dlatego cieszę się na ewangelizację w górach, jako na przedsięwzięcie, które już po drodze, podczas wspinaczki po tych wszystkich kamieniach i kamolach, wskroś taplającej spod nich wody i pośród pokręconych niczym żyły na bicepsie siłacza korzeni, przyjdzie nam ostrożnie - jak w życiu - stawiać kroki, by bezpiecznie dotrzeć na szczyt. Jeśli po drodze porzucimy pretensje do Pana Boga, to już będzie satysfakcjonująca oznaka, że daliśmy się zewangelizować.