Nigdy w życiu cię nie zostawię

Urszula Rogólska

publikacja 25.02.2018 01:40

Niespełna 23-letni Bartek Krakowiak, który w ubiegłym roku przeszedł pieszo z Warszawy do Medjugorje, był gościem Wieczoru Uwielbienia w Wapienicy.

Bartek Krakowiak w Wapienicy Bartek Krakowiak w Wapienicy
Urszula Rogólska /Foto Gość

Na zaproszenie młodzieży oazowej z ks. Adrianem Mętelem i wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym z parafii św. Franciszka z Asyżu w Wapienicy, gościem przygotowanego przez nich Wieczoru Uwielbienia, był niespełna 23-letni Bartek Krakowiak, który w ubiegłym roku przeszedł pieszo z Warszawy do Medjugorje. 1300 km pokonał w 57 dni. W Wapienicy mówił o drodze swojego nawrócenia i o pielgrzymowaniu, w którym za sprawą facebookowego fan page’a "Z buta do Maryi" towarzyszyły mu tysiące osób.

Słyszałem, że jestem zerem

- U mnie w rodzinie od pokoleń leje się wódka - zaczął Bartek. - Mój pradziadek ganiał babkę z siekierą po podwórku, mojego dziadka ganiała policja w całym kraju, bo uciekł z więzienia, mój ojciec całe dnie spędzał z browarem przed telewizorem. Urodziłem się w takiej rodzinie, mając takie wzorce, czyli w ogóle nie mając wzorca męskości. Od najmłodszych lat słyszałem od ojca, że do niczego się nie nadaję, że niczego w życiu nie osiągnę, że jestem zerem. Bił mnie, poniżał. Moja mama wytrzymała z ojcem 12 lat. Kiedy miałem 12 lat, przeprowadziliśmy się do mojej babci, pod Warszawę.

Bartek opowiadał, że i tam nie mógł się odnaleźć. Wyszedł na ulicę. W wieku 13 lat zaczął ćpać, pić, kraść. - Nachlałem się do takiego stopnia, że spadłem z dachu, rozwalając sobie głowę. Lekarze powiedzieli mojej mamie, że mam dziesięć minut życia. Dla mojej mamy to był straszny okres. Moje zachowanie niszczyło nie tylko mnie, ale i ludzi wokół - mówił 23-latek.

Przestał chodzić do szkoły - do dziś nie skończył gimnazjum. Dostał kuratora, ale i on się nie sprawdził. Chłopak trafił do poprawczaka. - To jest miejsce, gdzie już na wstępie musisz się bić o wszystko - opowiadał w Wapienicy. - Po pół roku postanowiłem, że ucieknę. Udało mi się. Przez trzy miesiące ukrywałem się przed policją na melinach, opuszczonych działkach, piwnicach, spałem na zaszczanych materacach. Gdy mnie złapali, trafiłem z powrotem do tego samego ośrodka.

Bartek został zamknięty w izolatce.

Postanowiłem, że się zmienię

Drugi raz uciekł przed świętami Bożego Narodzenia - ukradł klucze wychowawcy i wyszedł w skarpetkach i krótkich spodenkach. Kiedy został złapany, trafił do ośrodka socjoterapii. - Tam przeszedłem terapię uzależnień. Zacząłem poznawać tak naprawdę siebie. Poznałem uczucia, jakie mi towarzyszą. Bo ja nigdy nic nie wiedziałem o sobie. Były we mnie tylko złość i agresja. Rozładowywałem je na innych ludziach, codziennie się z kimś biłem. I dopiero tam wytłumaczono mi, skąd się to bierze. Okazało się, że chodzi o mój dom. Spędziłem w ośrodku szesnaście miesięcy i mając niecałe 18 lat, wyszedłem. Postanowiłem, że przestanę żyć na ulicy, że się zmienię, że przestanę kraść, ćpać, pić. Wytrzymałem dwa tygodnie - opowiadał Bartek. - W moim domu znowu było to samo, co wcześniej. Wróciłem na ulicę, ale już jako dorosły człowiek. I to, co się działo, było jeszcze gorsze... Każdy mówił mi, że skończę w kryminale. Albo, że umrę, że ktoś mnie zabije. Po jakimś czasie poznałem dziewczynę i dla tej dziewczyny chciałem się zmienić.

