Reklama

    Nowy numer 12/2023 Archiwum

Camino na twarzy

Z Beskidów do Santiago. Niezły widok. Dwie kobiety ruszające na miesiąc wakacji z 37-litrowym plecakiem, takim trochę większym od szkolnego... No ciekawe, ciekawe – żartowali sobie z nich koledzy.

Café con leche, café con leche – jak to się mówi po polsku? – Agata Ruśniak ze Starego Bielska śmieje się z samej siebie, wspominając tamten dzień na lotnisku w Balicach. – Co to zrobiło ze mną 25 dni na Camino de Santiago – Szlaku Jakubowym w Hiszpanii... Usłyszałam, jak Hiszpanie, którzy przylecieli tym samym samolotem mają ten sam problem. Któryś znalazł w rozmówkach: „kawa z mlekiem”. Uff. A kiedy usłyszałam charakterystyczny ton pani z bufetu: „Parówki proszę!!!” – dotarło do mnie, że wróciłam, że zmienia się rytm, którym żyłam przez ostatni miesiąc.

Jak przed wiekami

Od wieków, przez cały rok wędrowcy z całego świata – a dziś są wśród nich i pielgrzymi, i turyści – zmierzają różnymi drogami, by pieszo, konno, a także rowerem dotrzeć do Santiago de Compostela, do grobu Świętego Apostoła Jakuba Starszego na północy Hiszpanii. Dawniej pielgrzymi ruszali od progu własnego domu. Wyprawa mogła trwać miesiące, lata, całe życie. Dziś na takie Camino niewielu sobie może pozwolić. W całej Europie odradzają się dawne szlaki, które wiodą w kierunku Santiago. Wśród nich jest także Beskidzka Droga św. Jakuba. Najwięcej pielgrzymów decyduje się jednak na rozpoczęcie wędrówki już w samej Hiszpanii, bądź we Francji. Najczęściej wybierają Drogę Francuską – cała liczy prawie 800 km. Na jej pokonanie pieszo, potrzeba około miesiąca. Prowadzi z Saint Jean Pied de Port we francuskich Pirenejach Atlantyckich przez Pampelunę, Logrono, Burgos i Leon. Od kilku lat wśród pielgrzymów nie brakuje także mieszkańców Beskidów. Niedawno ze swojego Camino wrócili Agata Ruśniak ze Starego Bielska i Szymon Pilarz ze Szczyrku. Nie znali się wcześniej. Spotkali się na szlaku. Dla Szymona było to trzecie Camino. Dla Agaty – pierwsze.

Nigdy nie mów nigdy

– „Nigdy więcej” – pomyślałem w 2007 roku, kiedy pierwszy raz dotarłem do Santiago z Leon. Wtedy nie miałem jakiejś szczególnej motywacji. Ruszyłem „zza biurka”. Na szlaku męczyłem się strasznie – niosłem prawie 20-kilogramowy plecak, wysiadły mi kolana – opowiada Szymon. – Choć mówiłem wtedy „nigdy więcej”, rok temu wyruszyłem znowu – z Oviedo. Miałem już wtedy inne nastawienie, bardziej optymistyczne. Natomiast tegoroczny, samotny marsz miał działanie wielce pozytywne – w ciszy, odosobnieniu, mogłem przemyśleć swoje życie. Moja wędrówka miała charakter bardziej pielgrzymkowy, w klasycznym rozumieniu tego słowa, czyli bardziej religijny. Codziennie starałem się być na Mszy św., choć nie zawsze w laickiej Hiszpanii była taka możliwość.

« 1 2 3 4 5 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy