Kiedy przychodzi Wszystkich Świętych, najważniejsze miejsce w jej sercu zajmuje jedno z trojga jej dzieci: syn, którego już nie ma wśród nich. Ale na co dzień jej serce jest otwarte na wszystkie dzieci...
Bo Joanna Bogus jednakowo szczerze kocha i tę dwójkę własnych, już całkiem dorosłych, i gromady uczniów, którzy nawet jeśli byli dziećmi przed laty, wciąż są dla niej kimś najbliższym... Dziś już dorośli uczniowie są jej przyjaciółmi.
- Znam laureatkę od jej dzieciństwa i bardzo się cieszę, że mimo trudnego, naznaczonego krzyżem życia zawsze dawała budujące świadectwo wiary, przekazując dzieciom w szkole i we własnym domu te fundamentalne wartości: dobroć i miłość – mówił ks. kan. Karol Psurek, proboszcz parafii NMP Królowej Polski.
Joanna Bogus, wicedyrektor Szkoły Podstawowej nr 4 im. Orła Białego w Czechowicach-Dziedzicach, ma za sobą 30 lat nauczycielskiej pracy. Zawód wybrała już w dzieciństwie i pracę zaczęła od razu po maturze. A jednak medal przyznawany nauczycielom, którzy potrafią pracę pedagoga łączyć z przykładem chrześcijańskiego życia, przyjęła z zaskoczeniem i onieśmieleniem. Była bardzo wzruszona, kiedy gratulacje składał ks. prał. Henryk Satława, pomysłodawca nagrody przyznawanej w Cieszynie i Czechowicach-Dziedzicach przez stowarzyszenie Dziedzictwo św. Jana Sarkandra, a także burmistrz Marian Błachut i Andrzej Kamiński i dyrektor Urszula Polaczek – w imieniu władz oświatowych.
Jest absolwentką tej szkoły, a od 6 lat – jej wicedyrektorką. – Od dziecka marzyłam, by zostać nauczycielką. Kocham swoją pracę, swoje dzieci – mówi wzruszona i nie musi dodawać, że nie traktuje inaczej uczniów i własnych dzieci. Dlatego też wśród składających gratulacje było wielu dawnych i obecnych wychowanków. Byli też rodzice.
– Zawsze staram się współpracować z rodzicami, bo bez porozumienia z nimi nie da się niczego zdziałać. Dzisiejsze zabieganie utrudnia im wychowanie do wartości i myślę, że szkoła może ich wspomagać – zaznacza Joanna Bogus bez zniechęcenia, za to z promiennym uśmiechem. – Bywa trudno. Ale zawsze wtedy powtarzam sobie, że Pan Bóg daje krzyże tym, których sobie wybrał i których polubił. I jest lżej! – dodaje, znowu się uśmiechając.
Niełatwe było jej życie. Miała 13-14 lat, gdy straciła oboje rodziców. – Rodziców miałam krótko, ale zdążyli mi wpoić zasady, które zaowocowały w późniejszym życiu – uważa Joanna. – Często widziałam ojca i mamę klęczących przy łóżku. Później sama angażowałam się w życie Dzieci Maryi, dziecięcej róży różańcowej, potem duszpasterstwa akademickiego. Rodzicom zawdzięczam też takie niepodważalne przekonanie, że trzeba i warto się uczyć. Oni wpoili mi szacunek dla wiedzy, który sama wraz z mężem starałam się przekazać własnym dzieciom.
Poważną próbą była choroba nowotworowa i śmierć jej kilkunastoletniego syna. – Gdyby nie zaufanie do Pana Boga, pewnie byśmy tego nie przetrwali – mówi dzisiaj. Niespełnionym marzeniem Marcina była wspólna piesza pielgrzymka do Częstochowy. – Namawiał mnie parę razy, żebym z nim poszła. Mówiłam mu, że jest za mały, że to jeszcze za wcześnie. Kiedy zmarł, poszłam sama – po raz pierwszy. I było mi bardzo trudno, naprawdę był to trud. Wtedy pomagała mi myśl, że idę przecież także dla Marcina, za niego. Dałam radę i tak co roku odtąd chodzę, a dzięki pielgrzymkom nauczyłam się, że trudności można pokonać, gdy ma się cel, gdy czuje się ich sens – wspomina. Do tego pielgrzymowania zdążyła się już nawet przyzwyczaić. Chodzi na Jasną Górę od 10 lat. To dodaje jej sił, a z czasem dołączyła do niej reszta rodziny.
W tym roku córka Joanny, Izabela, wyjechała do Sudanu jako świecka misjonarka i podjęła się pracy z dziećmi ulicy. – Mieliśmy z mężem sporo obaw – przyznaje. – Jednak widzimy szczęście w jej oczach i cieszymy się razem z nią, że robi tam wiele dobrego. Zdajemy sobie sprawę, że mimo zrozumiałej troski i niepewności my nie mamy prawa zatrzymywać jej, ale możemy się za nią modlić.
– To przez całe życie, odkąd pamiętam, było codziennością: regularne życie sakramentalne i takie pozostawanie w autentycznej bliskości z Panem Bogiem. Myślę, że to jest fundament, na którym udało się pani Joannie zbudować całe życie – dodaje ks. kan. Karol Psurek.