Ks Adrian Mętel z młodzieżą i Odnową w Duchu Świętym zaprosili Bartka Krakowiaka do Wapienicy   Ks Adrian Mętel z młodzieżą i Odnową w Duchu Świętym zaprosili Bartka Krakowiaka do Wapienicy
Urszula Rogólska /Foto Gość

Jak mówił Bartek: - Nigdy nie potrafiłem kochać. Takie słowa: "Kocham cię", nic nie znaczą, jeżeli nikt cię nie nauczył prawdziwej miłości. Myślałem, że ją kocham, ona chyba też. Po jakimś czasie okazało się, że dziewczyna jest w ciąży. W wieku 18 lat dowiedziałem się, że będę ojcem, i prawie zemdlałem. Zupełnie nie byłem na to gotowy. Mnie nikt nigdy nie nauczył być prawdziwym mężczyzną. Oprócz chłopaków z ulicy, którzy mówili, że prawdziwy mężczyzna to taki, który wozi ze sobą pałę w bagażniku, śpi z byle dziewczyną, bije każdego po kolei. I ja miałbym to przekazać swojemu dziecku? Pierwsza myśl, to żeby dokonać aborcji, żeby zabić własne dziecko. Dzięki Bogu wtedy moje relacje z mamą się poprawiły i mama zabroniła mi tego. Dzięki niej nie zrobiłem najgorszej rzeczy, jaką mógłbym zrobić.

Pierwszy raz poczułem miłość

W czwartym miesiącu ciąży okazało się, że synek, Igor, jest chory - ma wadę serca. Tuż po narodzinach czekała go operacja. - Gdy się o tym dowiedziałem, pierwszy raz tak naprawdę szczerze zacząłem płakać - mówił Bartek. - Powiedziałem sobie, że będę walczył o to dziecko. Pierwszy raz poczułem miłość. Rzuciłem szkolę, postanowiłem szukać pracy, żeby zarabiać na dziecko, na operację.

W szóstym miesiącu dziewczyna poroniła. - W szpitalu zawołała: "Biegnij po pielęgniarkę!". Kiedy wróciliśmy, mój syn leżał na podłodze w kawałkach. Pielęgniarka wzięła go na szufelkę, przykryła prześcieradłem i wyszła… To był najgorszy widok, jaki w życiu widziałem - opowiadał wapienicki gość. - Nie umiałem się po tym podnieść. Widziałem w życiu mnóstwo cierpienia, sam to cierpienie zadawałem, sam go doznawałem, ale to, co wtedy zobaczyłem, było ponad moje możliwości.

Wapieniccy oazowicze słuchali świadectwa Bartka Krakowiaka   Wapieniccy oazowicze słuchali świadectwa Bartka Krakowiaka
Urszula Rogólska /Foto Gość

Podczas pogrzebu synka po raz pierwszy w życiu odezwał się do Boga, w którego dotąd nie wierzył. - Moja prababcia - ona na bank jest w niebie, bo to super kobieta - popełniła jeden błąd. Mówiła mi często: "Bój się Boga". I ja patrzyłem na Boga przez ten pryzmat: że ja mam się Go bać. I całe życie się Go bałem. Skoro więc mam się Go bać, skoro Bóg jest zły, to po co mam z Nim trzymać? I wtedy na cmentarzu, gdy niosłem w trumnie moje dziecko, odezwałem się do Niego. Krzyczałem, że Go nienawidzę, że jest śmieciem. Używałem takich słów, że teraz jest mi wstyd o tym mówić. A tak naprawdę, to była chyba moja najszczersza modlitwa.

To niemożliwe, że Bóg jest dobry

Po jakimś czasie znajoma zaprosiła Bartka na czterodniowe rekolekcje. Po raz pierwszy usłyszał samo słowo: rekolekcje. Pojechał z nudów. - Zobaczyłem tam ludzi, którzy unoszą ręce, którzy się modlą w językach, którzy mówią o tym, że Bóg żyje, że Jezus żyje, że mnie kocha, że jest obok mnie - opowiadał w Wapienicy. - Pierwsza myśl - że to są debile, że to jakaś sekta, że się stamtąd zwijam. Zostałem tylko po to, żeby się z tych ludzi śmiać, żeby potem wrócić na ulicę i mieć o czym opowiadać chłopakom, jakich debili widziałem. Po pierwszym dniu ja sam się zacząłem czuć jak debil, że z nimi tego nie robię, że nie wychwalam Boga. I zacząłem to robić: śpiewać, mówić o tym, że Bóg żyje, mimo że w to w ogóle nie wierzyłem. Robiłem to tylko tak, żeby się czymś zająć. Kiedy zobaczyłem na telebimie napis, że "Jezus żyje", to przestałem te ręce unosić i śpiewać. Bo ja w to nie wierzyłem. Nie wierzyłem w to, że On jest dobry, bo mnie spotkało tyle cierpienia w życiu, że to niemożliwe, że Bóg jest dobry. Dzisiaj wiem, po co to było - po to, żebym mógł mówić ludziom, że z każdego syfu można wyjść, że Bóg jest przy nas. Ale wtedy tego nie rozumiałem.

Na rekolekcjach do Bartka podszedł ksiądz. - Ja znałem księży tylko z tego, co mówią w mediach: pedofile, złodzieje, mafia, że jeżdżą maybachami. Kiedy do mnie podchodził, chciałem go pobić za to wszystko. A on zaczął ze mną rozmawiać. I okazało się, że to normalny typ, że tak jak ja, wychował się na ulicy i po swoim nawróceniu postanowił, że zostanie księdzem i będzie pomagał takim ludziom, jak ja. Wiem, że Bóg go wtedy przede mną postawił. Ten ksiądz namówił mnie na spowiedź z całego życia. Zrobiłem rachunek sumienia, w którym wymieniłem ponad trzysta grzechów.

- Poszedłem do konfesjonału i zacząłem te grzechy wymieniać - kontynuował Bartek. - I gdzieś w połowie ksiądz prawie zasnął, a jakaś babka podeszła i zaczęła mnie klepać po ramieniu, mówiąc: "Szybciej tam". Byłem takim człowiekiem, który jak coś robi, to na stówę. Nie chciałem się zwijać. Wszystkie grzechy z siebie wyrzuciłem i wtedy poczułem taką ulgę! Zacząłem płakać... Czułem się jak nowo narodzony, że ja nie mam w ogóle przeszłości.

Ja się w Nim po prostu zakochałem

- Trzeciego dnia tych rekolekcji była modlitwa wstawiennicza. Ksiądz i siostra zakonna wyciągali ręce i modlili się nad ludźmi. Wielu miało spoczynek w Duchu Świętym - padali na glebę. Stałem jak wryty i myślałem: w co ja się dałem wkręcić? Jak oni mnie dotkną, to ja padnę i nie wstanę. I tak było - padłem. I było mi tak dobrze. Leżałem i nie chciałem wstawać. Czułem taką miłość, że to jest nie do opisania… Byłem bardzo agresywnym człowiekiem. I kiedy leżałem na podłodze, ktoś mnie niechcący nadepnął, kopnął, szturchnął. Ja nawet nie miałem ochoty wstać i mu oddać, a kiedyś bym tam zrobił od razu… - opowiada.

Uczestnicy modlitwy podczas świadectwa Bartka Krakowiaka   Uczestnicy modlitwy podczas świadectwa Bartka Krakowiaka
Urszula Rogólska /Foto Gość

Po czterech dniach wrócił do domu: - Zacząłem się dowiadywać, o co w tym wszystkim chodziło, co to było, to uczucie tej miłości. Dowiedziałem się, że to był spoczynek w Duchu Świętym, że sam Bóg przyszedł w tym do mnie. Zacząłem poznawać Jezusa. Nie umiałem wtedy czytać Biblii, ten język był dla mnie za trudny. Zacząłem oglądać filmy, czytać książki, pisane zwykłym językiem. Dowiedziałem się, kim był Jezus. Co robił, co robi i co będzie robił. Ja się w Nim po prostu zakochałem. Nigdy nie kochałem żadnego faceta. I patrząc na Jezusa, na Jego wizerunek, myślałem, że jestem jakiś "ciepły" - bo się w facecie zakochałem. Bo jak może facet kochać faceta. Maryję to spoko, bo kobieta. Ale faceta? Toczyłem straszną walkę z samym sobą, żeby wreszcie przyznać się do tego, że kocham Boga, żeby to powiedzieć: Jezu, kocham Cię. Gdy to powiedziałem, gdy zacząłem się dowiadywać, jakie cuda robił, to postanowiłem, że ja za Nim pójdę. Zacząłem jeździć na te wszystkie Msze o uzdrowienie. Byłem na rekolekcjach, zjeździłem całą Polskę w poszukiwaniu Boga.

Nie wierzyłem w takie akcje

Jak mówił Bartek, po rekolekcjach przeżył jeden z najpiękniejszych momentów swojego życia. - Czułem się, jakbym był naćpany. Ale nie ćpałem od dawna. Wróciłem do domu, położyłem się na łóżku. Wtedy miałem wizję, że idę białym korytarzem, dokoła jest pełno kwiatów, przede mną starcy, którzy trzymają Biblie w dłoniach i na końcu piramida, gdzie stoi Jezus Chrystus i odprawia Mszę. Podszedłem do Niego. Stał odwrócony do mnie plecami. Zacząłem płakać, że się do mnie nie odwrócił. Wyciągnąłem rękę, żeby móc chociaż Jego szaty dotknąć, ale nie mogłem. Czułem się jakbym umierał, jakby On był tlenem, a ja tego tlenu nie mam. Stałem zapłakany z tym pragnieniem, żeby chociaż się odwrócił, żeby na mnie spojrzał. On odprawił do końca tę Mszę, odwrócił się, spojrzał na mnie - był przepiękny… Nigdy nie widziałem tak pięknego człowieka. Złapał mnie za twarz i zapytał: "Czemu płaczesz?" Odpowiedziałem: "Bo stoisz odwrócony do mnie plecami". Nic nie powiedział, tylko spojrzał na mnie i dał mi do zrozumienia: "A ile razy ty stałeś odwrócony do mnie plecami?". Zacząłem jeszcze bardziej płakać. Miałem takie wyrzuty sumienia, a On powiedział wtedy: "Nigdy w życiu cię nie zostawię, nigdy cię nie opuszczę, a ty masz iść i głosić światu o Maryi". Obudziłem się, otrząsnąłem i pomyślałem, że zwariowałem.

Po dwóch tygodniach Bartek dostał książkę. - O facecie, który był w niebie - relacjonował. - Nie wierzyłem w takie akcje. I otworzyłem tę książkę na byle jakiej stronie, żeby nie sprawić przykrości osobie, która mi ją wręczyła. A tam taki wpis: "Szedłem białym korytarzem, wokoło pełno kwiatów i góra, na której Chrystus odprawia Mszę". Jak to przeczytałem, to we mnie narodził się bunt, złość. Przecież miałem to samo! Jak to jest możliwe? Wziąłem tę książkę i pobiegłem do kościoła, do księdza. Rzuciłem i pytam co to jest, że to miałem dwa tygodnie temu. Ten ksiądz zaczął czytać, spojrzał na mnie i powiedział: "Bartek miałeś łaskę przez chwilę być w niebie". Powiedział mi, że jestem jak św. Paweł Apostoł - nie wiedziałem, kim był św. Paweł. Ale się dowiedziałem. Że był wcześniej Szawłem, że zabijał chrześcijan, że ich prześladował, kamienował. Był takim świrem. I gdy poznał Boga, to nawrócił największą liczbę osób ze wszystkich apostołów. I ksiądz mnie porównał do tego człowieka… Nie wiedziałem, co to znaczyło, ale powiedziałem, że skoro tak, to: Jezu, ja chcę zostać Twoim apostołem. Chcę zmieniać ten świat na lepsze, nie chcę już tego świata psuć. I zacząłem to robić. Zacząłem wychodzić do tych ludzi, z którymi ćpałem i kradłem. Do prostytutek, złodziei, dilerów. Mówiłem im, że Bóg ich kocha tak samo jak i mnie. Oczywiście nieraz prawie zostałem pobity za to. Nazywali mnie świrem, debilem, tak jak ja wcześniej tamtych wszystkich ludzi.

Muszę podjąć walkę o powrót do Niego

Tak minął rok. - Po roku, mimo że doznałem miłości Boga, widziałem tyle cudów, na moich oczach ludzie z wózków inwalidzkich wstawali, odzyskiwali wzrok, słuch, mimo to - brakowało mi miłości drugiego człowieka - mówił.

Podczas Wieczoru Uwielbienia w Wapienicy   Podczas Wieczoru Uwielbienia w Wapienicy
Urszula Rogólska /Foto Gość

Poznał dziewczynę. Ale wszedł w związek, w którym, jak mówi, nie było Boga. Trwał w nim trzy lata. - Straszny czas dla mnie. Rozstaliśmy się 1,5 roku temu. Tak bardzo brakowało mi Boga. Powiedziałem, że muszę podjąć walkę o powrót do Niego. Ten rok był najgorszym momentem w moim życiu. Popadłem w strasznie długi, miałem depresję, ciągle myśli samobójcze. Byłem pracoholikiem, żeby z tych długów wyjść. Pracowałem bez przerwy po 30 godzin. Ćpałem, żeby móc pracować. Ciągle tylko: kawa, energetyk, ćpanie. 13 kwietnia 2017 roku, w dniu moich urodzin - urodziłem się w Wielki Czwartek i po 22 latach moje urodziny znowu wypadły w to święto - wróciłem z pracy. Siedziałem w samochodzie pod blokiem. Odpaliłem sobie zdjęcie Jezusa w internecie. I patrząc w telefon, zacząłem płakać, że On mnie zostawił, że Go nie ma. Zacząłem wywalać z siebie wszystko: że jestem sam, nie mam przyjaciół, znajomych, nie mam kontaktu z rodziną - bo nie miałem o czym z nimi rozmawiać. Powiedziałem wtedy, że dzień moich urodzin to będzie też dzień mojej śmierci. Wyciągnąłem ze schowka w samochodzie notatnik i zacząłem pisać mój list pożegnalny. Gdy go napisałem, poszedłem do mieszkania. Obok mojego bloku jest kościół. Spojrzałem tylko na ten kościół, wszedłem do mieszkania i zasnąłem na podłodze. Wstałem po kilku godzinach. W pokoju było otwarte okno, a w mojej głowie jedna myśl: skacz, skacz, skacz, Czułem, że ktoś mnie ciągnie do tego okna i nie miałem żadnych barier, żeby skoczyć. Dzięki Bogu byłem uzależniony od telefonu, w sumie to chyba nadal jestem. I wtedy zobaczyłem powiadomienie, że taki raper Tau (chłopak który się nawrócił parę lat temu i od tamtego czasu poprzez muzykę nawraca ludzi) dodał utwór: "Jestem z Tobą". Ja to odpaliłem i usłyszałem takie słowa - Tau w pierwszej osobie, jako Jezus Chrystus, nawija - o tym, że jest obok mnie, że mnie nie zostawił, że jest ze mną w depresji, w samotności, że jest w tym wszystkim przy mnie. Może się to wydawać pyszne, ale ja wiem, że to było napisane specjalnie dla mnie przez samego Boga. W dniu moich urodzin, w dniu gdy kilka godzin wcześniej krzyczałem do Boga, że mnie zostawił, że jestem sam, On mówi mi, że jest obok mnie. Wstałem i zamknąłem okno.

