Bóg widzi dobroć pani Magdy

Alina Świeży-Sobel

publikacja 03.06.2015 03:41

Śp. Magdalena Miotła była prawdziwą ambasadorką polskości i Kościoła katolickiego w Kiszyniowie. - Za kilka dni mieliśmy w Pogórzu świętować jej 90. urodziny. Właśnie nadeszła wiadomość, że zmarła - mówi ks. kan. Ignacy Czader.

Śp. Magdalena Miotła ze swymi uczniami przed kościołem w Pogórzu Śp. Magdalena Miotła ze swymi uczniami przed kościołem w Pogórzu
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość

Niezwykła była jej życiowa droga - i energia, z jaką troszczyła się o innych, zwłaszcza o dzieci. Z zawodu nauczycielka muzyki, po latach spędzonych we Lwowie na emeryturę wróciła do rodzinnego Kiszyniowa. A kiedy miała 70 lat (!) rozpoczęła bodaj najbardziej aktywną część swojego życia. Wtedy po raz pierwszy z grupa biednych dzieci dotarła do Polski, za zaproszenie ks. Ignacego Czadera. I odtąd przyjeżdżała co roku z kolejnymi dziećmi, pokonując wytrwale niezliczone przeszkody.

- Urodziła się w Kiszyniowie 11 czerwca 1925 roku. Swoje 90. urodziny chciała świętować u nas, w Pogórzu. Wyrobiła sobie nowy paszport i odebrała moje zaproszenie, które było potrzebne do przyjazdu. Miała pojawić się ze swoimi uczniami - młodymi muzykami - 8 czerwca. Byłby to jej dwudziesty przyjazd do Polski. Wraz z jej śmiercią zamyka się pewien bardzo ważny etap w historii Kościoła katolickiego i polskości na Kresach, której była współtwórczynią i ambasadorem. Niech odpocznie po trudach swojej wędrówki... - mówi ks. Ignacy Czader.

Polskie korzenie

Do Mołdawii wyjechali jeszcze jej dziadkowie. Ojciec urodził się już w Kiszyniowie. Zawsze dbał o polską tradycję. Do czwartej klasy mała Magda uczyła się w polskiej szkole przy kościele. Na pierwszy w życiu flet pieniądze dostała od księdza. Była dzieckiem i wtedy postanowiła, że też będzie pomagać dzieciom.

Pani Magda pozostanie w pamięci i sercach wielu ludzi   Pani Magda pozostanie w pamięci i sercach wielu ludzi
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość
W 1943 r. wyjechała do Bukaresztu i uczyła się w szkole prowadzonej przez siostry zakonne. Gdy przechodził front, schroniła się w górach, w klasztorze sióstr urszulanek. Tam był wojenny szpital, wielu rannych. Pomagała się nimi opiekować, wojna się kończyła, a ona bardzo chciała uczyć się muzyki...

- Po wojnie został w Kiszyniowie jeden polski ksiądz. Po jego śmierci w 1948 roku sami organizowaliśmy polskie nabożeństwa, odprawialiśmy godzinki, kiedy ktoś umarł i odprowadzaliśmy go na cmentarz. Pojechałam wtedy do Lwowa i poprosiłam o pomoc. Przyjechało trzech polskich księży. Także mój tato pomagał dużo w parafii i to nie podobało się komunistycznej władzy. Ciągle byłam wzywana na rozmowy przez bezpiekę. Wciąż mi powtarzali, że szkoła muzyczna to nie dla mnie - wspominała.

W 1949 r. pojechała do Lwowa, ale i tam ją znaleźli i dalej straszyli. Tylko odwadze profesora, który ją egzaminował i nie zastosował się do instrukcji KGB, zawdzięczała możliwość nauki w konserwatorium. We Lwowie spędziła 41 lat. Grała w Operze Lwowskiej i uczyła gry na flecie w szkole muzycznej.

 - Przed śmiercią trzeba swoje ścieżki deptać - przekonywali ją bliscy, namawiając do powrotu w rodzinne strony. Lwów jest takim pięknym miastem, więc żal było wyjeżdżać, ale w końcu zdecydowała się, bo w Kiszyniowie miała siostrę. Jednak siostra nagle zmarła i została sama.

Wtedy przeżyła też kolejny cios. Spore oszczędności, które miała w banku, tuż po przyjeździe do Kiszyniowa – po wymianie pieniędzy – okazały się zupełnie bez wartości. Pozbawiona emerytury, mimo podeszłego wieku musiała wrócić do pracy, aby zdobyć środki na utrzymanie. W kiszyniowskiej szkole pracowała nieraz po 14 godzin dziennie. Uczyła też w domu, a w soboty wyruszała do dzieci w Grigorówce.

- Kiedy rozejrzałam się wokół i zobaczyłam, ile jest biedy, w jakiej sytuacji znajduje się większość rodzin i dzieci, pomyślałam, że to może taka właśnie jest wola Boża: żebym tu była i pomagała im - mówiła.

Wszystkie dzieci pani Magdy

Kiedy znajomy z Anglii przysłał pani Magdzie 300 dolarów na imieniny, bardzo się ucieszyła, bo za te pieniądze udało się opłacić paszporty najbiedniejszym dzieciom. - Do Polski przyjechała wtedy grupa z domu dziecka. Dzieci po raz pierwszy w życiu widziały prawdziwe łazienki z prysznicami, poznawały normalny świat - cieszyła się pani Magda.

