W Beskidach można trafić na to, co dobre i piękne.
Przyjechał ceper wypocząć w górach. Zakwaterował w góralskiej, gościnnej chacie. W biołej izbie mu gaździna posłała łóżko. Okno zostawił na noc uchylone, żeby nie uronić nawet odrobiny dobroczynnego wpływu górskiego powietrza. Już prawie zasypiał, kiedy na podwórko ciężkim krokiem wtoczył się gospodarz.
- Hej, górol, jo se, górol! - zaśpiewał. Ale tak od serca, z całych sił. Aż gościa z nizin podmuch gardłowej melodii wydmuchnął z łóżka.
- Gospodarzu, a co się tak drzes? - popisał się gwarą, jak umiał.
- To nie dżez, panocku, to folklor - odpowiedział gazda, hej.
Już po raz pięćdziesiąty na Podbeskidzie zjechały zespoły folklorystyczne z całego świata - uczestnicy Tygodnia Kultury Beskidzkiej (TKB). To chyba najbardziej niedoceniona impreza na taką skalę: 72 koncerty, 6 korowodów, 4000 wykonawców w 9 miejscowościach. Ilu widzów? Tysiące? Dziesiątki tysięcy? Gdzie tam do TKB takiemu Opolu, Sopotowi czy innym polskim Woodstockom? Tymczasem poza lokalnymi mediami TKB nie istnieje w świecie przekazu. Mamy już w telewizji kanały historyczne, sportowe, religijne, discopolowe, zwierzęce, kulinarne i kabaretowe, muzyczne, słowne i mieszane, może o góralskim ktoś pomyśli? Gdyby zarejestrować i zebrać razem występy TKB, prócz tego jeszcze konkursy gawędziarzy, heligonistów, skrzypków, kapel, zespołów, kolędników, fundacji, domów kultury w beskidzkich miejscowościach, starczyłoby materiału na taką stację zapewne.
Mnie samemu TKB kojarzy się trochę z... Ewangelią. Pewnie tak samo schodzili się ludzie, by słuchać Jezusowego kazania na górze, jak widzowie do amfiteatru „Skalite” w Szczyrku - myślę sobie - całymi rodzinami, zmęczeni upałem, trochę z ciekawości, trochę dla rozrywki, poniekąd także w celu zaspokojenia jakiejś pierwotnej potrzeby bycia razem. A szacunek dla folkloru - „folklor” znaczy tyle, co „mądrość ludu” - jakże objawia się w Ewangelii! Choćby tylko w przypowieściach Jezusa: o dzieciach przymawiających sobie wzajemnie na rynku w sprawie zabawy w pogrzeb („płakaliśmy, a wyście nie zawodzili”) albo w wesele, o kobiecie zaczyniającej mąkę, o siewcy, w powiedzeniach, przysłowiach (o wielbłądzie i uchu igielnym, łataniu ubrania, wlewaniu wina do bukłaków). Folklorystyki nie wymyślił żaden angielski uczony z XIX wieku, żadne nasze Kolbergi. Szacunku dla „mądrości ludu” uczy już Biblia, a stroje góralskie i gwara, przez wiele lat wyśmiewane i lekceważone w życiu publicznym, wyśmiewane i niedoceniane, przetrwały w kościele, w Dożynkach, na Pasterce, na ślubie i na pogrzebie.
Chylę czoła przed Regionalnym Ośrodkiem Kultury: trzeba ludzi wielkiego serca, by zorganizować tak wielkie przedsięwzięcie, jak TKB, żeby nie zniechęcić się i nie zmęczyć w ciągu pół wieku. Kłaniam się nisko samorządom i instytucjom kulturalnym w miejscowościach, gdzie stają sceny i których ulicami maszerują barwne korowody. Dzięki wam na przełomie lipca i sierpnia w Beskidach można trafić na to, co dobre i piękne.