Jezu, Ty się tym zajmij

Jak mówił Bartek, ta muzyka trzymała go przy życiu do czerwca. - Rzuciłem pracę, bo nie miałem siły pracować. Leżałem na podłodze jak śmieć pod brudnym prześcieradłem, po kilka dni nie jadłem, nie myłem się, nigdzie nie wychodziłem. 4 czerwca poszedłem do psychologa. Postanowiłem, że muszę iść, żeby mi ktoś pomógł, żebym się chociaż wygadał…

Oazowicze z uwagą słuchali świadectwa Bartka, który pielgrzymował pieszo do Medjugorje   Oazowicze z uwagą słuchali świadectwa Bartka, który pielgrzymował pieszo do Medjugorje
Urszula Rogólska /Foto Gość

Od psychologa usłyszał, że jeśli zostanie sam, odbierze sobie życie. Wyszedł z receptą na psychotropy. - Położyłem się i zacząłem płakać: "Boże, zabierz to ode mnie. Ja już nie mam siły tak żyć, ja już nie chcę żyć, proszę Cię, zabierz to. Pamiętasz, jak powiedziałem, że chcę zostać Twoim apostołem i chcę zmieniać świat? Ja nadal tego chcę, ale pomóż mi, bo ja nie jestem w stanie sam sobie pomoc". I dosłownie po chwili dostałem wiadomość od mojej mamy, z którą nie miałem kontaktu od dłuższego czasu: "Bartek ty sam sobie z tym nie dasz rady, ty musisz to zawierzyć Bogu i powiedzieć: Jezu, Ty się tym zajmij". Pomyślałem, jak można tak totalnie zawierzyć wszystko Bogu? Swoje długi, obowiązki, problemy, konflikty z ludźmi, samotność, depresję? Zawierzyć Bogu i co? Pyk i On wszystko zmieni? To jest niemożliwe. Ale już byłem w takim stanie, że po prostu to powiedziałem: "Jezu, Ty się tym zajmij".

Po tej modlitwie poczuł, że musi wyjechać. Odpocząć od wszystkiego. Odpalił mapę w telefonie. W głowie jak błysk jedna myśl: Medjugorje.

On chce zmienić moje życie

- Poczułem, że mam iść do Medjugorje na piechotę, bo Jezus poprzez tą podróż zmieni moje życie. Bez chwili zastanowienia, zacząłem się pakować. Zobaczyłem, że nie mam plecaka. Potem sprawdziłem, ile mam kilometrów do przejścia. 1300 - przez Słowację, Węgry, Chorwację, Bośnię i Hercegowinę. Ja nigdy nie byłem zagranicą. Nie mam żadnej szkoły skończonej, nie znam żadnego obcego języka. Nie mam paszportu - sprawdziłem, czy na dowód wejdę. Na moim biurku leżało ostatnie 100 zł. Miałem dylemat - kupić plecak czy mieć stówę na jedzenie. Wybrałem pierwszą opcję. Zaufałem Bogu, że On chce zmienić moje życie - tego byłem pewien.

Wychodząc, na facebookowej grupie związanej z muzyką Tau napisał, że wyrusza do Medjugorje, wyłącza telefon i prosi o modlitwę. Ktoś zaproponował, żeby jednak nie wyłączał telefonu i codziennie pisał, co się z nim dzieje na drodze. - Zacząłem to robić. Przez tydzień pisałem do tych ludzi - było ich około setki. A oni zaczęli mówić, że moja podróż im pomaga, że to, w jaki sposób piszę, sprawia, że jeszcze bardziej zbliżają się do Boga - mimo że to były osoby wierzące.

