Wikary z kamieniem u papieża Pawła VI

Urszula Rogólska

publikacja 19.10.2014 11:30

- To było coś, co dzisiaj trudno sobie wyobrazić - mówi ks. Eugeniusz Nycz, proboszcz w Porąbce koło Kęt. - Wtedy dostać się do Rzymu to była rzadkość. A do papieża... to już zupełnie!

Ks. Eugeniusz Nycz wspomina wiosnę roku 1975 i swoje spotkanie z beatyfikowanym dziś papieżem Pawłem VI Ks. Eugeniusz Nycz wspomina wiosnę roku 1975 i swoje spotkanie z beatyfikowanym dziś papieżem Pawłem VI
Urszula Rogólska /Foto Gość

Jest rok 1972. Ks. Eugeniusz Nycz, wyświęcony w 1967 r. przez kard. Karola Wojtyłę, pracuje w Nowej Hucie-Mistrzejowicach u boku starszego kolegi ks. Józefa Kurzei, dziś sługi Bożego. Od 1970 roku ks. Kurzeja jako wikariusz parafii Raciborowice koło Nowej Huty prowadzi nielegalną pracę duszpasterską w zbudowanym przez siebie baraku zwanym "zieloną budką". - Znaliśmy się od dziecka. Ja urodziłem się w Wilamowicach, on tam przebywał w ochronce prowadzonej przez siostry zakonne - wspomina ks. Nycz.

Obaj marzą o kościele. Pierwszy sygnał zgody ze strony władz na budowę punktu katechetycznego przychodzi w 1973 r.

Władza mogła się zemścić

- Ks. Józef chciał, żeby kamieniem węgielnym kościoła w Mistrzejowicach były ziemie z różnych miejsc męczeństwa ludzkości - wspomina ks. Nycz. - Mieliśmy ziemię z Oświęcimia, z obozu Auschwitz, a dzięki jednemu Japończykowi, który pracował w nowohuckim kombinacie, udało się nam nawet sprowadzić także ziemię z Hiroszimy i Nagasaki. A chyba kardynał podsunął myśl, żeby tym głównym kamieniem węgielnym był kamień z fundamentów watykańskiej bazyliki św. Piotra.

Ruszyły przygotowania do pielgrzymki, a właściwie wycieczki do Rzymu. Starania o paszporty, wizy, dewizy. Ks. Kurzeja - ostro sprzeciwiający się władzom Polski Ludowej - nie dostał paszportu. Dostał go młody ks. Eugeniusz.

- Władza mogła się teraz zemścić na ks. Józefie, nie przydzielając mu paszportu. Dostałem go ja. Jeden z naszych parafian pracował w biurze podróży "Gromada". To dzięki niemu udało się zorganizować naszą pielgrzymkę, która oczywiście oficjalnie była wycieczką krajoznawczą do Włoch. Z Krakowa polecieliśmy samolotem do Jugosławii, a stamtąd miał nas już zabrać tamtejszy autokar z jugosłowiańskim kierowcą. Pamiętam, że w tej roli przysłali jakiegoś zatwardziałego komunistę.

List do bp. Deskura

- Ksiądz kardynał przekazał mi list do swojego przyjaciela bp. Andrzeja Deskura, który od wielu lat mieszkał na Watykanie. Prosił biskupa, by był moim pośrednikiem w staraniach o kamień i ewentualną audiencję u papieża Pawła VI - mówi ks. Nycz. - Kiedy dotarliśmy do Rzymu, po standardowym (dziś standardowym - wtedy to była dla nas wszystkich wyprawa życia!) włoskim programie zwiedzania zaczęła się moja misja. Najpierw musieliśmy przekonać naszego kierowcę, zatwardziałego komunistę, że zmieniamy plan zwiedzania. Bo jak to: być w Rzymie i papieża nie zobaczyć? A godziny audiencji na placu św. Piotra zmieniono z porannych na popołudniowe. Nikt nie żałował, że stracimy hotelową kolację. Z 10-dolarowego portfela dewiz, jaki każdy z nas dostał, wysupłaliśmy po dolarze i tym sposobem udało się przekonać kierowcę autokaru.

Bp Deskur gorąco zachęcał pielgrzymów z Krakowa, żeby byli na audiencji. - Mówił mi, że dawno nie było na Watykanie już żadnej wzmianki o Polakach, więc warto, żeby w Kościele powszechnym wiedziano, że jesteśmy, że Kościół polski żyje - wspomina ks. Nycz.

On sam miał jeszcze swoją misję do spełnienia. Dzięki biskupowi Deskurowi dotarł do kardynała opiekującego się bazyliką św. Piotra i błyskawicznie miał w rękach kasetę z opieczętowanym kamieniem z fundamentów bazyliki.

- Był jeszcze jeden problem. Nie miałem sutanny. A jak to tak - na audiencji bez sutanny? - mówi ks. Nycz. - Biskup zmierzył mnie wzrokiem i wysłał do studiującego w Rzymie ks. Stanisława Słabonia. To on mi pożyczył swoją sutannę i był moim przewodnikiem i tłumaczem.

Pięć minut

- Nie mieliśmy pojęcia, jak wyglądają audiencje. Nie było przecież stamtąd przekazów telewizyjnych - tłumaczy ks. Nycz. - Wtedy tam po raz pierwszy doświadczyłem powszechności Kościoła. Ludzie z różnych stron świata, różne języki, nazwy miejscowości, które znało się tylko z lekcji geografii. Wszyscy wymieniali się jakimiś drobiazgami, przyszli do nas Polonusi ze Stanów. Nasza grupa stała blisko barierki, obok której miał przejeżdżać Paweł VI. Niecierpliwie czekamy z ks. Słaboniem. W moich rękach kamień i siermiężny czarno-biały album o historii parafii w Mistrzejowicach, który miałem podarować ojcu świętemu, gdyby udało mi się do niego dotrzeć. Czekamy na znak Watykańczyków. Po przemówieniach papież ma się przywitać z biskupami i, jeśli nie będzie ich zbyt wielu, będziemy mogli z ks. Słaboniem podejść. Watykańczycy dali nam znak: podchodźcie. Ale my staliśmy za tą nieszczęsną barierką! Nim ją obejdziemy, ojciec święty będzie już daleko! No to my, hop, w sutannach przez barierkę z kamieniem węgielnym w ręku i już byliśmy przy papieżu! Pamiętam burzę oklasków, jaką nam zafundowali Amerykanie po tym skoku.

Papieża Pawła VI ks. Nycz zapamiętał jako człowieka bardzo pokornego, miłego, drobnej postury. - Spotkanie trwało może pięć minut, a Watykańczycy i tak pokazywali nam, że przekraczamy czas - wspomina. - Pobłogosławił nasz kamień. Niewiele mówił, ale był bardzo zaciekawiony naszym albumem, historią Nowej Huty. Wydaje mi się, że to hasło było magnesem. Na pewno kardynał Wojtyła relacjonował w Watykanie te nowohuckie sprawy i nie były one obce ojcu świętemu.

Jak wielka rzecz mnie spotkała

Watykański kamień wmurował w Mistrzejowicach kard. Wojtyła. - A mnie niedługo potem wysłano do Lgoty, żebym tam budował kościół. Żebym to ja wiedział wcześniej, to bym się o ten kamień dla Lgoty też starał! - śmieje się ks. Nycz i dodaje: - Od tamtego spotkania Watykan był bliżej mnie. To spotkanie było dla młodego księdza ogromnym wyróżnieniem. Pierwszy wyjazd zagraniczny i rozmowa z papieżem, którego znało się tylko z imienia wymienianego w kanonie podczas Mszy św...

Jak mówi ks. Nycz, nie miał wtedy poczucia spotkania ze świętym. - Bardziej zostały w pamięci spotkania z Janem Pawłem II, ale kiedy w maju tego roku dowiedziałem się o beatyfikacji papieża Pawła VI, odżyły tamte wspomnienia. Odżyła na nowo świadomość - spotkałem świętego... Wtedy nie mieliśmy zbyt wielu relacji z Watykanu - czasem coś w "Tygodniku Powszechnym", czasem w ubożuchnej wtedy szacie "Gościa Niedzielnego"... Ale chłonąłem wszystkie wiadomości. Kiedy papież zmarł, bardziej przeżywałem ten fakt. Dotykałem Głowy Kościoła... Dopiero teraz uświadamiam sobie, jak wielka rzecz mnie spotkała. Decyzja o beatyfikacji Pawła VI przypomniała mi tamten czas i jakoś tak zmobilizowała do odkrycia postaci tego błogosławionego papieża na nowo.