Kamienie modlitwy

Co łączy Beskidy i pustynię w pobliżu Teb?

Święty Paweł Pustelnik, ten od ojców paulinów, którzy pilnują Jasnej Góry, żył samotnie na pustyni w okolicach egipskich Teb. Ten prosty człowiek chwalił Boga, jak umiał, a umiał niewiele, bo raptem jeden psalm, oznaczony w Biblii numerem „50” psalm pokutny Dawida, od pierwszych słów zwany po łacinie Miserere - „zmiłuj się!”. Paweł postanowił pewnego dnia, że odmówi ten psalm 300 razy. Ciężko było pogodzić skupienie z solidnym odliczaniem, więc w połowie drugiej setki pogubił się w rachubie.

Bezskutecznie próbował wywiązać się ze swego postanowienia w kolejne dni. Aż wpadł na pomysł. Następnego poranka wybrał się na pustynię, gdzie uzbierał 300 drobnych kamyków. Poukładał je równo przed sobą i znów zabrał się za odmawianie psalmu Miserere. Co odmówił psalm - wyrzucił jeden z kamyków hen, przed siebie. Pod wieczór postanowienie było spełnione, psalmy solidnie odliczone, a Paweł mógł udać się na zasłużony spoczynek z absolutnie spokojnym sumieniem.

Tak chrześcijanie nauczyli się odliczać swoje modlitwy. Zbierali kamyki, a odmówiwszy kolejną formułę, zrazu zazwyczaj „Ojcze nasz” lub któryś z psalmów, wyrzucali je kolejno hen, w siną dal. Aż pewnego razu takiego ciskającego kamienie chrześcijanina spotkał przechodzący mimo kupiec arabski.
- Co robisz, bracie? - spytał.
- Liczę moje modlitwy.
- Kamieniami? - zdziwił się kupiec. - A nie łatwiej sznurkiem?
I wyjął z zanadrza 99 powiązanych supełkami koralików, z których każdy oznaczał jedno z imion Boga Najwyższego. Allach ma ich 100, ale człowiek zna tylko te 99, a setne, najświętsze, pozna dopiero po śmierci. Beduini opowiadają bajkę, że ponoć wielbłąd, szczególny dar od Boga dla ludzi pustyni, zna owo setne imię, stąd należy mu się szczególny szacunek.

Wziął więc chrześcijanin przykład ze swego brata, arabskiego kupca i zamiast ciskać kamienie hen przed siebie, zaczął odliczać modlitwy koralikami nanizanymi na sznurek. To właśnie tego „urządzenia” użył św. Dominik i jego bracia dla krzewienia modlitwy różańcowej. Ów przyrząd nazywał się najpierw z łaciny computum, co znaczy mniej więcej tyle, co „przyrząd do liczenia”. Zresztą od owego computum wywodzi swą nazwę także nasz współczesny komputer. Dopiero bł. Henryk Suzo owo computum przemianował na różaniec, czyli wieniec z róż na skronie Matki Bożej.

A w Beskidach historia różańca zatacza koło. Pięć lat temu na szlak z Soblówki koło Ujsół na Rycerzową pobożni ludzie wytargali dwadzieścia ogromnych kamieni. Na każdym przykręcili tabliczkę ze stali nierdzewnej, z podpisem kolejnej tajemnicy różańcowej, żeby wszystkie policzyć, żeby się nie pomylić. I nim się zacznie październik, idą w swoim barwnych strojach, a po drodze przygarniają też ceprów z Bielska, Katowic, Oświęcimia czy Krakowa. Idą osiem kilometrów, sapią pnąc się pod górę i odmierzają swoją modlitwę nie tylko różańcem, ale też - jak Paweł Pustelnik na tebańskiej pustyni - kamieniami.

I tylko mędrca Koheleta brakuje, żeby widząc to, pokiwał siwą głową i mierzwiąc przyprószoną siwizną brodę, podsumował: „i nie ma nic nowego pod słońcem, a wszystko co jest, już było...”.
 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..