Po 30 latach ofiarnej pracy misyjnej zmarł o. Czesław Duda, pasjonista. Całym sercem pokochał ubogich i służył im, jak tylko potrafił. Budował, leczył, karmił i... prowadził do Chrystusa.
Smutna wiadomość o tym, że krajan o. Czesław Duda, pasjonista od 30 lat pracujący na misjach w Kongo, w samym środku Afryki, zmarł, dotarła do Łękawicy w październiku. Z powodu trudności związanych ze sprowadzeniem jego ciała, pogrzeb w rodzinnej parafii okazał się możliwy dopiero 3 listopada. Od rana trumna z ciałem oraz księga kondolencyjna wystawiona była w miejscowej hali sportowej im. O. Michała Tomaszka. W południe kondukt przeszedł przez Łękawicę do kościoła św. Michała Archanioła, gdzie odbyła się Msza św. pogrzebowa, a następnie ciało zmarłego misjonarza złożono na miejscowym cmentarzu.
Śp. o. Czesław Duda urodził się 14 października 1949 r. w Łękawicy koło Żywca. Śluby zakonne w Zgromadzeniu Ojców Pasjonistów złożył 18 lutego 1973 r., a święcenia kapłańskie otrzymał 7 czerwca 1981 r. Od 1983 roku pracował jako misjonarz w Zairze, w regionie Kasai-Oriental. Obecnie to terytorium Demokratycznej Republiki Konga. Tam przeżył wiele dramatycznych chwil podczas wojny domowej. Po wybuchu wojny w tym rejonie Afryki i opuszczeniu przez współbraci Belgów placówek misyjnych, pozostał w Kongo jako ostatni biały pasjonista. Zmarł 11 października 2012 r.
Zasłużonego misjonarza żegnały tłumy mieszkańców Łękawicy, a także liczni przyjaciele – kapłani i misjonarze z Francji, Belgii, Włoch, USA i DR Konga, parlamentarzyści, władze samorządowe, krewni. Pogrzeb odbył się w asyście pocztów sztandarowych, m.in. straży pożarnych i kopalni, w której misjonarz pracował przed podjęciem posługi duszpasterskiej. W kondukcie niesiono też przyznany ojcu Dudzie Krzyż Zasługi.
Ks. inf. Władysław Fidelus, który przewodniczył pogrzebowej liturgii, przekazał zapewnienia biskupa Tadeusza Rakoczego i biskupa Piotra Gregera o duchowej łączności z uczestnikami pogrzebu i modlitwie za duszę śp. o. Czesława Dudy i za wszystkich, których jego śmierć dotknęła bólem i smutkiem. – Jeszcze na wiosnę w żywieckiej konkatedrze podczas wszystkich Mszy świętych głosił kazania na temat misji. Dziękujemy mu za to – wspominał ks. inf. Fidelus.
Odczytany został także list pożegnalny ordynariusza diecezji Czumbe – biskupa Nicolasa Djomo, którego w Łękawicy reprezentował ks. Antonio Kitanga. "W imieniu diecezji i moim własnym, pragnę złożyć wam najszczersze wyrazy współczucia. Ojciec Czesław poświęcił dla nas 30 lat swojego aktywnego życia. Prawdziwy uczeń Chrystusa opuścił swoją rodzinną ziemię, aby Ewangelię Jezusa Chrystusa głosić u nas. Poza głoszeniem Ewangelii, zarówno słowem, jak i pełnym oddania świadectwem swojego życia, poświęcił się szczególnie służbie ubogim. Nasza diecezja traci jednego z najgorliwszych pasterzy na polu Pana, dlatego jego śmierć jest dla całej diecezji niezwykle bolesna" – pisał bp Djomo, przypominając trudną posługę śp. o. Czesława Dudy wśród rozrzuconych małych wiosek, zamieszkanych przez przedstawicieli plemienia Telela. Był jedynym białym człowiekiem, znającym język otelela, którym posługiwali się członkowie tego plemienia. Swój kościół i całą misję zbudował sam. Każdą cegłę własnoręcznie formował i wypalał w słońcu. Zbudował szkołę i wodociąg z systemem filtracji.
O. Duda przez wiele lat kierował ośrodkiem katechetyczno-duszpasterskim, kształcąc wielu katechetów. Kierował pracą Caritas w diecezji już w czasie wojny. Był członkiem kolegium doradców biskupa diecezji Czumbe i pierwszym doradcą wiceprowincji pasjonistów w Kongo. Podejmował się wszystkiego, aby pomóc ofiarom wojny: zaopatrywał w żywność, ubrania, lekarstwa. Pomagał w budowie dróg i drewnianych mostów, aby ludzie z wiosek mogli docierać do miasta.
O. Andrzej Jakimiak ze Zgromadzenia Ojców Pasjonistów podczas homilii wskazał na niezwykłą konsekwencję śp. ojca Czesława i wierność wobec afrykańskich braci w Chrystusie, podkreślając niesienia pomocy wszystkim jej potrzebującym: głodnym, chorym, ofiarom wojen. Opiekował się m.in. miejscowym szpitalem i kolonią trędowatych. Nawet w najtrudniejszych momentach, gdy był zmuszony ratować własne życie, zawsze wracał do Konga, do ludzi, których kochał jak własnych braci.