Taki mój pech

Przejechałem w ostatnich dniach kilkaset kilometrów po Bielsku-Białej, Brzeszczach i Oświęcimiu.

Przejechałem w ostatnich dniach kilkaset kilometrów po Bielsku-Białej, Brzeszczach i Oświęcimiu. Nie spotkałem żadnego patrolu ani radiowozu, choć podobno trwała akcja zakrojona na wielką skalę. Jak co roku. Taki mój pech.

Do kościoła, przy którym mieszkam, przylega cmentarz. Już kilka lat temu proboszcz prosił odpowiednie czynniki, by przynajmniej na czas Zaduszek na uśpionej uliczce obok wprowadzić ruch jednokierunkowy. Przyjechała komisja, w jakiś bodajże lipcowy wtorek czy czwartek po południu i stwierdziła, że prośba jest bezzasadna, bo ruch niewielki i utrudnień nie ma. Tyle, ze w Zaduszki są. Raz przeszedł patrol straży miejskiej. Sprawdził opłaty handlujących zniczami i kwieciem. Wystawił jeden albo dwa mandaty i pojechał dalej, totalnie ignorując fakt, że za znakiem „B-36” - zakaz zatrzymywania - spokojnie parkuje z dziesięć samochodów. Więc uliczka przez większą część dnia stała zakorkowana. Nie pomogły miażdżące spojrzenia znad kierownicy, ponaglające klaksonowanie, potrząsanie pięściami, ani nawet - o zgrozo, bo kościół i cmentarz tuż, tuż - przeklinanie pod nosem, tudzież na głos.

Pojechałem na cmentarz w centrum miasta. Widziałem czworo strażników miejskich i jedną panią strażniczkę. Pani strażniczka stała przy straganie z kwiatami, w kamizelce żółtej, jak jeszcze jedna chryzantema. Panowie trzymali się nieco z boku, blisko skrzyżowania. Ale nie narzucali się nikomu: ani kierowcom stojącym w sznurku aut nie wiadomo dlaczego i dokąd, ani pieszym, którzy lawirowali między pojazdami, niczym żołnierze szturmujący Monte Cassino, uskakujący przed ostrzałem. Oni po prostu nic nie robili. Liczyła się obecność. Tutaj z kolei część ulic oznaczono jako jednokierunkowe - kilka dnie przed i kilka dni po, nawet w nocy, kiedy wokół cmentarza nie było - nomen omen - żywego ducha, a wracający do domów mieszkańcy okolicznych kamienic i bloków musieli objeżdżać pół miasta, bądź łamać przepisy.

A po listopadowych świętach przyjrzałem się statystykom. Nie było źle, jeśli nie liczyć starszej pani, która zginęła na przejściu dla pieszych w Bielsku-Białej (weszła na czerwonym świetle) i dwudziestoletniego motocyklistę, zabitego w Ustroniu przez kierowcę samochodu osobowego, który nie ustąpił mu pierwszeństwa. Nie chciałbym być złośliwy, ale fascynuje mnie język poświątecznych komunikatów. „Policjanci i strażnicy ofiarnie pełnili służbę” - czytam. To co, któryś ranny został? Albo rzucił się za kimś do rzeki czy stawu, żeby nieść ratunek? Bo ci, których widziałem przy cmentarzu, stali nie „ofiarnie”, ale jak ofiary. Albo jeszcze i to, że policjanci „wyeliminowali z ruchu iluś tam nietrzeźwych kierowców”. Wyeliminowali? Jezus, Maria, to znaczy, że strzelają do nich? Rozumiem, alkohol jest tragedią. Ale żeby od razu eliminować? To już sądów nie ma, grzywien i aresztów?

Bardzo stronnicze i tendencyjne jest to, co napisałem. Wiem, mea culpa. Ale uważam, że wystarczy po prostu robić swoje: czy się jest kierowcą, pieszym, strażnikiem miejskim czy policjantem. Robić swoje - solidnie, uczciwie, rzetelnie, a może nawet z pasją jakąś i oddaniem. Specjalne akcje nie będą wtedy potrzebne. A i może zniczy co roku owych aż tylu zapalać nam nie przyjdzie.
 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..