Pielgrzymi: z żarem w sercach i pod stopami

Alina Świeży-Sobel

publikacja 09.08.2015 07:32

Pątnicy w rekordowym upale szukali ochłody w wodnych kurtynach organizowanych po drodze. Dla głównej grupy pielgrzymki diecezji bielsko-żywieckiej sobota była najtrudniejszym dniem.

W wielu punktach trasy strażacy zadbali o schłodzenie pielgrzymów W wielu punktach trasy strażacy zadbali o schłodzenie pielgrzymów
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość

- Trzeci dzień zawsze dla naszej pielgrzymki jest najtrudniejszym dniem, bo mamy najdłuższy odcinek drogi do przejścia: 35 kilometrów. W tym upale jest trudniej niż zwykle i zmęczenie daje się we znaki, choć  duchowo pielgrzymi są nastawieni bardzo pozytywnie. Postanowiliśmy wydłużać w ciągu całego dnia czas postoju i odpoczynku, żeby końcówkę trasy przejść nieco później niż zwykle, pod wieczór, kiedy nie będzie już tak gorąco - mówi ks. prał. Józef Walusiak, główny przewodnik pielgrzymki.

- Upał dokucza zwłaszcza księżom-przewodnikom, którzy w drodze wygłaszają konferencje, prowadzą modlitwy i udzielają sakramentu pojednania. Powiedziałem, żeby w tych warunkach zrezygnowali z sutann, ale wielu jest tak bardzo wrośniętych w tego ducha pielgrzymkowego, że nie chcą słuchać... - dodaje ks. Walusiak.

Woda i nakrycie głowy są obowiązkowe - wciąż przypominają pielgrzymom księża przewodnicy   Woda i nakrycie głowy są obowiązkowe - wciąż przypominają pielgrzymom księża przewodnicy
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość
- Jakoś dajemy radę. Sprawy duchowe też mają się dobrze: jest i modlitwa, i sakramenty, i konferencje. Pan Bóg się to troszczy - zapewnia ks. Grzegorz Strządała.

- Pielgrzymi są zmęczeni upałem, ale nie było poważniejszych problemów zdrowotnych z tym związanych. Czuwamy nad tym od początku. Mamy przygotowane darmowe czapeczki i ci, którzy nie mają nakrycia głowy, mogą je sobie pobrać, bo trzeba chronić głowę przed słońcem. Rozdawana jest woda, bo dzięki pomocy sponsorów mamy jej zapasy, a dzięki pomocy straży pożarnych z miejscowości, przez które idziemy,  co jakiś czas pielgrzymi mogą się orzeźwić wodą, zmoczyć chusty czy ubranie. To bardzo pomaga - mówi Katarzyna Balicka, szefowa pielgrzymkowej bazy.

Przez taką kurtynę wodną przygotowaną przez strażaków pielgrzymi przeszli opuszczając Sławków. Następną przygotowali strażacy przy kościele w Łękach, w Okradzionowie i w następnych.

Także gospodarze mijanych domostw wychodzili z wężami przed bramy i polewali rozgrzany asfalt, a potem pielgrzymów. - To już tak od kilku lat stosujemy, bo przy takim upale trzeba im pomóc. My ich podziwiamy, że idą - tłumaczą państwo Szczęśni i Pakos z Okradzionowa, którzy na pielgrzymów czekali z poczęstunkiem i ogrodowym wężem. Po chwili z grupy podchodzących pielgrzymów słychać okrzyki radości: - To jest to! Bo pod nogami mamy chyba 50 stopni!

- Atmosfera jest gorąca. Idzie się cudownie, ale przy tej temperaturze musimy cały czas - między modlitwą i śpiewem - musimy dbać o to, czy wszyscy mają nakryte głowy, czy piją wodę. Nieustannie o tym przypominamy - mówi ks. Maciej Pszczółka, który towarzyszy pątnikom z grupy 1 - św. Józefa.  - Niesamowite jest, ilu ludzi pomaga nam w drodze, stoją przy ogródkach, częstują wodą, kanapkami, owocami i polewają z węży...

- To jest to! - dziękowali za wodę i poczestunek pątnicy   - To jest to! - dziękowali za wodę i poczestunek pątnicy
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość
Podobnie witają pielgrzymów w Łękach. Tu strażacy schłodzili woda spory kawał asfaltu, a dochodzący w kolejnych grupach z ulgą zwilżają czapki, chusty, a niektórzy wchodzą po prostu pod strumień wody.

- Pielgrzymi słuchają zaleceń i sami zgłaszają się po pomoc, kiedy czują, że brakuje im sił. Poza chwilowymi omdleniami z powodu odwodnienia - przy tej temperaturze nie do uniknięcia - nie mamy poważniejszych interwencji. Ci, którzy zasłabli, dostają kroplówkę, i po odpoczynku najczęściej wracają na trasę - mówi Mariusz Zawada, ratownik Medycznej Służby Maltańskiej odpowiedzialny za opiekę medyczną nad pątnikami. - Teraz pod koniec tego dnia, było tych sytuacji trochę więcej niż przedtem, a w jednej chwili mieliśmy cztery takie osoby jednocześnie...

Przy bramie sąsiedniego domu czekają na stolikach arbuzy, jabłka, ciasta, kompot, kawa, herbata, butelki z wodą. Cała rodzina krząta się przynosząc w... wiaderkach kompot.

- To już od 22 lat. Jeszcze mama, kiedy żyła, tak robiła, a teraz my z siostrą kontynuujemy. Nie możemy inaczej, zresztą: my z pielgrzymami jesteśmy już jak rodzina i nie możemy inaczej - tłumaczy Teresa Białek. A jej siostra Bogusława Izdebska wspomina, jak to kiedyś sami pielgrzymi orzekli, że skoro tak długo dla kolejnych wynosili przygotowane ciasta, to chyba im się ono mnoży. Bo tego samego dnia przechodzili tędy pielgrzymi z Chrzanowa, Bielska - i dla wszystkich wystarczyło...

Pod kościołem w Łękach - który jest dla pielgrzymów pierwszą zapowiedzią spotkania z Maryja na Jasnej Górze, bo nosi wezwanie Matki Bożej Częstochowskiej - czekają też z przygotowanym przez parafię poczęstunkiem.

- Nasi parafianie to w znacznej części ludzie starsi. Dla nich to też jakaś forma udziału w pielgrzymce i chętnie z tej okazji korzystają, a swoje intencje przekazują tym, którzy idą. Ludzie starają się ich ugościć, jak tylko mogą: w domach. Tu, pod kościołem wydajemy żurek, herbatę, wodę, a dla funkcyjnych, którzy posługują dla pielgrzymów, przygotowaliśmy obiad  - tłumaczy ks. Janusz Kania, duszpasterz parafii Dąbrowa Górnicza - Łęka.