Stworzył osobnego bloga: "Z buta do Maryi" - chciał dotrzeć nie tylko do wierzących. Szedł 57 dni - bez pieniędzy, bez jedzenia. Jadł i spał tam, gdzie przyjęli go ludzie. Po miesiącu czytelnicy bloga zrobili zrzutkę, żeby mógł mieć chociaż namiot.

Młodzi na Wieczorze Uwielbienia w Wapienicy   Młodzi na Wieczorze Uwielbienia w Wapienicy
Urszula Rogólska /Foto Gość

- Na blogu jest ponad 20 tys. ludzi. Kiedy dochodziłem do Medjugorje, ci ludzie zrobili zrzutkę na mnie i zebrali ponad 15 tys. zł na moje długi. Długi miałem i mam dużo większe. Ale przez te dwa miesiące gdy szedłem, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Jedynym problemem było - ogarnąć jedzenie i spanie. Dzięki mojej podróży, dzięki temu, że zaufałem Bogu, On zbliżył do siebie kilka tysięcy ludzi. Dostawałem mnóstwo wiadomości, że ludzie się nawracają, że Bóg ich uzdrawia. Mówiłem: Boże, weź wsadź w moje nogi ból tych ludzi, którzy do mnie piszą z jakimiś problemami. Ci ludzie zawierzali mi swoje choroby, swoje problemy. A Bóg ich wysłuchiwał. Mamy taką tendencję, że często porównujemy się do drugich - o, jest taki ksiądz, charyzmatyk, który ma bliższą relację z Bogiem i na pewno Bóg go bardziej słucha niż mnie. To nie jest prawdą. Wobec Boga wszyscy jesteśmy równi. Tylko nie wierzymy. Mamy za małą wiarę, żeby uwierzyć, że Bóg może nas wysłuchać. Ale skoro wysłuchał mnie - takiego śmiecia, frajera, jakim byłem, takiego grzesznika - to i ciebie wysłucha, mimo twoich wad i grzechów.

Doszedł do Medjugorje dzień przed Festiwalem Młodych. - Drugiego dnia każdego miesiąca objawia się tam Maryja - jestem pewien na sto procent, że Maryja tam jest. Doszedłem dzień wcześniej. Dzięki tej podróży Bóg mnie zmienił, zmienił ludzi dokoła. Prosiłem o dwie rzeczy - żebym w końcu nie był samotnym człowiekiem i żebym wyszedł z długów. Dzisiaj, tutaj jest ze mną Adrian, mój przyjaciel, którego poznałem poprzez tego bloga, i jest Patrycja, moja narzeczona - od tygodnia. Skoro taki marny człowiek może mieć tyle szczęścia, tyle łask od Boga, to naprawdę nie jest możliwe to, aby Bóg nie wysłuchał kogoś innego. Bóg nie ma żadnej hierarchii, że ktoś jest lepszy albo gorszy. On daje nam wszystkim tyle samo. Od nas zależy, czy to przyjmiemy, czy jesteśmy na to gotowi. Byłem "patolem", a dziś planuję życie z piękną kobietą. Chcemy tworzyć coś nowego - z Bogiem na pierwszym miejscu.

Bartek przyznał, że jedynym wzorem mężczyzny, człowieka, wzorem do naśladowania, jest dla niego Jezus. - Nie jest tak, że cierpienie już mnie omija. Przeżywam je jak wielu z was, tylko teraz wiem, że Bóg jest przy mnie we wszystkim. I skoro On na to pozwala, to znaczy, że ma na to o wiele lepszy plan, że wyciągnie z tego lepsze owoce niż mi się wydaje. Ja przecież straciłem nadzieję, a On przyszedł do mnie, chwycił mnie za rękę, choć nie musiał. Przyszedł i zniżył się do mnie i powiedział: "Chodź". On przychodzi do każdego. Tylko musimy mieć otwarte serce na Jego łaskę, na Jego miłość, a przede wszystkim - nie bać się tej miłości. Nie dajcie sobie nigdy wmówić, że Bóg jest zły i was nie kocha. Bo kocha jak sto pięćdziesiąt!