Pani Magda podczas koncertu w kościele w Pogórzu   Pani Magda podczas koncertu w kościele w Pogórzu
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość
Innym razem podejmowali w Kiszyniowie gości z Niemiec. Wraz z uczniami zorganizowała dla nich koncert w Domu Polskim. I zebrali 600 euro. Za te pieniądze zabrała do Polski 19 dzieci. I nie przyjmowała żadnych prezentów, tylko robiła je dzieciom.

Pani Magda  - bo tak o niej mówili wszyscy w Pogórzu, niezmordowanie co roku gromadziła w Kiszyniowie najmłodszych z całej okolicy, zwłaszcza z Grigorówki i Styrczy. To były głównie dzieci z polskich klas i rodzin, ale także mołdawskie. Uczyła je wiary, a potem przywoziła pokazać im Polskę - i Pana Boga. Każdy wyjazd poprzedzały regularne lekcje katechizmu, a i polskich słówek przybywało w pamięci.

- Również w tym roku nie obeszło się bez nauki Bożych Przykazań, o którym niestety zbyt rzadko dzieciom z miasta mówią ich rodzice. Dzieci na wsi od maleńkości pracują, wiedzą co to trudy, to są nadzwyczajne dzieci, bardzo dobre i pracowite. Same wieczorem klękają i ręce składają do modlitwy. Im nie trzeba przypominać – mówiła pani Magda podczas jednej z wakacyjnych wizyt w Pogórzu.

Lekcje miłości bliźniego

Uczyła dzieci religii, muzyki - i miłości. Jej uczniowie odnosili sukcesy jako muzycy, poznawali Pana Boga, a także praktycznie uczyli się miłości bliźniego. - Pamiętam to nasze zaskoczenie, kiedy podczas pierwszego wieczoru po przyjeździe grupy rozdaliśmy dzieciom na powitanie słodycze, a potem widzieliśmy, jak o coś się z panią Magdą spierają. Nie wytrzymałem i później zapytałem, o co chodziło. A pani Magda wyjaśniła, że jej podopiecznym początkowo nie bardzo spodobał się pomysł, by otrzymane słodycze zebrać do jednego pudła i zabrać do Kiszyniowa tym, którzy nie zdobyli pieniędzy na paszport i nie mogli przyjechać do Polski. Tłumaczyła, że oni dostają tu tyle, że mogą podzielić się z tymi, którzy nie dostają nic. - Najpierw się trochę buntowali, ale potem przyznali mi rację i przynieśli słodycze - mówiła z satysfakcją - wspomina ks. Czader.

Uczyła dobroci i przekonywała do niej swoim przykładem.

- Kiedyś postanowiłam, że choć raz kupię sobie samej coś dobrego: dwie pomarańcze. Przyniosłam je do domu, a tam już czekały dzieci, głodne i zmarznięte, więc oddałam... Jeszcze tego samego dnia przyszła kolejna uczennica, z zamożniejszej rodziny, i przyniosła zawiniątko. "Mama posłała" - mówi. Ja zaglądam do środka, a tam cztery pomarańcze! Więc pomyślałam: "Aha! Kto dzieli się z innymi, otrzymuje w dwójnasób. Trzeba dawać!" - tłumaczyła z uśmiechem.

Tych parafian z Pogórza i sąsiednich parafii, którzy z jej podopiecznymi umieli się podzielić, z biegiem lat przybywało, a dzieło, które zapoczątkowała, rozwijało się coraz mocniej. Po 20 latach już widać owoce jej świadectwa i tam, w Kiszyniowie, i tu, w Polsce. I widzi je Pan Bóg...

Nawet na chwilę nie rezygnowała z tego, co dla niej najważniejsze: bycia świadkiem wiary i polskości. Kiedy starała się o kartę Polaka, wbrew utrudniającym życie przepisom stoczyła batalię, by w jej paszporcie w rubryce: imię ojca wpisano Janowna, a nie Iwanowna. - Przecież jestem Polką i mój ojciec miał na imię Jan - tłumaczyła uparcie nieprzychylnym urzędnikom. A i przed biskupem, kiedy zapominał nieco o polskich wiernych, umiała się upomnieć o polskie Msze Święte.

Pani Magda swoich uczniów zapraszała do kościoła, czasem pod pozorem wspólnego posłuchania pięknego brzmienia organów. W szkole wychowywała, a tym, którzy nie znali wiary, podpowiadała pierwsze słowa modlitwy. I przywoziła do Polski, by tu poznawali ludzi Kościoła.

- Spośród dzieci, które przyjeżdżały ze mną do Polski, wiele zostało w Kościele. Dziś jeden z chłopców jest już klerykiem w seminarium w Moskwie. Drugi za rok przyjmie święcenia kapłańskie. Mój uczeń Artiom został katolikiem. Już tylko dla nich warto było, a przecież nie sposób policzyć tego, czego nauczyły się w Polsce inne dzieci, które na przykład postanowiły przystąpić do sakramentów - podsumowywała.