Adopcyjny baby boom przeżywa licząca trzy tysiące mieszkańców wieś u podnóża Leskowca. W tutejszych rodzinach opiekę i miłość znalazła już siódemka dzieci, których biologiczni rodzice nie byli w stanie przyjąć i wychować.
Kiedy panie Katarzyna, Maria i Joanna weszły na scenę OSP w Rzykach i chciały opowiedzieć swoje historie, nie były w stanie. I nie była to jedynie kwestia wzruszenia. Ich maleńkie dzieci, które wdrapały się razem z nimi na scenę, nie pozwalały, by mamy zajmowały się czymkolwiek innym niż nimi.
Ale już przy stoliku indywidualne rozmowy rodziców, którzy adoptowali dzieci, z rodzicami i osobami samotnymi, którzy myślą o adopcji, nie miały końca. Spotkanie „Troska o życie” w Rzykach odbyło się zaraz po spektaklu „Brat naszego Boga”, który zaprezentował miejscowy zespół teatralny. Była to sztuka o wyborach. Podobnie rodzice z Rzyk stanęli przed wyborami. To oni postanowili podzielić się ze wszystkimi tym, czego sami doświadczają jako małżeństwa, które – choć otwarte na życie – przez kilka lat nie mogły się doczekać własnego potomstwa. – Naszym problemem podzieliliśmy się z ks. Tomkiem Sroką, naszym wikarym – mówią rodzice. – To dzięki tym rozmowom trafiliśmy do ośrodków adopcyjnych i odnaleźliśmy nasze dzieci. Nasze, bo choć nie jesteśmy ich biologicznymi rodzicami, są bardziej niż nasze... Gośćmi rodzin były także s. Marcela Banach z ośrodka ado- pcyjnego Sióstr Szkolnych de Notre Dame w Krzydlinie Małej koło Wrocławia i Lucyna Hoffmann-Czyżyk, założycielka ośrodka w Żarach w woj. lubuskim. To dzięki nim dzieci trafiły do Rzyk. – Kiedy małżeństwa mówiły mi o swojej sytuacji, pytały, czemu tak jest, czemu nie mogą mieć biologicznych dzieci. To bardzo trudny temat... – mówi ks. Sroka. – Wydaje mi się, że jest tak jak w wierszu ks. Twardowskiego: kiedy Pan Bóg zamyka jedną drogę, otwiera inną. Małżeństwa, które adoptowały dzieci, chcą o tym opowiadać innym, które znajdują się w podobnej sytuacji; chcą się dzielić swoją radością. Na spotkanie przybyły też pary z sąsiednich miejscowości – dobre wiadomości się rozchodzą. – Cieszę się, że ksiądz dostrzegł taką potrzebę tych ludzi, którzy są otwarci na życie. Cieszę się też, że jako osoby duchowne możemy bardzo konkretnie pomóc ludziom – mówi s. Marcelina Banach.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się