Jest ich dwunastu - niczym Apostołów. Towarzyszy im franciszkanin o. Paweł Kijko OFMCov. Dziś rozpoczęli razem Beskidzką Drogę Wojowników - górską wyprawę ojców i synów.
Marek Wójcik - tata trójki dorosłych dzieci i mąż Renaty (dokładnie dziś obchodzą 30. rocznicę ślubu) - doskonale pamięta kajakową wyprawę z Piotrem, najstarszym synem przed kilkoma laty. Opuścili już swoich towarzyszy kilkudniowej przygody. Mieli wracać na południe Polski, do domu. Niestety uciekł im ostatni pociąg.
- Podjechaliśmy stopem do najbliższej miejscowości i.... postanowiliśmy przeczekać te kilka godzin na stacji paliw. Tej nocy nie zapomnimy nigdy. Wyjąłem karty. Nauczyłem syna grać w brydża. Dwa lata późnej zdobył srebrny medal w olimpiadzie brydżowej - uśmiecha się Marek.
Nie sposób było nie zabrać na wyprawę i młodszego syna, Wojtka. Doświadczenie męskiego budowania ojcowsko-synowskich relacji we dwóch, w nieraz trudnych warunkach, tak mocno w nich utkwiło, że Marek postanowił podzielić się nim z innymi ojcami. Jako doradca rodzinny, wykładowca i specjalista komunikacji interpersonalnej z wieloletnim stażem, powiedział o pomyśle męskiej wyprawy ojców i synów franciszkanom z Rychwałdu. Trzy lata temu w góry wybrała się pierwsza ekipa. Nie było łatwo. Było morderczo! - Trasę skróciliśmy, bo góry nas pokonały. Nie mam żalu, bo one wszystko mogą! - rzuca Marek.
W tym roku na wyprawę zdecydowało się kolejnych sześciu ojców i ich sześciu synów. Cały dobytek na pięć dni - namioty, śpiwory, wyżywienie, ubrania, wszelkie potrzebne sprzęty - będą nosić na własnych barkach. Z Brzeska przyjechali tato Damian i jego 10-letni syn Daniel Szydłowscy, z Kęt - tata Sławek i 10-letni Krzyś Jędryskowie, z Andrychowa - tata Zbyszek i 11-letni syn Franciszek Paluchowie, z Oświęcimia - tata Jacek i 13-letni syn Tomek Kolasa, a aż z Dani - tata Andrzej i 18-letni syn Adam Kałasowie. Markowi Wójcikowi ponownie towarzyszy 19-letni syn Wojtek - tegoroczny maturzysta, już prawdziwy specjalista od sztuki survivalu i integrowania młodzieży. Z ojcami natomiast będzie pracował o. Paweł, zaś Marek jest odpowiedzialny za całość od strony organizacyjnej.
Wojownicy - ojcowie i synowie - w Rychwałdzie, tuż przed wyruszeniem w drogę do Korbielowa.Trafiliśmy tu w dość ciekawy sposób - mówi Damian Szydłowski. - Mój kolega chciał zorganizować spotkanie klasowe i szukał jednego z klasowych kumpli, którego nie widział 25 lat. Okazało się, że ten został franciszkaninem, który obecnie jest w Rychwałdzie. Żeby było ciekawiej - ten kolega i jeszcze jeden, który też przygotowuje to spotkanie, nie bardzo mają po drodze z Kościołem i są przeciwnikami księży. Ale weszli na stronę franciszkanów z Rychwałdu, zobaczyli informację o wyprawie i mówią mi: "Patrz, jaka super przygoda dla ojca z synem. Możesz wyjść w góry, przeżyć spotkanie i wzmocnić więzi z synem". I tak znaleźliśmy się tu dzięki koledze, który w ogóle nie chodzi do kościoła. Szybki telefon do Rychwałdu czy są wolne miejsca i mówię żonie: "Biorę urlop i zaczynam wakacje z synem!".
Razem pojechali zrobić niezbędne zakupy, ktoś im podarował namiot - i byli gotowi. - Nigdy nie byliśmy nigdzie tylko we dwóch. Syn, jako ministrant, trochę jeździ na wyjazdy z kościoła. Ale sam. Trochę smutno jest córce, która przed wyjazdem mnie zapytała: "A nie chcesz zacieśnić więzi z córką". No pewnie, że z nią też pojadę (Kingusia i mama Katarzyna Szydłowskie też były w Rychwałdzie razem z mężczyznami. Wracały do domu same). - Nie wiem czego się spodziewać - dodaje Damian. - Najważniejsze jest to, że będziemy razem. Lubmy takie spontaniczne wypady, ale w lesie na takiej wyprawie razem jeszcze nie byliśmy. Każdy dzień, każda chwila będzie czymś nowym.
Marek Wójcik (na zdjęciu z synem Wojtkiem i żoną Renatą) jest jednym z inicjatorów Beskidzkiej Drogi Wojowników.Krzyś Jędrysek zobaczył plakat o wyprawie w swojej szkole. Dał znać tacie. A że obaj lubią takie wyjścia, zdecydowali się natychmiast. Krzyś wczoraj wrócił z dwutygodniowego obozu harcerskiego. Szybkie pranie ubrań, suszenie i dziś już był gotowy na nową przygodę. - Miał 3,5 roku kiedy sam wszedł na Pilsko. W zeszłym roku poszliśmy tam zimą. Też dał radę. W góry mamy blisko, więc od czasu do czasu chodzimy - żeby była przygoda, żeby być razem - mówi tata Sławek. - Campingowo jeździmy dość często, trampingowo - pierwszy raz. Myślę, że lekko nie będzie. Wiadomo - tata jak ten muł będzie dźwigał większość naszych rzeczy. Nie wiem czego się spodziewać. Chcemy dać się zaskoczyć. Ciekawi mnie ta część integracyjna.
W domu została mama Monika i siostra Krzysia - Ania. - Żona od razu przyklasnęła: jeśli z synem - jedź! - dodaje tata.
Franek Paluch ma mieszane uczucia… Nie wie czego się spodziewać po wyprawie, na którą tak właściwie wyciągnął go tata Zbyszek. - Zadecydowała ciekawość - mówi tata. - Byliśmy tu, w Rychwałdzie z żoną, na rekolekcjach małżeńskich. Dowiedzieliśmy się o tej inicjatywie i postanowiłem, że w ramach poprawy naszych relacji, weźmiemy w niej udział. Nigdy jeszcze nie byliśmy razem w górach. Wyjeżdżaliśmy maksymalnie na dwa, trzy dni. Poza tym zawsze blisko była żona, co też nie pozostaje bez wpływu na czyste relacje ojcowsko-synowskie. Ale myślę, że damy radę.