Kiedy oglądałem „Cristiadę”, przypomniała mi się wieża żywieckiej fary.
„Cristiada” to film o meksykańskich katolikach, którzy 85 lat temu chwycili za karabiny, by bronić prawa do wyznawania i praktykowania wiary. Film jest od piątku 5 kwietnia w bielskim Heliosie. Seanse zaplanowano na cały tydzień. Jak długo obraz utrzyma się w repertuarze, zależy od zainteresowania. Pod koniec maja będzie go można obejrzeć także w Oświęcimskim Centrum Kultury.
Ciężko mi się ten film oglądało. Wiem, że ma gwiazdorską obsadę, ale jestem kinowym profanem i dla mnie seans był za długi - to po pierwsze. Po drugie - strasznie trudno mi się w tym filmie odnaleźć, moją wiarę, moje chrześcijaństwo. Mój Pan Jezu mówi, że zasada „oko za oko, ząb za ząb” to pogaństwo, że chrześcijanin ma miłować nawet nieprzyjaciół. W filmie zobaczyłem żołnierza sił rządowych, który dynda na stryczku w kościelnej nawie, tuż obok proboszcza, którego sam chwilę wcześniej tu powiesił. Kowboje z imieniem Chrystusa Króla na ustach w ten sposób wzięli odwet za śmierć kapłana i profanację świątyni.
Nie osądzam, broń Boże, niczego, nikogo, żadnej historii, za mały jestem, wierzę, że Bóg tak chciał. Tylko poukładać sobie tego wszystkiego jakoś nie umiem. Bo też podobnych przypadków, poza wyprawami krzyżowymi, zbyt wiele w historii nie ma, żeby wrogów wiary chrześcijańskiej ogniem i mieczem traktować. I zastanawiam się, czy gdyby Pan Jezus to obejrzał, nie myślał by sobie: po co była ta cała gadka o nadstawianiu lewego policzka?
Nie wiem, czy jest to film o właściwych środkach obrony wiary. Ale na pewno „Cristiada” jest hołdem złożonym ludziom odważnym i świętym - bohaterom. Kiedy zobaczyłem ostrzeliwane kościoły przypomniała mi się żywiecka fara. Może mało kto wie, ale nad wejściem głównym, w połowie wysokości wieży, jest krzyż, a właściwie jego zarys, z wpuszczonych do połowy w mur krągłych kamieni. Jest ich pięć, jak ran Chrystusowych, jak krwistoczerwonych gran na świecy Paschału. Te kamienie, to szwedzkie kule, wmurowane tutaj na pamiątkę po tym, jak po słynnej potyczce mikuszowickiej szwedzkie wojsko wdarło się do Żywca, splądrowało miasto, popaliło, popanoszyło się, dopóki oddział dzielnych górali, zorganizowany przez zbójecką bandę braci Klimczaków, nie przepędził ich precz. Król Jan Kazimierz miał zbójnikom dla ich bohaterstwa dawne winy darować i odwagę wynagrodzić. A kule szwedzkich armat na pamiątkę, niczym wota, w ścianę wieżową wmurowano, gdzie do dziś można je podziwiać.
Też mieliśmy swoich „cristeros”. Ostatecznie Potop był wojną religijną. Sam Cromwell naparł na protestanckich Szwedów, że oto czas najwyższy, by z łba Bestii (czyli Kościoła Rzymskiego) utrącić róg (to znaczy katolicką Polskę). „Samaś wszystkie herezje pokonała” - będą potem śpiewać ku czci Matki Boskiej kolejne pokolenia, mając na myśli przechylenie szali zwycięstwa, jakie dokonało się pod murami Jasnej Góry. Echem tego były zapewne także wydarzenia żywieckie. Strach pomyśleć, ile analogii można by tutaj wysnuć. I to może również z tego powodu po obejrzeniu „Cristiady” pozostał we mnie niepokój jakiś? Coś w tym filmie jest, coś jest... Trzeba go obejrzeć.